Tenor, solista wielu teatrów operowych, w kraju i za granicą.
„...to jest taki dosyć zazdrosny zawód, więc wymaga pełnego skupienia. Ja rzeczywiście, zwłaszcza jak jest przedstawienie, premiera, to lubię jak wszyscy dadzą mi święty spokój, ale generalnie nie staram się jakoś przesadzać z takim nadmiernym skupieniem na sobie (...) to jest dość trudny zawód, bardzo wymagający skoordynowania, wielu umiejętności i wiąże się ze stresem. Dlatego nie lubię choćby na przykład przesłuchań do roli, bo są bardzo stresujące. Chodzi o to, że to jest stresujący zawód. Każdy zawód, który wiąże się z wystąpieniem publicznym jest stresujący. To jest taka ciemna strona tego zawodu, od której czasem trzeba odpocząć....”
Piątek, 1 września 2023 o godz. 20:05
Do niedawna mogłabym powiedzieć, Tadeusz Szlenkier, bydgoszczanin z wyboru, jednakże porzucił Pan Bydgoszcz.
- … ale w sercu Bydgoszcz zdecydowanie pozostała. Bardzo się cieszę, że mogę tutaj znowu być, bo absolutnie sentyment do Bydgoszczy ciągle jest żywy. Kiedy tylko tu przyjeżdżamy, to ten sentyment się wzmaga. Jest bardzo przyjemnie tu wracać, tym bardziej, że widać zmiany w Bydgoszczy na lepsze, bo już parę lat tutaj nie mieszkam i troszeczkę się pozmieniało.
Urodzony warszawianin z dziada pradziada?
- Tak z dziada pradziada od strony mojego taty.
Potem przez chwilę była przygoda w Bydgoszczy i na jakiś czas wyemigrował Pan z kraju.
- Tak, na 5 lat. Byłem solistą Opery w Norymberdze, ale postanowiliśmy ten etap zakończyć i właśnie wróciliśmy do kraju, a ja osobiście zawodowo nie jestem w tej chwili związany z żadnym teatrem. Jestem „na wolności” i bardzo mi z tym dobrze. Na szczęście mam nadzieję, że pandemia nie wróci i nie będą nas zamykać, że życie kulturalne nie umrze i będzie można spokojnie uprawiać swój zawód. W czasie pandemii byliśmy w szczęśliwym położeniu, mówię w liczbie mnogiej, bo mam ciągle na myśli moją rodzinę, moją żonę i moje dzieci. Przeżyliśmy w miarę spokojnie ten trudny okres dla wielu artystów w Niemczech. Pandemia jak pamiętamy, była przez 2 lata. To było bardzo ciekawe doświadczenie zawodowe. Zrobiłem bardzo dużo nowych ról, również nawet wagnerowskich. Zaśpiewałem swoją pierwszą rolę wagnerowską - Lohengrina, a w przyszłym sezonie zaśpiewam Parsifala. To była dobra okazja do wykorzystania, żeby nauczyć się dobrze śpiewać po niemiecku, a to nie jest takie proste.
A to była trudna decyzja, żeby nie być związanym etatowo z żadnym teatrem?
- To zawsze jest trudna decyzja. To wygląda w naszym zawodzie tak, że albo jest się na etacie i rzeczywiście ma się pensję, ma się zajęcie i tak zwany święty spokój.
Natomiast chyba nie o to chodzi artyście.
- No właśnie. Bardzo różnie się ludziom w życiu układa i to jest kwestia różnych możliwości i różnych życiowych sytuacji w jakich się znajdują. Ale jeżeli ja mogę sobie pozwolić na to, bo mam nadzieję, że będę miał pracę, nie będąc na żadnym etacie, a na razie na to wygląda, że przez najbliższe co najmniej dwa sezony ta praca będzie, to mogę sobie na to pozwolić. Przez dwa lata pandemii niektórzy moi koledzy i koleżanki musieli po prostu poszukać innego zawodu, żeby przeżyć. Niektórzy wrócili już, ale przez ten czas ludzie zajmowali się różnymi rzeczami. Na szczęście ze względu na to, że byłem wtedy na etacie, nie miałem tego problemu i to jest ta zaleta bycia etatowym śpiewakiem. Jednak na sprawę można również spojrzeć z drugiej strony. Każde inne występy poza teatrem, każdy inny angaż musi być ustalony z dyrekcją opery macierzystego teatru. Musimy uzyskać na to zgodę i tak dalej. Natomiast w teatrach niemieckich jest tak, że one dbają o to, żeby śpiewak zatrudniony był zajęty i pracował bardzo intensywnie. Więc bardzo trudno jest również wziąć coś innego, a mi coraz bardziej na tym zależy, żeby jednak też śpiewać w innych teatrach. Dlatego podjęliśmy w sumie tę decyzję wspólnie, że wrócimy do Polski i będziemy stąd działać.
Pan ma bardzo dużą rodzinę. Te decyzje o powrocie nie przeszkadzały dzieciom?
- Rzeczywiście, mamy z żoną pięcioro dzieci i się śmieję, że one ponoszą konsekwencje naszych życiowych wyborów, ale to tak chyba jest zawsze.
Może to im na dobre wyjdzie.
- Myślę, że nie zaszkodził im ten pobyt w Niemczech, choćby dlatego, że na całe życie mają, zwłaszcza te starsze dzieci, które chodziły do szkoły w Niemczech, mają bardzo dobry język niemiecki i to im zostanie już do końca. To będzie już taka wartość dodana z całego wyjazdu. Wiadomo, że to dla nich, nie jest takie bardzo proste. Tam się już w klasach między dziećmi zawiązały rozmaite znajomości, w szkole i wszędzie, ale tak to w życiu już jest. Zresztą to jest naturalne, że jak się zmienia szkołę, idzie się z trzeciej klasy do czwartej, to też zawsze jest jakaś zmiana. Jak się idzie do podstawówki, do liceum, to też jest jakaś zmiana. Tam jest oczywiście troszeczkę inny system szkolnictwa. To jest osobny rozdział, natomiast myślę, że jakkolwiek to na pewno nie jest łatwe i dla dzieci i dla nas wszystkich. Myślę, że jednak jak się zestawi wszystkie plusy i minusy, to jednak wyjdzie dużo na plus.
Jak wygląda praca w teatrach niemieckich? Czy się mocno różni od pracy w Polsce?
- Nie. Ja mam doświadczenie etatowe z Opery Nova w Bydgoszczy i generalnie praca na co dzień wygląda tak samo, bo tutaj niewiele się da wymyślić. Natomiast na plus powiem jeżeli chodzi o naszą Operę Nova to jest właśnie praca zespołu, która jest planowana na tydzień do przodu, a nie na dzień do przodu. W Niemczech plan pracy jest robiony z dnia na dzień. O godzinie 14 z minutami można sobie wejść na stronę i zobaczyć co się ma jutro i czy się coś ma.
To naprawdę był Pan mocno związany z teatrem?
- Tak, nigdy nie było wiadomo, bo oni też dbają o to, że jak nawet nie ma jakiegoś cyklu prób, w którym ja osobiście jestem zaangażowany, to zawsze może być tak zwany coaching, spotkanie z pianistą, albo powtórzenie czegoś, próba do jakiegoś koncertu, który będzie za pół roku. Myślę, że to wynika z ich takiej organizacji i w ogóle pomysłu na pracę, że to jest zakład pracy, w którym trzeba zapewnić ludziom pracę. Ja to oczywiście rozumiem, natomiast to jest trochę inaczej niż u nas i to wymaga pewnego przyzwyczajenia się i nastawienia.
Jest Pan takim przesądnym artystom, że np. jak próba generalna wyjdzie źle, to będzie świetny spektakl?
- Jak gdyby zostawiając kwestie przesądu, to rzeczywiście jest coś takiego, że jeżeli coś nie idzie na próbie generalnej, to się człowiek po prostu mobilizuje, żeby poszło lepiej wieczorem . A jak wszystko wspaniale pójdzie na próbie, to później człowiek tak jakoś na luzie podchodzi do spektaklu i może być różnie. Natomiast wydaje mi się, że to jest taki mechanizm, a nie jakiś przesąd. Raczej staram się nie być przesądnym, aczkolwiek to jest element jakiegoś takiego kolorytu, obyczaju scenicznego, że śpiewak szuka sobie jakiegoś tam zakrzywionego gwoździa, zanim wyjdzie na scen, albo jak nuty spadną, to trzeba je przydepnąć. To są takie obyczaje, które może warto rzeczywiście kontynuować, bo to nadaje pewien charakter pracy w teatrze.
A jest Pan trudny w domu przed premierą, czy też przed koncertem?
- Nie mnie o to pytać, ale to jest taki dosyć zazdrosny zawód, więc wymaga pełnego skupienia. Ja rzeczywiście, zwłaszcza jak jest przedstawienie, premiera, to lubię jak wszyscy dadzą mi święty spokój, ale generalnie nie staram się jakoś przesadzać z takim nadmiernym skupieniem na sobie.
Czyli raczej w dniu premiery to dzieci chodzą na paluszkach?
- Nie, tak aż nie jest. Ponieważ teraz sprowadziliśmy się do Skierniewic.…
Wszyscy Pana pytają dlaczego Skierniewice, prawda?
- Skierniewice, to z przyczyn rodzinnych. My mamy po prostu tam dom i tam mieszkamy, natomiast jak wiadomo przynajmniej na razie w Skierniewicach nie ma opery, więc nie mam tam gdzie pracować i zazwyczaj jak pracuję, to wyjeżdżam. Jestem wtedy sam i mogę się na tym skupić. Ale skoro ma się rodzinę i ma się taką fajną rodzinę, to też trzeba im poświęcać czas, bo w sumie to jest w życiu najważniejsze, relacje z bliskimi osobami.
Mając piątkę dzieci, to życie jest nieustannym takim pasmem kompromisów, prawda? Szczególnie życie artysty. Pana żona jest z wykształcenia historykiem sztuki.
- ... ale ma też wykształcenie muzyczne, więc dobrze to rozumie i bardzo mnie wspiera. A ja jakoś się staram to wszystko pogodzić. Ostatnio mamy ciekawe doświadczenie, dlatego, że moja córka Marysia występowała w Norymberdze w scenicznym chórze dziecięcym, więc zdarzało nam się niejednokrotnie występować w jednym przedstawieniu razem, to jest też ciekawe doświadczenie, jak się widzi swoje dziecko na scenie.
Dzieci chodzą do szkół muzycznych.
- Teraz tak, jak wróciliśmy do Polski, to pójdą od nowego roku szkolnego do szkoły muzycznej.
Panie Tadeuszu, czego Pan nie lubi w swoim świecie opery? Co Panu doskwiera?
- Stres. To jest dość trudny zawód, bardzo wymagający skoordynowania, wielu umiejętności i wiąże się ze stresem. Dlatego nie lubię choćby na przykład przesłuchań do roli, bo są bardzo stresujące. Chodzi o to, że to jest stresujący zawód. Każdy zawód, który wiąże się z wystąpieniem publicznym jest stresujący. To jest taka ciemna strona tego zawodu, od której czasem trzeba odpocząć.
A potrafi Pan odpoczywać?
- Różnie z tym bywa. Nie wiem, może już się starzeje.