Wokalistka, aktorka, człowiek instytucja.
„...zawsze powtarzam, że działam trochę pod prąd, nie *mainstreamowo* i zawsze jestem takim trochę wywrotowcem, bo robię rzeczy, które mają sprawić mi przyjemność. Oczywiście mają sprawić też przyjemność publiczności, rzecz jasna, ale to jest trochę takie sprawdzenie samej siebie i też zrobienie sobie takiego fajnego prezentu i poczucia takiej sprawczości, że można robić rzeczy, które wykraczają poza normę tego, czego się dzisiaj słucha w radiu, a czego się szuka w mediach, czy w social mediach...”
Piątek, 15 września 2023 o godz. 20:05
- Ostatnio ktoś powiedział o mnie – producentka i zdałam sobie sprawę z tego, że ponieważ produkuję swoje ambitne projekty i płyty, które wyszły z mojej inicjatywy i zostały po prostu przeze mnie wyprodukowane, bo za nie zapłaciłam, tak więc, jestem też chyba producentką.
Fantastyczny projekt wielogłosowy, nad którym obecnie Pani pracuje. To jest takie nawiązanie do tego, co robiła Pani, jeszcze zanim została aktorką.
- To prawda, kiedy skończyłam maturę, dostałam się do zespołu gospelowego Spirituals Singers Band i siłą rzeczy cały mój świat zaczęła wypełniać muzyka jazzowa i to wielogłosowa. W spiritualsach śpiewaliśmy w kilku głosach i rozkoszowałam się oczywiście w takiej wokalistce wielogłosowej, która pokazywała niebywałe możliwości ludzkiego głosu. Z drugiej strony miałam też darmowy, wieloletni kurs, uczenia się śpiewania wielogłosowego, słuchania siebie, takiego zespołowego, które dawało jakby taką zupełnie do niczego nieporównywalną umiejętność uczenia się współbrzmienia z pozostałymi innymi głosami. Dzięki temu udawało się stworzyć przepiękną muzyczną wartość samą w sobie, bez konieczności używania jakiegokolwiek instrumentu. No i oczywiście fakt, że wtedy dużo słuchałam jazzu, sprawił, że przez ten czas, dziesięcioletni, a może i 15-letni totalnie byłam wchłonięta w takie jazzowe śpiewanie. Potem życie potoczyło się trochę inaczej, czyli zaczęłam spełniać inne swoje marzenia i zostałam aktorką. Zaczęłam się rozwijać w Warszawie, moje własne estradowe projekty muzyczne trochę usunęły się na dalszy plan. Wtedy to śpiewanie wielogłosowe, też trochę ten jazzowy, taki stricte jazzowy nurt, choć ci, którzy byli na moich koncertach, wiedzą, że ja właściwie od tego nie odeszłam. Niedaleko to jabłko się potoczyło, bo dzisiaj absolutnie moje koncerty są swingowe, więc jestem dość blisko. Może to nie są typowe jazzowe koncerty, ale bliżej mi stylistycznie do tego kierunku, niż do śpiewania popowego. Nie chcę teraz szarżować, ale minęło 35 lat, a 30 na pewno i pomyślałam sobie o jakimś takim powrocie do tamtych czasów i do tej mojej miłości do śpiewania wielogłosowego. Próby wskrzeszenia projektu z piosenkami zaśpiewanymi w wielogłosie odbyły się jeszcze przed pandemią. Nie jestem prekursorką tego pomysłu, bo Jacob Collier, czy inni wykonawcy, artyści to już przećwiczyli?
Nawet Janusz Szrom nagrał całą taką płytę...
- Więc nie jestem pierwsza, ale może mogę dołączyć w zasadzie do tej niewielkiej grupy, bo nie ma nas w Polsce, tak śpiewających zbyt wielu. To jest piekielnie trudne i czasochłonne.
I na pewno niekoncertowe...
- więc wielu artystów, nawet jeśli kiedyś im przemknęło przez głowę, że mogliby się poważyć na taki projekt, to mają też świadomość tego, że nie ma to jakby później przełożenia na koncertowe działania. Ale ja też zawsze powtarzam, że działam trochę pod prąd, nie „mainstreamowo” i zawsze jestem takim trochę wywrotowcem, bo robię rzeczy, które mają sprawić mi przyjemność. Oczywiście mają sprawić też przyjemność publiczności, rzecz jasna, ale to jest trochę takie sprawdzenie samej siebie i też zrobienie sobie takiego fajnego prezentu i poczucia takiej sprawczości, że można robić rzeczy, które wykraczają poza normę tego, czego się dzisiaj słucha w radiu, a czego się szuka w mediach, czy w social mediach. Cieszę się, że te wzorce, które są dzisiaj ogólnoprzyjęte mogę je trochę połamać i wskoczyć zupełnie do innej rzeki, korzystając wyłącznie ze swojego głosu i ze swoich możliwości. Mogę pokazać swoje umiejętności z każdej strony piosenki, nawet najbardziej rozrywkowej i można zrobić naprawdę rzecz absolutnie wyłamującą się wszelkim konwencjom, wszelkim zasadom i wszelkim regułom.
Na tej płycie pojawią się piosenki?
- Tak, jak to mówię, takie polskie przeboje, bo i one za chwilę będą miały kolejne, swoje premiery. Na przykład będzie „Wymyśliłam cię” Ireny Jarockiej, będzie „Ktoś mnie pokochał” Skaldów, czy „Jeszcze w zielone gramy” Młynarskiego. Kilka dni temu skończyłam nagrywać przepiękną piosenkę Michela Legranda, będzie też piosenka „Łatwopalni”, także będą piosenki tak zwane: znane i lubiane, ale potraktowane przede wszystkim wokalnie i będą w ubrankach jazzowych.
Gdyby tak na szali teraz położyć śpiewanie i granie, to co by przeważało w Pani pracy zawodowej, bo przyjechała Pani do Bydgoszczy na koncert…
- Ja właściwie nigdy tego nie liczę i nie ważę, czego jest więcej, a czego jest mniej. Są takie miesiące, w których więcej gram spektakli, mniej gram koncertów. Czasami jest tak, że zdecydowanie więcej gram koncertów, a mniej jestem na scenie teatralnej. Myślę, że ten mój świat się bardzo jakoś dopełnia i niczego mi nie brakuje. Wakacje poświęciłam na nagranie tej płyty, więc siłą rzeczy w ogóle muzyki przez ostatnie tygodnie i miesiące było najwięcej.
Tego muzykowania i myślenia o dźwiękach jest ostatnio dużo, ale też był czas nic nierobienia, na przykład Grecja.
- Tak 2 tygodnie. Rzeczywiście pierwsze 2 tygodnie lipca postanowiłam absolutnie leżeć brzuchem do góry, odpocząć po pracowitym sezonie i nie myśleć ani o o tym, co za chwilę, ani nie rozliczać z tego, co było. Tylko naprawdę odpocząć i dać się zresetować.
No właśnie, czy potrafi Pani się resetować?
- Myślę, że już powolutku się tego nauczyłam. Kiedyś nie potrafiłam kompletnie odpoczywać na wakacjach. Brałam duży zeszyt, zapisywałam sobie, co zrobię, jak wrócę tylko z wakacji. Uczyłam się już nowych piosenek, albo uczyłam się jakiś nowych tekstów i ciągle miałam takie poczucie, że ja nie umiem pozwolić sobie na marnowanie czasu, bo dla mnie wakacje były po prostu marnowaniem czasu. Początki były trudne, ale dzisiaj chyba już potrafię wyjechać i kompletnie oddać się takiemu totalnemu leniuchowaniu, czytaniu książek, nawet takich banalnych, żeby rzeczywiście zresetować mózg. Zdałam sobie sprawę z tego, że to jest bardzo ważne, to mi dużo daje, bo przyjeżdżam naprawdę wypoczęta i jestem tak dobrze naładowana energią, że wejście w nowy projekt, nawet latem, gdzie leje się strumieniami piękne słońce za oknem, to mi tego nie żal. W Grecji przez 2 tygodnie naprawdę tak się naładowałam tymi bateriami słonecznymi, że później praca przy mikrofonie sprawiała mi przyjemność i nie żal mi było, że za oknem panie chodzą w sukieneczkach, czy chodzą na plażę. Mam poczucie, że już umiem odpoczywać, a potem ta praca staje się bardziej też efektywna.
A co na te wyjazdy Pani koty?
- Wytrzymują. Stefan i Tośka wspaniałe dwa futrzaki, które są ze mną już bardzo długo, bo Stefan ma 14 lat, a Tośka 13, więc co tu dużo mówić, to jest taka moja rodzina. Myślę, że ci, którzy mają zwierzaki doskonale to rozumieją. Ludzie, którzy kochają zwierzęta, chyba się nie potrafią obejść bez nich, nawet jeśli są kanapy podrapane przez koty, kiedy trzeba je odkłaczać, są strącone wazoniki, figurki, coś tam zniszczone, ale ja z nimi jestem przeszczęśliwa. Właściwie zwierzaki są ze mną przez całe moje życie, więc nie wyobrażam sobie świata bez nich.
A praca w teatrze?
- Właśnie się zaczęła. Kilka dni temu miałam swój pierwszy spektakl w nowym sezonie. Już rusza cała ta maszyneria teatralna. Ponieważ w zeszłym w zeszłym sezonie zeszły mi, że tak powiem „z parkietu”, zgrały się, jak to się mówi w naszej nomenklaturze dwa spektakle, to tak powolutku sobie myślę, czy by gdzieś się nie rozejrzeć za jakąś nową premierą. Chciałabym wykorzystać jeszcze jedną rzecz, taką muzyczną, bo zaraz się będę uśmiechać do słuchaczy Radia PiK z innym projektem. Ja równocześnie nagrywam dwie płyty. Kiedyś rozmawiałyśmy i podrzuciłam taką piosenkę pod tytułem „Byłeś słońcem moich dni” Piotra Figla. Zrobiłam ją w nowej aranżacji z Filipem Siejką, dla którego Piotr Figiel był wujkiem. Tak się umówiłam z Filipem, że będziemy robić piosenki jego wujka, nagrywać je w nowych aranżacjach i w tej chwili mamy na tapecie wielki przebój Ireny Santor pod tytułem „Powrócisz tu”. Przyznam się szczerze, że nie znam innego wykonania, niż to pani Ireny, a to nasze będzie, myślę ogromnym zaskoczeniem, bo Filip zrobił przepiękną aranżację, zupełnie inną, nie taką fanfarową, jaką wszyscy pamiętamy. Ta jest taka bardzo spokojna i ten tekst nagle zaczął mieć inną wagę, a ja jestem oczarowana tą aranżacją. Myślę, że państwu się spodoba.
Ale czy to oznacza, że te dwie piosenki Piotra Figla zwiastują nową, kolejną płytę Olgi Bończyk?
- Tak, znaczy nowy projekt, który będzie się realizował równolegle.
Będzie się tlił singlami, aż utkamy z tego całą płytę?
- Powolutku, bo to znowu jest mój własny, prywatny projekt, z mojego prywatnego budżetu.
Bierze Pani przykład z Krzysia Herdzina, on też lubi sam produkować i wydawać swoje płyty.
- Tak, zresztą z Krzyśkiem rzeczywiście wiele lat temu o tym rozmawialiśmy. Bardzo mu dopinguję i jest dla mnie też swego rodzaju ogromnym wzorem takiej determinacji, ale też bardzo ogromnej konsekwencji w swoich działaniach, takiego nie kłaniania się byle czemu i byle komu i realizowaniu po prostu swoich marzeń. To jest rzeczywiście coś niebywałego. Uważam go za najwybitniejszego aranżera, pianistę. Natomiast każdy podąża swoją ścieżką. Ja podążam swoją i kiedyś rozmawiając o tym, uznaliśmy, że mamy dokładnie podobny sposób myślenia i działania, że niezależnie od tego, że gdzieś oczywiście zarabiać trzeba i żyć z czegoś trzeba, stąd pewnie ta moja estrada i to poszukiwanie mimo wszystko godnego zarabiania pieniędzy. To jednak przy okazji robię rzeczy, które wymykają się takim codziennym regułom, takiego typowego mainstreamu, który zalewa nie tylko Polskę, ale też cały świat.