Piotr Zubek
2024-11-28
„...rzeczy, które robię, są bardzo różne, jest ich dużo na raz. Nie boję się łapać tych srok za ogon, tyle ile zdołam złapać. Ale właśnie jak już je złapie, to nie muszę się spieszyć i nie muszę jakoś łapczywie bardzo tych srok ciągać (...) lubię się nie spieszyć, bo w tym świecie zabieganym, to jest jedyna szansa, żeby nie zwariować, nie spieszyć się i próbować właśnie na przekór tym wszystkim, którzy pędzą robić swoje..”
Niedziela, 1 grudnia 2024 o godz. 17:05
- Wszystko się zgadza. Znamy się całkiem długo.
No dobrze, „Nareszcie na swoim”, wydałeś „epkę”.
- Wydałem „epkę” pt. „Nareszcie na swoim” i jak sama nazwa wskazuje, wszystko jest po mojemu, o mnie i przeze mnie zrobione.
Ale to taki już teraz znak czasu, że właściwie każdy artysta musi mieć coś swojego, autorskiego. Chociaż Ty zawsze się wzorowałeś na dobrych autorach tekstów i znakomitych kompozytorach.
- Dlatego też starałem się, co oczywiście nie jest takie proste i nie mnie oceniać, czy udało się to zrealizować, ale starałem się, żeby nie było poczucia, że w momencie kiedy jeden człowiek zabiera się zarówno za śpiewanie, za komponowanie i za pisanie tekstu, to czegoś brakuje i powinno jednak się te zadania rozłożyć na trzy osoby.
Chyba musiał przyjść ten czas, żebyś wreszcie zabrał się za pisanie, czy już wcześniej pisałeś?
- Pisałem wcześniej, ale dopiero teraz, po pierwsze, znalazł się dobry czas, żeby móc to w końcu zrealizować. Po drugie poczułem, że to jest ten moment, kiedy jestem przekonany co do tego, w jakiej formule chciałbym to słuchaczom przedstawić. A chciałbym w takiej właśnie formule, powiedziałbym dosyć prostej, dosyć nieskomplikowanej i takiej, która przemówi nie wielką aranżacją, a przemówi bardziej melodią i słowem tym, które podaję.
To są historie Twoje?
- To są chwile. Na pewno moje chwile, uchwycone w jakiejś takiej formie. Ja bardzo lubię mówić o piosenkach, że to są takie fotografie, bo lubię pisać piosenki, które odnoszą się właśnie do różnych wrażeń i przez dłuższy czas opisują trwającą tak naprawdę dosyć krótko chwilę. Nie są to muzyczne felietony, jak choćby felietony Wojciecha Młynarskiego. Są to takie zatrzymane momenty.
A masz łatwość w pisaniu? I jak się zabierasz za pisanie, to równolegle tworzysz muzykę i tekst?
- Zwykle tak, chociaż samo pisanie piosenki trwa bardzo długo. Ja nie jestem typem człowieka, który siada i natchniony wypisuje teksty. Siada do pianina i komponuje, tak długo, aż znajdzie to, czego szukał. Ja generalnie jestem spokojnym dosyć człowiekiem. W związku z tym, wolę podchodzić do sprawy mniej dynamicznie. Jak pojawia się jedna fraza, to ona może sobie nawet miesiącami krążyć gdzieś w głowie i w pewnym momencie przychodzą do mnie kolejne frazy, które mogę dołożyć, poszukać dla nich miejsca i dopiero powoli piosenkę składać. Dlatego też nie mam takiego poczucia, że w tym impulsie muszę coś zrobić. Tak samo z dzieleniem się muzyką, nie potrzebowałem takiego wielkiego kopniaka do tego, żeby to ruszyć. Nie potrzebowałem napływu inspiracji, po prostu poczułem, że przyszedł ten moment, kiedy mogę tą twórczością odrobinę się podzielić.
Ale wiesz, że niewielu jest młodych ludzi, którzy w bardzo młodym wieku wzorują się na chociażby Przyborze, Wasowskim na Wojciechu Młynarskim ? Jesteś taki trochę analogowy?
- No, jestem analogowy, ale też nie przesadzałbym, bo staram się wyciągać z tych starych rzeczy, to co jest dobre, a nie to, co jest stare. W związku z tym, myślę, że każdy chciałby, kto interesuje się trochę „tekściarstwem”, nie tylko z perspektywy jakiejś marketingowej, ale też artystycznej, chciałby przynajmniej zbliżyć się odrobinę zdolnościami do mistrza Przybory, czy do mistrza Młynarskiego, czy kompozycyjnie zbliżyć się do Jerzego Wasowskiego. Wiadomo, że jest to zadanie trudne, jeśli nie niemożliwe, natomiast dobrze jest się przyglądać takim wzorcom, mieć jakąś taką gwiazdę, jakiś taki drogowskaz, który wskazuje tę właściwą ścieżkę. Ale też nie szukać jakiejś imitacji, nie próbować kombinować, że ja teraz zrobię coś retro na przykład, no bo Starsi Panowie, przecież Jeremi Przybora i Jerzy Wasowski już wówczas, kiedy tworzyli byli retro.
I wówczas mieli po 40 lat.
- Właśnie, chociaż mieli po 40 lat, ale to, co tworzyli już wówczas było w zasadzie odchodzącą modą. Więc ja nie szukam jakiejś konkretnej mody. Przede wszystkim szukam tego, żeby w tych dobrych wzorcach odnaleźć coś szczerze dla siebie.
Studiujesz?
- Już nie. Albo jeszcze nie, może wytłumaczę się. Po 5 latach zakończyłem etap pod tytułem „logopedia ogólna i kliniczna”.
Czyli masz porządny zawód.
- Tak, bardzo poważny, można powiedzieć, że quasi medyczny. Natomiast być może zostanę dumnym doktorantem, całkiem niedługo, choć nie wiem, czy odważę się na taki szalony krok, ponieważ nie jestem typem studenta ślęczącego w książkach, albo uczęszczającym z chęcią na uczelnię, więc jeszcze biję się z myślami do lipca, do kolejnej rekrutacji. Mam trochę czasu.
Wcześniej ukończyłeś Wydział Jazzu w Zespole Szkół Muzycznych w Warszawie.
- Dokładnie tak, to jeszcze działo się 4 lata temu, kiedy zakończyłem przygodę z tak zwaną „Bednarską” przy ulicy Połczyńskiej. Najpierw na wydziale estradowym, to chyba 6 lat temu, a 4 lata temu na wydziale jazzu.
Jednak postanowiłeś wybrać logopedię?
- Ja jestem człowiekiem dosyć praktycznym i pragmatycznym. W związku z tym stwierdziłem, że jeżeli mogę wybrać się na studia, które jednocześnie mogą pomóc mi jako wokaliście, w zrozumieniu mechanizmu głosu, aparatu umowy, a z drugiej strony mogą, jak sama powiedziałaś, być jakimś takim praktycznym zawodem w ręku, to czemu by z tego nie skorzystać? Sporo nauczyłem się, chociaż nie ze względu na uczęszczanie na wykłady, a raczej moje studia były po prostu pretekstem do tego, żebym trochę więcej o głosie z tej właśnie fizjologicznej strony się dowiedział.
Piotrze, czy ta „epka” zwiastuje coś większego?
- Na pewno. Chociaż jak już powiedziałem wcześniej, nie spieszę się specjalnie z kolejnymi rzeczami. Przede mną inny projekt poświęcony wielkiemu światowemu wykonawcy, więc na razie jestem zatopiony w papierze nutowym i w rozpisywaniu aranżacji na gitarę, klarnet i głos. Tutaj dzieje się sporo, a poza tym mam dużo pracy wszelkiej, w związku z tym nie chce spieszyć się donikąd, szczególnie z własną twórczością, bo jak na razie widzę, że pośpiech przynajmniej w przypadku tej mojej autorskiej twórczości, niczemu nie służy, a jego brak na pewno daje mi poczucie, że daję słuchaczom, to, co chciałbym dać. Myślę, że w perspektywie jakichś dwóch lat jest szansa, że ukaże się płyta długogrająca, już z troszkę poszerzonym składem instrumentalnym i rzecz jasna z kolejnymi utworami, które już czekają, bo są grane przeze mnie na koncertach.
Czyli ogrywasz to na koncertach. A powiedz mi jeszcze, wracając do tego projektu, nad którym w tej chwili siedzisz i go rozpisujesz na Twój głos, gitarę Janka Pentza i klarnet czyj?
- Dominika Kwiatkowskiego, który jest pianistą, z którym współpracuje od wielu lat, ale jest też piekielnie zdolnym, konkursowym, klasycznym klarnecistą i chciałem w końcu wykorzystać jego klarnetowy potencjał, który on wykorzystuje teraz między innymi z Edytą Geppert.
No i coś z tego też się narodzi, jakiś kolejny projekt, który też będzie zarejestrowany, czy to przedsięwzięcie stricte koncertowe?
- Na razie nie wiem jeszcze do końca, bo jesteśmy na samym początku, choć wiem już, że w pierwszych dwóch miesiącach zbliżającego się roku zagramy koncert premierowy w Szczecinie. W związku z tym trzeba się sprężać, zarówno z aranżowaniem, jak i potem z próbowaniem.
Czyli mimo, że się nie śpieszysz w swoim życiu, to jesteś takim trochę niespokojnym duchem, bo robisz różne rzeczy?
- Ja nie potrafię usiedzieć w jednym miejscu. Te rzeczy, które robię, są bardzo różne, jest ich dużo na raz. Nie boję się łapać tych srok za ogon, tyle ile zdołam złapać. Ale właśnie jak już je złapie, to nie muszę się spieszyć i nie muszę jakoś łapczywie bardzo tych srok ciągać. Wystarczy mi, że złapałem i tak powoli gdzieś tam je ciągnę ze sobą. Mam tyle roboty na głowie, że naprawdę wiesz, na nudę na pewno nie mogę narzekać.
Ale to jest Twoje motto życiowe, że „idę przez życie niespiesznie, rozkoszując się nim”?
- W sumie pierwszy raz ktoś wyciąga ze mnie taką myśl i takie motto. Rzeczywiście lubię się nie spieszyć, bo w tym świecie zabieganym, to jest jedyna szansa, żeby nie zwariować, nie spieszyć się i próbować właśnie na przekór tym wszystkim, którzy pędzą robić swoje. Była taka bajka, jeśli się nie mylę z lisem i żółwiem, albo królikiem i żółwiem, w każdym razie, ja jestem, tym żółwiem, co nie spieszy się specjalnie i tak dotrze do mety i dotrze tam, gdzie będzie chciał. A przy okazji będzie mógł porozglądać się i poczerpać z życia. Wolę sobie spacerkiem niż sprintem.
Piotr Zubek. Fot. nadesłane
Często mówi się, że rozpocząłeś tak naprawdę karierę muzyczną od Mateusza, czyli od nagrody radiowej Trójki, ale Ty znacznie wcześniej rozpocząłeś. Ile miałeś lat?
- Jak wszedłem na scenę pierwszy raz? Chyba 6.
A jak śpiewałeś z orkiestrą Adama Sztaby „Puszka okruszka”?
- Myślę, że miałem 10 albo 11.
Już niedługo będziesz miał jakiś spory jubileusz?
- Nie wiem jak to liczyć, czy wyjście na scenę już zaliczam do pracy artystycznej? Myślę, że można by to tak liczyć. No wiadomo, że im większy ten jubileusz, tym robi większe wrażenie i że mając lat 55, będę mógł obchodzić pięćdziesięciolecie na scenie.
„Zwierzenia przy muzyce”
zaprasza Magda Jasińska