Jednak potem przychodzi ta smutna rzeczywistość. - Nie miał szczęścia do managementu. Nie miał dobrego, w zasadzie żadnego kierownika. Kiedyś to się nazywało - kierownik zespołu. Pamiętam to dobrze, ponieważ Mietek był moim sąsiadem. On miał przez moment takiego przypadkowego kierownika. Tyle mu się przysłużył, że go wyprowadzał codziennie do Hotelu Europejskiego. Mieczysław tam grał w kawiarni, bo musiał zarabiać na życie. Oczywiście o tyle to było dla niego atrakcyjne, że grał, palce ćwiczył, prezentował swoje kompozycje. W każdym razie to było mocno marne granie. Kiedyś ktoś zadzwonił do radia. Wtedy siedziałem z Januszem Witkowskim w jednym pokoju, od którego wiele zależało. Na antenach grało się głównie polskie utwory, ewentualnie coś tam francuskiego, albo włoskiego, bo to były dwie silne partie komunistyczne. Najlepszy dowód, że ja tutaj mam nagrania z siedemdziesiątego i z siedemdziesiątego drugiego roku. Tyle znalazłem. Już w roku jego śmierci niczego nie nagrał. On nie miał takiej opieki, jaką powinien mieć. Dlatego niewiele pozostało po nim nagrań w archiwach Polskiego Radia. Nie uwzględniłem jeszcze akompaniamentu dla Marianny Wróblewskiej. Razem sporo grali, ona była z niego zadowolona, zresztą jego naraiła Zosia Komedowa, żeby mógł sobie zarobić. Z Mańką też nagrał kilka utworów.
Panie Wojtku, czy ja dobrze usłyszałam, czy Mieczysław Kosz był Pana sąsiadem? - Tak pani Magdo, był sąsiadem z następnej klatki. Ja w trzeciej, on w czwartej.
Ale miał Pan tę świadomość, że gdzieś tam w kolejnej klatce mieszkał Mieczysław Kosz? - Przecież myśmy się spotykali. Co było charakterystyczne? On był niewidomym, który nie chodził z laską i nie brał nikogo pod rękę. W ostateczności kładł rękę na ramieniu i tak był prowadzony. On nie był w Warszawie kompletnie samodzielny, więc potrzebował kogoś, kto przyjdzie po niego i go zaprowadzi. Szczęśliwie miał narzeczoną, ona w jakiś sposób też służyła mu dużą pomocą. Mogła mu uprać skarpetki, co zrobiła ostatniego dnia jego życia. A my spotykaliśmy się dość często, mało tego, ja pracowałem w tamtym czasie z zespołem Jazz Carriers i było kilka takich przypadków, że brałem Mietka, bo miałem zamówienie na koncerty. On nie grał z Jazz Carriers, tylko grał solo. Ale było tylko kilka takich przypadków, bo Mietek był niewdzięcznym współpracownikiem z powodu alkoholu. Wie pani, to były takie czasy. Jak go brałem ze sobą, to wiedziałem, że muszę się nim opiekować, a jeszcze trzeba mieć świadomość, że wtedy na koncerty jeździło się PKP. Z bębnami, kontrabasem jechało się na dworzec i wchodziło do przedziału.
I jak tu nie pić? (śmiech) - No właśnie, ale trzeba było jeszcze wrócić. Wszystko na mojej głowie, bo to ja musiałem przywieźć zespół. Więc rzadko zabierałem Mietka w trasy. Pamiętam w dniu nieszczęścia, przyszedłem do domu. Był piękny, słoneczny wieczór. Sekretarka dała mi listy i powiedziała: zanieś Mietkowi. Otwieram okno balkonowe, bo było tylko wielkie okno balkonowe, ale nie było balkonu tylko kratka. Nawet nie można było stopy postawić, bo od razu była barierka, która była poniżej środka ciężkości średnio wysokiego człowieka. Ten biedak wiedział o tym, ale nie w każdym momencie pamiętał.
Myśli Pan, że to nie było samobójstwo? - Nie, na 100%. Ja jak przyszedłem, otworzyłem ten balkon i patrzę w dół, a tu dozorca zmywa wielką czerwoną plamę na chodniku. Pokazał mi palcem na jego okna i mówi, że wypadł. Już nie poszedłem z tymi listami. Następnego dnia, pierwsze zadzwoniły do PSJ jakieś dziewczyny, fanki Mietka i mówią, że były przed jego domem i złożyły kwiaty, zapaliły świeczki.
Jeśli chodzi o Kosza, to hipoteza samobójstwa krążyła przez wiele lat, prawda? - Tak, dlaczego, nie wiem. Dlaczego nie przyszło im do głowy, żeby mnie spytać. Później sam dowiadywałem się od sąsiadów. Jeden z panów mówił, że wszystko widział, bo stał na przystanku autobusowym naprzeciwko okien. Widział, że facet przeleciał przez barierkę i kurczowo łapał się wszystkiego, czego mógł się złapać. Myślę, że był na kacu i po prostu tak się osunął. Człowiek, który panicznie chce się ratować, nie jest samobójcą. Chłopak ze wsi to twardziel, a poza tym słyszała pani jego wypowiedzi zamieszczone na płycie? On tam mówi pewnym głosem, on wie czego chce, on wie, w którym kierunku iść. Więc nie wierzę w hipotezę samobójstwa.