Dyrygent brazylijskiego pochodzenia, który 6 października br. poprowadził „Galę Operową” na zakończenie 61. Bydgoskiego Festiwalu Muzycznego – Kontrasty, której solistą był światowej sławy baryton Artur Ruciński.
„...Jak już jesteśmy przed wyborami, to jest bardzo ładna paralela związana z pewną historią mojego życia. W moim życiu przez chwilę okazało się, że stałem się politykiem, ale to tylko na liście, bo nie zrobiłem żadnej kampanii, a w jej trakcie wyjechałam na koncerty do Brazylii. To były zresztą moje pierwsze wybory jako obywatela Polski. Mój pierwszy głos oddany i to oddany na siebie. To jest tak typowo dyrygenckie. I wtedy otrzymałem około dwóch procent głosów, gdyż byłem wówczas dyrektorem naczelnym i artystycznym Filharmonii Poznańskiej. Od razu to wyraźnie pokazało w jakiej grupie osób jesteśmy, my znani w społeczeństwie...”
Piątek, 13 października 2023 o godz. 20:05
Rozmawiamy w ostatnich minutach kampanii, więc mam gorącą prośbę, żeby nie agitować.
- Rozumiem, postaram się. (śmiech)
Ale zacznijmy od tego, że nie tylko muzyka klasyczna rozbrzmiewa w Twojej duszy, bo również pojawiasz się podczas wielkich koncertów, chociażby towarzysząc Justynie Steczkowskiej, ale i mamy też wielkie koncerty z muzyką filmową.
- Nie są to nawet pierwsze takie koncerty, duże koncerty z muzyką filmową. Pierwszy z nich to był koncert, wtedy w całości poświęcony twórczości Wojciecha Kilara. Zagraliśmy to, kiedy jeszcze byłem szefem Filharmonii Poznańskiej, podczas Festiwalu Malta, nad Maltą w Poznaniu. Wtedy to był pierwszy taki duży koncert. Ten koncert został nagrany nawet przez Telewizję Polską i emitowany później. Nawet miałem przyjemność ostatnio oglądać fragment i ledwo siebie poznałem. Natomiast to już był pierwszy, taki koncert z muzyką filmową. Wtedy był piękny repertuar z muzyką Kilara, podobny repertuar, albo nawet ten sam, wiele lat później powtórzyłem z Narodową Orkiestrą Polskiego Radia w Katowicach, na festiwalu w Krakowie. Czyli ta muzyka była, jest i będzie obecna. Ja nie dzielę muzyki na klasyczną, rozrywkową, filmową, tylko na dobrą i mniej dobrą. A repertuar, który rzeczywiście pokazujemy podczas tych projektów typu „Hans Zimmer” i nie tylko, jest repertuarem naprawdę składającym się z wybitnych kompozycji, porywających salę, halę wręcz stadiony sportowe. Na koncerty przychodzą tysiące ludzi reagujących żywo, bardzo poruszonych w ogóle pięknem tej muzyki. Jeszcze do tego kontakt z kimś takim jak Justyna Steczkowska - wybitna artystka, ale i młodzież, jak np. Michał Szpak. Dla mnie naprawdę to zawsze jest jak otwieranie nowych drzwi i szukanie nowych wyzwań, dla mnie jest to zawsze naprawdę wielka, wielka przyjemność.
Czy dla Ciebie, dyrygenta, który właściwie zwiedził wszelkie sale koncertowe na świecie, wszelkie, że tak się wyrażę, kanały orkiestrowe w teatrach operowych, czy jest taka ciągota do tego, aby być popularnym muzykiem, takim jakimi są muzycy rockowi i popowi?
- Nie, ja nie czuję się tak, nie ciągnie mnie do popularności. W świecie muzyki klasycznej, w momencie kiedy jesteśmy artystami znanymi i uznanymi, to powinniśmy mieć świadomość tego, że jesteśmy w gronie, które reprezentuje około 2% ludzi. Pełne sale koncertowy, pełny teatr operowy, pełne teatry dramatyczne, pełne kina, których jest wiele w naszym kraju, to oznacza, że w sumie razem to około dwóch procent osób uczęszczających w ogóle na te wydarzenia. Jak już jesteśmy przed wyborami, to jest bardzo ładna paralela związana z pewną historią mojego życia. W moim życiu przez chwilę okazało się, że stałem się politykiem, ale to tylko na liście, bo nie zrobiłem żadnej kampanii, a w jej trakcie wyjechałam na koncerty do Brazylii. To były zresztą moje pierwsze wybory jako obywatela Polski. Mój pierwszy głos oddany i to oddany na siebie. To jest tak typowo dyrygenckie. I wtedy otrzymałem około dwóch procent głosów, gdyż byłem wówczas dyrektorem naczelnym i artystycznym Filharmonii Poznańskiej. Od razu to wyraźnie pokazało w jakiej grupie osób jesteśmy, my znani w społeczeństwie.
A co takiego zaistniało, że w ogóle zgodziłeś się startować?
- To było w ogóle w roku, kiedy Polska weszła do Unii Europejskiej. To bardzo ciekawe, wtedy pamiętam w dniu 4 maja w roku przystąpienia Polski już oficjalnie do Unii Europejskiej wraz z Filharmonią Poznańską i chórem chłopięcym wystąpiliśmy w katedrze Notre Dame, otwierając festiwal „Nowa Polska”, który miał 600 wydarzeń zaplanowanych na terenie całej Francji z okazji wejścia Polski do Unii Europejskiej. Kiedy kilka miesięcy później okazało się, że Polska musi wstawić posłów do Parlamentu Europejskiego, wtedy partie nie miały w ogóle zaplecza na tyle, żeby mieć grono osób przygotowanych, znających języki obce. Te wszystkie partie szukały w ogóle osób już trochę znanych w swoich środowiskach, albo w środowiskach artystów. Niektórzy z artystów w ogóle długo potem byli posłami. I wtedy akurat dwie partie zwróciły się do mnie, żebym rozważył swoją kandydaturę, także przez przypadek wystartowałem. To kolejne ciekawe doświadczenie, jakim był w ogóle kontakt z ludźmi, pytania i tak dalej. Wtedy mi zarzucano, że nie jestem do końca z Poznania, a ja na to: ale będę reprezentował Polskę w ogóle w całej Unii Europejskiej. Generalnie naprawdę nie było wielkiej kampanii, bo nie miałem na to czasu, a to było dokładnie wtedy kiedy kończył mi się kontrakt na szefa filharmonii, więc ten miły gest bardzo mnie podbudował.
W tej chwili jesteś wolnym człowiekiem, jeśli chodzi o dyrektorstwo.
- Tak. Teraz w ogóle przez jakiś czas jestem wolnym jeżeli chodzi o stołek stały i obowiązki dyrektorskie.
Tak przed momentem opowiadałeś, że jak byłeś dyrektorem Filharmonii Poznańskiej, a przecież byłeś dyrektorem artystycznym wielu teatrów operowych, łącznie z tymi Wielkimi z nazwy. Naliczyłeś sobie ilu instytucji byłeś dyrektorem?
- Nie naliczyłem, mogę teraz to wyliczyć. Zacząłem od bycia pierwszym dyrygentem Teatru Wielkiego w Łodzi. Szybko połączyłem tę funkcję z funkcją dyrektor muzycznego Opery Wrocławskiej. Po kilku latach miałem propozycję objęcia orkiestry i chóru Polskiego Radia w Krakowie. Jako dyrektor naczelny i artystyczny wtedy połączyłem tę funkcję z funkcją pierwszego dyrygenta Teatru Wielkiego w Warszawie. Potem byłem dyrektorem muzycznym Teatru Wielkiego w Poznaniu. Po kilku latach stałem się dyrektorem artystycznym i naczelnym Filharmonii Poznańskiej. Potem nastąpił krótki czas przerwy i objąłem funkcję maestro tytularnego Orkiestry Symfonicznej Teatru w Sao Paulo. Tę funkcję tuż potem zacząłem łączyć ze stałą współpracą z Capellą Bydgostiensis. Ta bydgoska przygoda trwała bardzo długo i połączyła się z pierwszym okresem dyrektorowania muzycznego Opery Bałtyckiej w Gdańsku. Po kilku latach podjąłem stałą pracę dyrektora artystycznego w Gdańsku. Także trochę tych miejsc było, oczywiście w międzyczasie była współpraca jako gościnny dyrygent ze wszystkimi ważnymi instytucjami w Polsce i występy w około 28 krajach na świecie.
W tej chwili nie masz już dosyć dyrektorowania?
- Troszkę jakbym miał dosyć dyrektorowania, ale to są takie doświadczenia, które są potrzebne w życiu artysty – a dyrygenta przede wszystkim, które wraz z wiekiem nie mogą trwać za długo. Bycie dyrektorem wymaga, jeżeli ktoś odpowiedzialnie do tego podchodzi, wymaga ciągłej obecności w miejscu. Ktoś kto prowadzi teatr operowy, to dzień w dzień ma tysiące problemów, które trzeba rozwiązać natychmiast. Dyrektor musi podejmować nawet złe decyzje, ale na te decyzje wszyscy czekają. W teatrze są działy przeróżne, które czekają na jedną decyzję, która pozwoli ruszyć w ogóle z procesem pracy. Tak więc, w momencie, kiedy ktoś poświęca się, a to poświęcenie to wielki honor, żeby być dyrektorem jakiejś instytucji, to jednocześnie zaczyna odmawiać zaproszenia z innych instytucji i pewnie tego żałuje, bo przestaje bywać w pewnych miejscach. Niektóre drzwi na krótko, na dłużej, czy w ogóle na zawsze się wtedy zamykają i moment wolności, to jest ta chwila, kiedy człowiek co rusz jest gdzieś indziej. Co tydzień, co chwilę musisz się sprawdzić przed zespołami, których nie znasz, albo do których wracasz po kilku latach. To jest najważniejsze dla artysty. Artysta cały czas musi udowodnić sobie i wszystkim innym swoją wartość. On musi po prostu cały czas dbać o to, żeby być osobą naprawdę pożądaną. Pamiętam sytuację, w której po dyrygowaniu ważnego koncertu wróciłem do Polski szczęśliwy, bo odniosłem wielki sukces. Pojechałem prosto do jakiegoś z mniejszych ośrodków muzycznych i okazało się, że w poniedziałek rano musiałem się, że tak powiem wkupić w łaski tamtejszej orkiestry. Musiałem ich przekonać do siebie, a myślałem, że już wszyscy wiedzą kim jestem.
Twoje w tej chwili takie zawodowe K 2, bo już właściwie wszystko zrealizowałeś.
- Wszystko zrealizowałem, czuję się naprawdę szczęśliwy, zrealizowany, zaakceptowany, podziwiany. Wszystko jest okej. Teraz moje K2 to będzie jeszcze większe rozwinięcie mojej działalności za granicą. Więcej podróży solowych do orkiestr. Jednocześnie właśnie teraz zdobycie tytułu profesora zwyczajnego w karierze pedagogicznej.
Bo nadzwyczajnym, to już jesteś.
- Nadzwyczajnym to już jestem, to bardzo ciekawe, że w Polsce nadzwyczajność jest poniżej zwyczajności. Myślę, że teraz ważne dla mnie, to będzie naprawdę pracować lepiej, pracując mniej z lepszymi, a jednocześnie zabierając ze sobą w ogóle w ten świat bagaż, że tak powiem bardziej zdystansowanego dyrygenta, spokojniejszego, który osiąga najlepsze rezultaty, przy najlepszych relacjach z ludźmi.