Kompozytor, pianista, pedagog związany obecnie z Akademią Muzyczną w Bydgoszczy.
„...w naszych profesjach mówi się, że należy znaleźć się we właściwym miejscu, o właściwym czasie i spotkać właściwą osobę. Ale jeśli nie będziemy umieli sprostać temu zadaniu, które przed nami staje, to nic się nie wydarzy (...) jak tak spojrzę na moje podróże do Azji, do Indonezji i Singapuru, czas spędzony w Afryce Wschodniej, w Kenii, na Seszelach czy Madagaskarze, okazuje się, że z każdego tego miejsca przywiozłem jakieś dźwięki, jakieś rytmy, jakieś skojarzenia, które w danym momencie się przydają. Teraz po tylu latach właściwie mogę powiedzieć, że - może wyjąwszy niektóre zjawiska muzyczne, które się pojawiły na przestrzeni ostatniej dekady - podjąłbym się napisania muzyki w każdym z gatunków...”
Piątek, 16 lutego 2024 o godz. 20:05
Jesteś chyba jednym z nielicznych gości, którego proszę o przedstawienie swojej funkcji w pełnym wymiarze. Jesteś dziekanem wydziału…
- Dyrygentury, Jazzu, Muzyki Kościelnej i Edukacji Muzycznej Akademii Muzycznej imienia Feliksa Nowowiejskiego w Bydgoszczy.
Muzykę kościelną „wrzuciliście” w środek…
- Tak, specjalnie, bo to jest nowy kierunek. U nas w uczelni istnieje od zeszłego roku, przy nim mamy taką specjalność - improwizację organową, absolutnie wyjątkową w Polsce, ponieważ nikt inny tego na tym poziomie nie uczy.
Już więcej specjalizacji i specjalności nie przewidujecie, bo ta nazwa od kilku lat „puchła”.
- Kierunków nie przewidujemy, ponieważ są już cztery, ale przewidujemy jeszcze dwie specjalności, które chcielibyśmy uruchomić. Głównie chodzi mi o kompozycję i aranżację jazzową. Mamy do tego fantastyczną kadrę, więc musimy to po prostu organizacyjnie przygotować. Myślimy też o specjalizacji singer/songwriter, czyli dla osób, które śpiewają swoje własne utwory. Wprowadzeniem do tego były zeszłoroczne kursy mistrzowskie z Kubą Badachem i naszymi pedagogami, a w tym roku, chyba mogę to już powiedzieć, choć jeszcze walczymy z terminami i z budżetem, korzystając z prywatnych kontaktów dra Krzysztofa Iwaneczko, zaprosiliśmy Franka McComba. To jest absolutnie pierwsza liga, jeśli chodzi o światową wokalistykę soulową. Pracował z całą czołówką amerykańskich i światowych jazzmanów, m.in. z Princem, Chaką Khan czy Branfordem Marsalisem i teraz poprowadzi u nas masterclass.
Jak Ty się odnajdujesz na tym „kolorowym” wydziale, bo to jest najbardziej kolorowym wydział w Akademii.
- On jest rzeczywiście bardzo różnorodny, przez te cztery kierunki, które mamy i jeszcze mnóstwo specjalności. Cały czas prowadzę zajęcia na wszystkich tych kierunkach, oprócz tego mam swoją klasę kompozycji muzyki filmowej i teatralnej na Wydziale Kompozycji, Teorii Muzyki i Reżyserii Dźwięku. Właśnie przed chwileczką skończyliśmy ostatni egzamin z dyrygentury symfonicznej. Wcześniej mieliśmy maraton z wokalistyki jazzowej, więc jest ogromna różnorodność i nudzić się nie można.
Przy czym, jakbym dzisiaj miała Cię przedstawiać, to pierwszy najważniejszy człon, to kompozytor. W związku z tym, co Ty robisz na tym Wydziale?
- Kończyłem oba wydziały, więc po prostu tak się ułożyło, że jestem tu, jak powiedziałaś, w bardzo barwnym, kolorowym i różnorodnym miejscu. Mam też wrażenie, że nasi studenci świetnie się odnajdują na rynku pracy. To ze względu na szerokie spektrum umiejętności, których nabywają. Rynek jest trudny, więc za każdym razem bardzo się cieszę i jest dla mnie ogromną satysfakcją, kiedy widzę kogoś z naszych absolwentów, gdzieś na scenie, osiągającego sukcesy artystyczne i zawodowe.
Czy łączenie kierunków typu muzyka kościelna, jazzowa robi dobrze całemu wydziałowi?
- Zawsze przypomina mi się Jan Weber, nieodżałowany już niestety, jeden z najciekawszych, najbardziej oryginalnych krytyków muzycznych w historii naszego kraju. Jan Weber zawsze uważał, że muzykę można podzielić tylko na dobrą i złą. Słyszeli to Państwo na pewno już wielokrotnie, a ja się z tym całkowicie zgadzam. Te gatunkowe podziały nie są najważniejsze, szczególnie w postmodernistycznych czasach, w których przyszło nam żyć. Tak jak pisał profesor Zygmunt Bauman w swojej książce „Kultura w płynnej nowoczesności”: od czasów antyku w sztuce wszystko już było, a nową jakość możemy uzyskać tylko poprzez zestawienie istniejących już elementów w sposób nowatorski, tak, jak nikt ich jeszcze wcześniej ze sobą nie zestawił. To tym bardziej wskazuje na szczególną wartość, tkwiącą w różnorodności. W sztuce znakomicie to funkcjonuje w dzisiejszych czasach.
A jak Ty się odnajdujesz pracując jako Dziekan? To jest jednak funkcja, która zabiera Ci trochę czasu, bo cały czas czynnie działasz na polu kompozycji, współpracując z Teatrem Polskiego Radia, Teatrem Telewizji i teatrami dramatycznymi.
- Mam świetnego Prodziekana, doktora Jarosława Ciechackiego, dobrze się uzupełniamy. A jeśli chodzi o pisanie muzyki, ostatnio skończyliśmy „Skiz” Gabrieli Zapolskiej, w reżyserii Wojtka Adamczyka, parę tygodni temu była premiera. Poprzednia nasza realizacja, to „Sen nocy letniej” Williama Szekspira. Miałem ogromną satysfakcję, dlatego, że w opiniotwórczym portalu „Teatr Dla Wszystkich”, ukazuje się co roku Alfabet Arama Sterna, który wskazuje najciekawsze realizacje z zeszłego roku. Kiedyś był Alfabet Sieradzkiego i tam przed laty zdarzyło mi się trafić z muzyką do „Braci Karamazow”, w kategorii najlepsza, najciekawsza muzyka mijającego roku. Tym razem moja muzyka do „Snu nocy letniej” znalazła się w zestawieniu Arama Sterna, najciekawszych realizacji ubiegłego sezonu. W kategorii – muzyka, wymienionych zostało oprócz mojej jeszcze 9 spektakli, a w ciągu sezonu we wszystkich teatrach w Polsce powstaje około 800 premier. W ciągu ostatniego roku odbyło się również kilka premier Teatru Polskiego Radia z moja muzyką. Myślę, że niedługo zaczniemy też próby do spektaklu, który otworzy Scenę Letnią w Gdyni Orłowie. Pracuję tam od 2001 roku, jeśli Państwo jeszcze tam nie byli, to serdecznie zapraszam. W repertuarze są jeszcze dwa muzyczne spektakle, które współtworzyłem tam w poprzednich sezonach. Publiczność ogląda spektakle siedząc twarzą do morza, magiczne miejsce.
Ostatnio część podróży m.in. do Rosji Ci wypadło?
- Do Rosji wszystkie podróże wypadły. Bardzo trudna sytuacja. Mam kontakt z osobami, z którymi tam pracowałem i to jest właśnie ta wąska, mała niestety grupka ludzi, która ma pełną świadomość tego wszystkiego, co się dzieje i bardzo źle im się żyje w tej rzeczywistości. Artyści są wspaniali. Szczerze mówiąc brakuje mi tych zawodowych podróży. Praca w Teatrze Narodowym na Węgrzech również jest pod znakiem zapytania, a przecież zrobiliśmy tam też z reżyserem Andrzejem Bubieniem parę ciekawych rzeczy. Tuż przed pandemią odbyła się jeszcze premiera „Burzy” Szekspira z mnóstwem mojej muzyki. Bardzo ciekawa realizacja, po węgiersku oczywiście.
Coś rozumiesz po węgiersku?
- Ponieważ pisałem muzykę dla ich Teatru Narodowego do trzygodzinnego spektaklu, w całości śpiewanego po węgiersku i z towarzyszeniem orkiestry symfonicznej, musiałem trochę się tego języka nauczyć. Nauczyłem się go czytać, bo było to potrzebne do tego, żeby znać rozkład akcentów, który nie jest prosty, a musi się zgadzać z muzyką. Pisałem to 12 miesięcy, ale rozumiem tylko pojedyncze słowa.
Ostatnio podróżujesz tylko między Bydgoszczą a Warszawą?
- Tak, głównie między Bydgoszczą a Warszawą. Zrezygnowałem po szesnastu latach z wykładów na Uniwersytecie Jagiellońskim. Ale tuż przed wybuchem wojny w Izraelu wróciłem do Polski. Byłem w Tel Awiwie ponad miesiąc.
To kolejny kierunek, który też na chwilę pewnie odpadnie.
- Jestem w kontakcie z przyjaciółmi, znajomymi i też bardzo trudno się im tam żyje w tej chwili. Z podróżami jest rzeczywiście trudniej, świat zrobił niebezpieczny, więc więcej spędzam czasu tutaj. Nie ukrywam, że obowiązki uczelniane też powodują, że jest mi trochę trudniej sobie to tak zorganizować jak wcześniej. Chociaż podejście Pani Rektor i w ogóle całej uczelni jest fantastyczne, jeżeli chodzi o możliwość naszej pracy artystycznej. Mamy ogromną przychylność, możemy grać, działać, pisać, dyrygować. Jeżeli nie widzieli jeszcze Państwo mojej „Śpiewającej Lokomotywy”, którą napisałem 30 lat temu dla moich bliźniaków, które wtedy miały kilka lat, to teraz 26 maja, dyryguję tym koncertem z aktorami i orkiestrą Filharmonii Słupskiej.
Bliźniaki dziś ile mają lat?
- 37 w tym roku.
To ile miały lat jak pisałeś „Lokomotywę”?
- Musiałbym policzyć – 9.
To były lata, kiedy królowała kaseta sprzedawana na rozkładanych łóżkach.
- Tak, ale królowała też muzyka z syntezatorów i mam wrażenie, że czas się z nią brutalnie obszedł, a ja wtedy nagrałem ten materiał na orkiestrę symfoniczną i okazało się, że to chyba jest częścią powodów, dla których gramy to do dzisiaj. Do tego, na pewno kluczem są genialne teksty Tuwima i aktorskie interpretacje świetnych aktorów. To brzmienie orkiestry symfonicznej, prawdziwych instrumentów, dowcipu instrumentalnego, zabawy muzyką, zabawy dźwiękiem, zabawy instrumentami powodują, że rodzice cały czas chcą przyprowadzać dzieciaki na te koncerty do filharmonii w różnych częściach Polski.
Jak wygląda Twoja praca, kiedy zaczynasz – mówiłeś, że pierwsze dni wyglądają tak sobie, ale potem jak już „zaskoczy”.…
- Później pracuję czasami non stop, po kilkanaście godzin. Jak bliźniaki były małe, to zdarzało się, że przychodziły mi dać buziaka na dobranoc, bo ja siedziałem i pisałem nuty, a jak wstawały rano do szkoły, to ja tam dalej jeszcze siedziałem i cały czas pisałem. Dzisiaj to jest po prostu niemożliwe, przy tych obowiązkach, które mam na uczelni, więc z żalem muszę powiedzieć, że niestety ta intensywność zmalała. Nie ma to oczywiście żadnego związku z moim wiekiem…
A dbasz o higieniczny tryb życia? (dlaczego się śmiejesz?) To jest bardzo ważne w dzisiejszych czasach.
- Kiedyś lekarz, jak byłem w wyjątkowo złym stanie powiedział mi: „ja wiem, że pan trybu życia nie zmieni, ale jedną rzecz może pan dla siebie zrobić. Proszę się wysypiać!”
Ale Tobie zdarzyło się już dyrygować ze złamaną nogą.
- To prawda. Nagrywać nawet też z podłączoną kroplówką, zawieszoną na kontrabasie. Tak mi się też zdarzało, ale na przykład nigdy nie paliłem papierosów, więc mam jakiś plus.
A co Cię trzyma w Teatrze Polskiego Radia, bo przecież nie pieniądze, jak to wszyscy mówią.
- Magia tego medium. Oczywiście pojawiają się badania, że słuchacz wytrzymuje tylko 10 minut słowa mówionego na antenie, ale okazuje się, że słuchają nawet przez 45 minut, jeśli spektakl radiowy jest dobrze zrobiony, podparty muzyką i występują w nim wspaniali, fantastyczni, najlepsi w Polsce aktorzy. Od strony realizacyjnej są to zawsze najlepsi możliwi realizatorzy i fantastyczni reżyserzy. Najczęściej pracuję z Januszem Kukułą, czyli z dyrektorem Teatru Polskiego Radia.
Z drugiej strony to jest fenomenalny zawód. Pomyślałbyś, że spotkasz tylu fantastycznych ludzi na swojej drodze?
- To jest właśnie jedna z najciekawszych rzeczy w tym zawodzie, że mogę ich znać. Mogę z nimi pracować i możemy się lubić nawzajem. Do tego dochodzą miejsca na świecie, w których nigdy bym nie był. Te miejsca, do których trafiłem te 30 lat temu były związane z moim zawodem. Większość z nich była wtedy nieosiągalna dla przeciętnego człowieka z Europy Wschodniej - fascynujące podróże i ludzie, z którymi się pracuje.
W naszych profesjach mówi się, że należy znaleźć się we właściwym miejscu, o właściwym czasie i spotkać właściwą osobę. Ale jeśli nie będziemy umieli sprostać temu zadaniu, które przed nami staje, to nic się nie wydarzy. W przyszłym roku mija 40 lat od mojego debiutu na scenie, kiedy pojawiłem się w koncercie laureatów Festiwalu Piosenki Studenckiej w Krakowie. Wtedy nagrywałem mój pierwszy w życiu program telewizyjny, razem z Grzegorzem Turnauem, grupą Pod Budą w krakowskim studiu TV. Rok później współpracowałem z Zenonem Laskowikiem i wystąpiłem w Debiutach Festiwalu Piosenki Polskiej w Opolu. Przez te wszystkie lata moim celem było to, że kiedy któregoś dnia zadzwoni telefon z propozycją napisania muzyki w danym stylu czy estetyce, ja już będę to umiał. Stąd gdzieś przez te wszystkie lata zbierane doświadczenia, barwy i brzmienia. Przy tego rodzaju profesji niemożliwe jest wyłączenie funkcji analitycznej w najmniej oczekiwanych sytuacjach. Czyli jak gdzieś jestem w restauracji, jem z kimś kolację, to podświadomie zastanawiam się: „to jest ten akord, potem ten, a właściwie, dlaczego ten bas się rozwiązał na taki dźwięk - ja bym to zrobił inaczej” i to się dzieje równolegle w mojej głowie. To się nie daje wyłączyć, więc jak tak spojrzę na moje podróże do Azji, do Indonezji i Singapuru, czas spędzony w Afryce Wschodniej, w Kenii, na Seszelach czy Madagaskarze, okazuje się, że z każdego tego miejsca przywiozłem jakieś dźwięki, jakieś rytmy, jakieś skojarzenia, które w danym momencie się przydają. Teraz po tylu latach właściwie mogę powiedzieć, że - może wyjąwszy niektóre zjawiska muzyczne, które się pojawiły na przestrzeni ostatniej dekady - podjąłbym się napisania muzyki w każdym z gatunków, jeżeli reżyser filmu czy spektaklu potrzebowałby takiej akurat muzyki. Tego też się staram uczyć moich studentów, że jest to kwestia wrażliwości na obraz, wrażliwości na energetykę przebiegu, ale też, warsztat, umiejętność pisania w różnych stylach, w różnych estetykach. Nasze zawody wykonawcze od setek lat zawsze były i są nadal oparte, przede wszystkim na warsztacie.
Bardzo szybko minęło te 40 lat.
- Tak…
A Ty cały czas jesteś w tym samym Piotrem, z dużą dozą pokory do zawodu, który wykonujesz.
- Pracuję nad tym... Czy jestem tym samym? Nie wiem. Terry Pratchett napisał kiedyś, że w każdym starym człowieku siedzi w środku taki mały, młody człowiek i nie może się nadziwić, co się stało. To powiedzenie jest mi coraz bliższe. Myślę, że tak jest, że nam się tak wydaje, że jesteśmy wciąż tacy sami, ale pewnie otoczenie zaczyna już nas troszkę inaczej postrzegać.
Gonisz czas?
- Próbowałem się nauczyć tego nie robić. W jednej z naszych rozmów, chyba mogę to powiedzieć, dyrektor Kukuła, bardzo mądry człowiek, kiedy spotkaliśmy się, żeby omówić następną realizację, w którymś momencie powiedział mi: „Ty już powinieneś teraz iść przez życie, a ty cały czas biegniesz”.
Ale nie masz zadyszki, więc biegnij.
- I tego będę się trzymał.