13 czerwca, w dniu swoich urodzin wydała najnowszy singiel pt. „Amsterdam”. Jest to pierwsza premierowa piosenka wydana po albumie pt. „Miód i dym”, który ukazał się w 2017 roku. „Amsterdam” zapowiada kolejną solową płytę pt. „Śnienie”, której premiera planowana jest na tegoroczną jesień.
„...pamiętam „osiemnastkę”! Faktycznie była dosyć szalona, ale teraz wcale nie jest jakoś mniej szaleństwa, w tym co robię, więc jest super. Myślę, że obchodzenie 48 urodzin jest mniej stresujące, niż obchodzenie 40. W ogóle teraz to mam taki luz z tym przemijaniem. Do pewnego momentu człowiek się boi przemijania i w pewnej chwili akceptuje to i po prostu płynie...”
Piątek, 23 czerwca 2023 o godz. 20:05
Spotykamy się na odległość, w wigilię Pani urodzin. Fantastyczny prezent Pani sobie sprawiła.
- Tak, sprawiłam sobie, a w zasadzie moim fanom, słuchaczom, prezent w postaci nowej piosenki, nowego singla zapowiadającego świeżutki album, który już jesienią się ukaże na rynku.
Cały album będzie taki przebojowy.
- Nie wiem, to znaczy szczęśliwa dwunastka została już wytypowana na ten album, czyli 12 piosenek. Na pewno mogę jedno powiedzieć, że kocham je równie mocno. Każdą piosenkę z innego powodu, ale nie ma tam „zapchaj dziur”, ani utworów, które mają wypełnić album. Każda opowiada jakąś historię, każda jest o konkretnej emocji i bardzo moja.
Dlaczego Amsterdam na urodziny?
- No cóż, ponieważ za oknem świeci słońce, wkraczamy w fazę lata, jest miło, jest ciepło. Pomyśleliśmy, że fajnie zacząć piosenką, która jest dynamiczna, w której dzieje się dużo fajnej muzyki, która być może gdzieś zaistnieje w radiu. A na pewno zaistnieje gdzieś tam w ludzkiej świadomości jako utwór, przy którym fajnie się jedzie autem, fajnie się tańczy, czy fajnie się po prostu go słucha. No ale oczywiście jest tam jakaś nutka melancholii, tym razem w tekście Amsterdamu, dlatego, że wcale nie jest to piosenka o Amsterdamie. Amsterdam jest tutaj metaforą utraconego czasu młodzieńczego, pełnego spontaniczności, swobody, do którego wracam w piosence. Jest to również utwór o miłości, może przyjaźni, która przetrwała próbę czasu i o dzieleniu wspólnych wspomnień i powracaniu do tamtego momentu, kiedy wszystkie drzwi były przed nami otwarte i każda karta jeszcze nie była zapisana.
Czyli to jest powrót do przeszłości?
- Wracamy tam, oglądamy się przez ramię, wracamy do tych czasów. Moja młodość przypadała na lata 90 i troszkę właśnie o tym jest ten utwór, o tamtym momencie w moim życiu, więc muzycznie osoby, które są z mojego pokolenia pewnie rozpoznają, że nawiązuje on również w warstwie stylistycznej do tamtego czasu. Ktoś, kto lubił zespół taki jak The Cranberries, czy R.E.M. usłyszy echa pobrzmiewające w gitarach w naszym Amsterdamie. Mówię naszym, bo stworzyłam tę piosenkę wspólnie z Olkiem Świerkotem bardzo ciekawym producentem, gitarzystą, który może być znany słuchaczom z produkcji Kaśki Sochackiej, Korteza czy Dawida Podsiadły. Z nim zrobiłam tę piosenkę i na nią padło... ona będzie pierwszą jaskółką, która promuje nasz album „Śnienie”.
A kto odnalazł kogo? Czyli Pani odnalazła Olka Świerkota, czy Olek Świerkot zapukał do Pani?
- To jest tak, że się mijaliśmy. Jak to jest w tym zawodzie, że gdzieś się gra koncerty, spotyka w kraju, w hotelu albo gdzieś w przelocie. Pamiętam spotkanie właśnie z zespołem Dawida Podsiadły, na śniadaniu po graniu i tam poznałam Olka. Po raz pierwszy się oficjalnie poznaliśmy, ale obserwowałam go od lat i bardzo lubię jego produkcje. W pandemii odezwałam się do Olka z zapytaniem, czy byśmy czegoś nie spróbowali wspólnie zrobić? No i zrobiliśmy finalnie 3 piosenki, które się znajdą na płycie.
Nie wszystkie powstawały w czasie pandemii?
- Nie, część piosenek faktycznie została napisana w tamtym czasie, ale już kolejne w okresie między pandemią a chwilą obecną, tu i teraz, bo dosłownie niektóre z nich powstawały w okresie ostatnich tygodni.
Poprzedni album ukazał się w 2007 roku, 6 lat temu. Straszne długo nam Pani kazała czekać.
- Aczkolwiek ja nie odczuwam tego, że tyle lat minęło, bo po drodze mieliśmy pandemię, a oprócz tego ja żyję bardzo aktywnie i bardzo dużo koncertuje, to znaczy koncertowałam, bo teraz się zatrzymałam, aby skupić się na nagraniach. Jednak w tym okresie sześciu lat sporo i tak zrobiłam, bo wydałam płytę „Od nowa”, z okresu 25-lecia mojej działalności twórczej. Na niej zaprezentowałam piosenki z tych 25 lat mojego aktywnego grania i śpiewania ujęte w nowych aranżacjach. Czyli jak widzieli ją nowi producenci, twórcy młodego pokolenia. Wydałam też płytę „Intymnie”, która w odróżnieniu do „Od nowy” była taneczna i elektroniczna, był to album DVD i CD live. Cały materiał powstał podczas trasy Intymnie z towarzyszeniem smyków, w przepięknej scenografii. Woziliśmy ogród ze sobą po całej Polsce i on zakwitał na każdej scenie, więc to też był duży z naszej strony wysiłek. Bardzo dużo graliśmy w tej odsłonie. No i ostatnia trasa o miłości, też była bardzo dobrze przyjęta i zagraliśmy mnóstwo koncertów, więc ja nie czuję, że siedziałam i nic nie robiłam. Ujmijmy to w ten sposób raczej musiałam się teraz jakoś wykłócać, żeby trochę tego czasu zdobyć i skupić się na tworzeniu i na nagraniu, bo tak to byśmy grali, grali, grali, a jednak nagrać coś nowego warto.
Należy Pani do perfekcjonistów, prawda?
- Tak
To trudno z Panią się współpracuje, bo nigdy nie jest Pani zadowolona z efektu pracy!
- To fakt, najwięcej wie o tym mój osobisty mąż, który jest przeczołgany totalnie przy okazji każdej produkcji, bo on się zajmuje tworzeniem grafik, okładek do moich przedsięwzięć. Jest z tego powodu bardzo duże napięcie nieraz w domu, ale fakt faktem, że wszyscy, z którymi współpracuję, już się chyba trochę przyzwyczaili, że czasami ich zamęczam, aż efekt końcowy jest taki, jaki sobie wyobrażam.
Aż mnie kusi, żeby Panią spytać, czy nie myślała Pani, żeby dla potrzeb zawodowych przybrać nazwisko męża?
- O, to by było coś - Anita Grey… (śmiech) Może przyjdzie taka pora i przyjdzie taka odsłona mnie, która nie będzie pasowała do Anity Lipnickiej i wtedy ukryję się pod pseudonimem, czyli tak naprawdę pod moim autentycznym nazwiskiem, które w tej chwili funkcjonuje w dowodzie.
Pieczołowicie Pani przygotowuje kolejne krążki.
- Pieczołowicie, bo jest to proces. Jest to zawsze proces pełen przygód. Powiem szczerze, że najbardziej kocham fazę nagrań, tworzenia czegoś z niczego. To jest autentycznie magiczna chwila, kiedy sobie uzmysławiam, że tego nie było jeszcze tydzień temu, jeszcze miesiąc temu nie było. Zawsze mnie to też fascynuje, jak z jakiś zaczątków, zaczynów tekstów rodzą się potem finalnie piosenki. Często zastanawiam się też, czy teksty, które opuściłam w trakcie procesu tworzenia, czy to była dobra decyzja, czy może nie powinnam przycisnąć bardziej i powstałoby z tego coś pięknego? Nie wiem, tego nigdy się nie dowiem. Męczą mnie takie myśli, ale lubię tworzyć, to dla mnie jest największa frajda, jakbym była magikiem, który wyciąga z kapelusza króliki.
Później to jest żmudna praca, po wyciągnięciu tego królika.
- Strasznie żmudna praca, tak jak mówię ten moment, kiedy później już to widzimy w formie płyty, to jest oczywiście zwieńczenie bardzo długiej podróży. I to jest też taki ciekawy moment, kiedy te piosenki, które są takie moje i tak zintegrowane ze mną, później stają się już nie moje, bo już je wypuszczam w świat. To jest takie porównanie do dzieci, które wypuszczasz w świat. To są Twoje dzieci, ale już nie są od ciebie zależne. Czy one sobie poradzą, czy nie? Jak to będzie? Martwię się o nie. Ja się też tak martwię o swoje piosenki, jak sobie poradzą, jak im będzie, czy ktoś je pokocha, czy będą po prostu się cieszyły powodzeniem. Czy to echo zwrotne nastąpi? Czy ludzie wrócą i powiedzą, że coś przeżyli dzięki nim fajnego?
A jak się tworzy piosenkę, to jest taka presja, żeby jednak dołączyła ona do tej magicznej, wręcz mitycznej playlisty
- Te playlisty to jest w ogóle inny temat, niż był. Kiedy zaczynałam, 30 lat temu, proszę sobie wyobrazić, bo tu pewnie niektórzy nie wiedzą, ale tak było, że kiedyś nie było Internetu. Kiedyś nie było takich możliwości.
Nie było streamingu…
- Nie było streamingu, nie było tego wszystkiego, kiedy ja zaczynałam. Były dosłownie trzy radiostacje państwowe, nie było nawet żadnych prywatnych, w telewizji były dwa programy, koniec kropka, nic więcej. Więc to źródło, z którego ludzie czerpali informacje, wszelkie wieści ze świata muzycznego, również było bardzo ograniczone, ale dzięki temu skuteczne, bo tylko tam można było się dowiedzieć, co jest grane. Każdy wiedział jaka była premiera, czy jakie płyty ukazywały się w danym tygodniu, czy miesiącu. Dziś mamy tych premier dziesiątki każdego tygodnia, czy nawet dnia, więc jest bardzo duży rozstrzał, bardzo duży przemiał. Żyjemy w czasach obfitości, której nie jesteśmy w stanie skonsumować na dobrą sprawę, więc paradoksalnie te projekty, piosenki mają trudniej niż kiedyś, żeby były zauważone, mimo że jest tyle środków masowego przekazu. Zobaczymy, czy którejś z moich piosenek uda się być na jakiejś playliście.
Trzymam za nie kciuki, ale z drugiej strony „Amsterdam” jest jakby skrojony, powiedziałabym wręcz na miarę.
- No zobaczymy, co się wydarzy z Amsterdamem? Na pewno jest to piosenka, która jest dynamiczna, pod tym kątem rzadko takie piosenki w przeszłości nagrywałam, więc może jest inna.
Bez przesady, kilka takich było…
- W sumie tak, może już sama zapomniałam, co nagrałam w przeszłości, w końcu już robię tak długo. Ale nadal robię to, po to, żeby samą siebie zadowolić w pierwszej kolejności i to ja muszę być autentycznie szczęśliwa z tym, co wypuszczam w świat. Nie wyobrażam sobie wypuścić czegoś, co jest tak naprawdę właśnie skrojone pod jakiś garnitur.
Jak Pani podchodzi do swoich 48 urodzin? Powiem Pani z doświadczenia, że obchodzenie 48 urodzin jest o wiele lepsze, niż obchodzenie osiemnastych urodzin.
- Serio? Pamiętam „osiemnastkę”! Faktycznie była dosyć szalona, ale teraz wcale nie jest jakoś mniej szaleństwa, w tym co robię, więc jest super. Myślę, że obchodzenie 48 urodzin jest mniej stresujące, niż obchodzenie 40. W ogóle teraz to mam taki luz z tym przemijaniem. Do pewnego momentu człowiek się boi przemijania i w pewnej chwili akceptuje to i po prostu płynie.
Bardzo pięknie Pani w mundurze stewardesy.
- Tak? Zastanawia się za co się przebrać następnym razem?
Ale zrobiła Pani trochę szumu tym strojem.
- Zrobiłam. Jeszcze dzisiaj będzie mnie też można oglądać w tym stroju, bo tak sobie wymyśliliśmy z moim managementem, że będziemy komunikować wyprawę do Amsterdamu zabierając ludzi moim prywatnym Dreamlinerem, na którym jestem szefową pokładu, więc jeszcze w tej roli przez chwilę pozostanę.
Obserwuję Panią już od wielu lat i postrzegam jako bardzo odważną kobietę, nie bojącą się wyzwań i podejmowania, no niekiedy trudnych decyzji, które wywracają Pani życie muzyczne trochę do góry nogami.
- Tak, ja coś takiego w sobie mam, że czasami po prostu muszę skręcić w jakąś uliczkę.
Ale to jest ucieczka?
- Ja wiem, czy to jest ucieczka, to jest jakaś potrzeba zmiany myślenia, przeżycia czegoś nowego i jeśli w kontekście ucieczki byśmy na to miały spojrzeć, to raczej chodzi o to, żeby uciec przed rutyną.