Dziennikarka, reżyserka i producentka telewizyjna.
„...lubię najbardziej ten etap, który jest już bardzo zaawansowany, czyli montaż. Dzięki temu można skonfrontować z tym materiałem filmowym swoje jakieś wyobrażenie i plany, które były na początku. Wychodzą zupełnie jakieś nowe wątki, które dostrzegł na przykład operator, a których myśmy nie widzieli. Zdecydowanie to jest ten moment, kiedy materiał już jest nagrany i kiedy możemy trochę przestawiać, modyfikować i już wtedy wiadomo, czy to jest klapa, czy to jest coś fajniejszego. Tacy profesjonalni dokumentaliści na pewno pracują w taki sposób, że bardzo, bardzo solidnie planują swoje dokumenty, a potem, jeśli nie czują tego, to jeszcze dogrywają pewne materiały...”
Sobota, 23 marca 2024 o godz. 17:05
Człowiek telewizji, reżyserka telewizyjna, autorka ostatnio tetralogii o wyjątkowych pianistach związanych z Bydgoszczą. Od kiedy telewizja chodzić zaczęła Ci po głowie?
- Ooo, nie spodziewałam się takich pytań. Ostatnio, ponieważ moi rodzice użytkują obecnie dwa domy, jeden nad Zalewem Koronowskim, a drugi w Bydgoszczy, odnalazłam pudło z listami i pamiątkami. I tam, wyobraź sobie, znalazłam taką legitymację dziennikarską z V LO w Bydgoszczy. Robiliśmy gazetkę, chyba nazywała się „Głos piątki”, to mogła być trzecia klasa liceum. Ja już od tego momentu wiedziałam, że chcę być dziennikarzem i też nigdy nie chciałam być dziennikarzem radiowym. Czyli ta odpowiedź to siedemnasty - szesnasty rok życia. Jeżeli odejmiemy od mojego wieku, do którego się nie przyznam, to wyjdzie ponad 20 lat.
Ale dlaczego nie chciałaś być dziennikarką radiową? Miałaś parcie na szkło?
- Wiesz co? Spędzałam trochę czasu w radiu, bo mój tata tutaj kiedyś pracował i też w tym waszym środowisku. Myślę, że bardzo byłam zawsze zainteresowana obrazem. Nawet sobie dzisiaj myślałam przed przyjściem do radia, że Wy sobie z tego nie zdajecie sprawy, ale intuicyjnie opowiadacie historie w sposób radiowy, a my w telewizji często, czego nie dopowiemy to „dowyglądamy”. I nie wszystkie żarty, ani anegdoty działają w radiu, tak samo jak w telewizji.
Jednak obrałaś azymut na TV.
- Tak się zdarzyło.
I od razu te drzwi zostały otwarte przed Tobą?
- Pytasz mnie jak to było? O, to było ciekawe. Po maturze Witek Albiński, nawet do dzisiaj jeszcze to istnieje, realizował takie zajęcia warsztatowe w Pałacu Młodzieży w Bydgoszczy. Wiele osób, które teraz pracują w telewizji tworzyły coś w rodzaju takiego młodzieżowego programu telewizyjnego, na przełomie właśnie matury i pierwszego roku studiów. Potem wzięłam udział w castingu telewizyjnym, takim naprawdę realnie otwartym i wtedy ta droga już bardzo przyspieszyła, bo weszłam w świat dziennikarzy bardzo profesjonalnych. To był świat informacji. Potem już bardzo szybko się to wszystko potoczyło. Walerian Krenz realizował programy dla dzieci i dla młodzieży. Zaangażował mnie do takiego programu i tak naprawdę pierwsze moje występy na żywo, to był pierwszy program Telewizji Polskiej, więc całkiem poważnie.
Ale zacumowałaś tak na dobre w kulturze?
- Owszem, bo czyż to nie jest najbardziej interesująca przestrzeń? Zacumowałam, bo też się na tym najlepiej chyba znałam, biorąc pod uwagę moje wykształcenie. Skończyłam kulturoznawstwo w Poznaniu i szkołę filmową w Łodzi. To jest taki przywilej powiedziałabym, że oni, nasi rozmówcy akceptują nas i my wtedy możemy być dziennikarzami od kultury. To jest ważne, aby mieć dostęp do tych osób, bo to chyba one wyznaczają, z kim chcą rozmawiać.
To w ogóle jest taka przestrzeń, gdzie można poczuć wolność w każdym momencie, prawda?
- Tak, ale myślę, że dobrzy dziennikarze od kultury, naprawdę profesjonalni, muszą mieć pełną zgodę, pewną akceptację środowiska. Myślę, że na poziomie Polski, my taką zgodę i akceptację mamy, w związku z kompetencjami i doświadczeniem, które się nabywa, właśnie dużo realizując. Tak więc myślę, że nie można kogoś nazwać dziennikarzem od kultury, albo np. wskazać - „ty będziesz się teraz zajmować kulturą, ty sportem, a ty polityką”, tylko do tego trzeba, może i nawet dorosnąć. A może to takie staroświeckie myślenie o tym.
Ostatnio przygotowałaś cztery dokumenty, które pokazują świat pianistów, bydgoskich pianistów, a w każdym razie związanych z tym miastem: Katarzyna Popowa-Zydroń, Adam Kośmieja, Rafał Blechacz i Krzysztof Herdzin.
- Popełniłam taki cykl filmów, który nazywa się „Ludzie z dobrego towarzystwa”. Tu trzeba powiedzieć, z jakiego towarzystwa. Chodzi o Towarzystwo Muzyczne w Bydgoszczy. Tak naprawdę zainspirował mnie do tego tytułu Henryk Martenka, który przygotowywał stulecie Towarzystwa Muzycznego. Planowaliśmy jakąś serię filmów, potem zdarzył się konkurs w TVP Kultura, który udało mi się wygrać i wybór, jak sama wiesz, jest bardzo oczywisty, bo to są tacy najmocniejsi, najbardziej wypromowani pianiści.
Do tego można byłoby jeszcze dorzucić kilka nazwisk jak: Michał Szymanowski, Bartek Wezner czy Paweł Wakarecy.
- Tak byśmy mogły wymieniać i wymieniać, stąd jeżeli ktoś słucha naszej audycji, to po prostu było budżetu jedynie na cztery filmy. Fakt - dosyć oczywisty wybór, ale nie jest tak łatwo zrealizować materiał filmowy z tymi osobami, bo gdyby nie seria koncertów Rafała Blechacza związanych z urodzinami Mikołaja Kopernika, to po ostatnich sms-ach z Rafałem Blechczem, a bardzo się zaprzyjaźniliśmy po tym filmie, to umówić się z nim jest bardzo trudno, to jest sprawa granicząca z cudem. Tak anegdotycznie, napisałam mu ostatnio, bo docierają do niego miłe informacje na temat tego filmu, a Rafał odpowiedział mi, że możemy się spotkać najwcześniej w lipcu. Dziś mamy marzec, więc to nie było takie oczywiste. To są takie nazwiska, które na pewno zapewniły widownię w TVP Kultura i to są już takie postaci z Bydgoszczy, wręcz ambasadorowie. Absolutnie było to bardzo przyjemne i polecam też widzom, bo zobaczyć panią profesor Popową-Zydroń grającą na fortepianie w siedzibie Towarzystwa Muzycznego. Widząc Rafała Blechacza w wielkiej przyjaźni z przyjaciółmi, z którymi koncertował, to jest coś ciekawego. Myślę, że najbardziej zapracowaną, ale też ciekawą do sfilmowania postacią był Krzysztof Herdzin. Liczba tych wydarzeń, w których on bierze udział, jest naprawdę wielka, do tego stopnia, że realizując zupełnie inny program, ostatnio przebywałam w Katowicach w NOSPRze i akurat tego wieczoru, w którym tam byłam, także był koncert Krzysztofa Herdzina. Więc ma się wrażenie, że Krzysztof Herdzin jest wszędzie.
Chociaż mocno odpuścił sobie ostatnimi czasy, bo też chce być ojcem i mężem.
- Tak, ale nie wiem, czy też można tak do końca dotrzeć do Krzysztofa Herdzina. Osobiście to łatwiej chyba rozmawiało mi się z Adamem Kośmieją, który jest bardziej otwarty. Krzysztof oczywiście jest dostępny dla dziennikarzy, chociaż nie prezentuje swojej przestrzeni prywatnej. Sam on tego nie potrzebuje, może nie chce rozmawiać o swoim życiu pozamuzycznym?
To była bardzo przyjemna, choć czasochłonna praca. Ludzie oglądający te dokumenty mogą Ci zazdrościć.
- Tak, bo to wszystko tak wygląda z boku, na pewno dostęp do tych ludzi jest pewnym wyróżnieniem. I jest w tym coś przyjemnego, ale to jest taka jakaś odpowiedzialność, bo budżety telewizyjne to nie są budżety nieskończone i też trzeba zrealizować te zadania bez pomyłki, w tym czasie, który mamy i to jest problematyczne, ale faktycznie to był sympatyczny czas. Ci ludzie są naprawdę otwarci i mają taki amerykański może styl podejścia do swojego zadania artystycznego. Amerykanie, to wiemy z obcowania z nimi na festiwalu Energa Camerimage traktują wywiady i film o sobie jak zadanie. Jak kolejne zadanie i myślę, że Pani profesor Katarzyna Popowa-Zydroń, czy Adam Kośmieja, Krzysztof Herdzin doskonale wiedzą, że jeśli zgadzają się na realizację takich filmów, to robią to po coś. Robią to bardzo profesjonalnie, no i to widać.
Który z etapów tworzenia filmu lubisz najbardziej? Ten moment nagrywania umawiania się, a może już potem montaż?
- Lubię najbardziej ten etap, który jest już bardzo zaawansowany, czyli montaż. Dzięki temu można skonfrontować z tym materiałem filmowym swoje jakieś wyobrażenie i plany, które były na początku. Wychodzą zupełnie jakieś nowe wątki, które dostrzegł na przykład operator, a których myśmy nie widzieli. Zdecydowanie to jest ten moment, kiedy materiał już jest nagrany i kiedy możemy trochę przestawiać, modyfikować i już wtedy wiadomo, czy to jest klapa, czy to jest coś fajniejszego. Tacy profesjonalni dokumentaliści na pewno pracują w taki sposób, że bardzo, bardzo solidnie planują swoje dokumenty, a potem, jeśli nie czują tego, to jeszcze dogrywają pewne materiały.
Tobie się zdarzyło dogrywać?
- Pewnie, każdy, kto pracuje to robi, ale dzięki takiemu bardzo poważnemu przygotowywaniu takich filmów wychodzą naprawdę perełki, bo to są takie ulotne chwile. Nie wiadomo, czy czasem Rafał Blechacz nie wyprowadzi nam się gdzieś do Tokio, albo do Nowego Jorku.
Jak znajdujesz czas, bo przecież jesteś dziennikarką telewizyjną, reżyserką, do tego prowadzisz koncerty. Robisz to bardzo dobrze. Naprawdę z przyjemnością się ogląda koncerty prowadzone przez Ciebie, ale jesteś też mamą, na cały, czy może na pół etatu?
- Na pełen etat, ale dużo czasu się ma, jak się dużo pracuje. To są też rzeczy, które z moją ekipą, która jest sprawna, lubimy robić. Ostatnio robiliśmy taki duży, fajny cykl dla TVP Polonia zatytułowany „Fajna Polska”. Miałam przyjemność prowadzić ten program z Sebastianem Chmarą, który się zgodził na taki epizod pozasportowy. I tam było naprawdę dużo pracy i takiej logistyki. My po prostu bardzo lubimy to robić i lubimy dużo pracować. Nie znam chyba osoby, która coś osiągnęła w telewizji, która nie miałaby takich objawów pracoholika.
Ale dziecko pamięta jak wyglądasz?
- Dziecko doskonale pamięta jak wyglądam, a jak było bardzo małe, to też bywało na planach zdjęciowych. Teraz jest już w systemie edukacji, bo jest w przedszkolu. Natomiast pracoholizm to jest, jeśli to słowo w ogóle jest pozytywne, to jest domena ludzi z telewizji.