Prezydent zasugerował, że nie weźmie udziału w referendum w Warszawie
Bronisław Komorowski ocenia, że samorządy są coraz częściej polem partyjnych batalii toczonych m.in. za pomocą referendów ws. odwołania prezydentów miast. Komorowski zasugerował, że nie weźmie udziału w możliwym referendum ws. odwołania prezydent Warszawy Hanny Gronkiewicz-Waltz.
W środowym wywiadzie dla TVP1 prezydent został zapytany m.in. czy wziąłby udział w ewentualnym referendum ws. odwołania Gronkiewicz-Waltz.
"Z niepokojem przyjmuję taką nową tendencję, która się pojawiła w samorządach (...) że dzisiaj coraz częściej na obszarze samorządu są toczone te najpoważniejsze batalie partyjne. I to źle, ze stratą dla samorządu" - powiedział Komorowski.
Między innymi dlatego - zaznaczył - jego kancelaria przygotowuje projekt ustawy, który "zwiększa uprawnienia obywateli w zarządzaniu miastem, ale przez referenda merytoryczne" organizowane np. w kwestii tego, na co wydać pieniądze.
Chodzi o projekt ustawy samorządowej, który przewiduje m.in., że referenda lokalne byłyby ważne bez względu na liczbę uczestniczących w nich osób. Wyjątkiem byłoby referendum w sprawie odwołania organu jednostki samorządu wyłonionego w wyborach bezpośrednich - dla ważności takiego referendum konieczna byłaby frekwencja nie mniejsza niż w czasie wyborów tego organu; obecnie jest to 3/5 liczby osób, które wzięły udział w wyborach. W czerwcu prezydent poinformował, że projekt ma trafić do Sejmu po wakacjach.
Komorowski podkreślił, że chciałby "powściągnąć pokusę przenoszenia wojny partyjnej na poziom samorządowy, realizowanej głównie przez referenda odwołujące prezydentów miast w czasie kadencji".
"Taki wentyl bezpieczeństwa musi być, ale nie powinien być łatwy dostęp do tego rewolweru, który ma zastrzelić konkurenta politycznego poprzez referendum, które tylko nosi pozory dbałości o miasto, a tak naprawdę jest cząstką batalii politycznej" – powiedział prezydent.
Zaznaczył, że referendum lokalne nie jest aktem wyborczym, choć jest zdarzeniem "ważnym z punktu widzenia funkcjonowania miasta".
"Ale tak trochę rozumiem, że niekoniecznie weźmie pan udział w referendum?" - zapytał dziennikarz. "Dobrze pan rozumie" - odparł Komorowski.
Politycy opozycji krytycznie odnieśli się do wypowiedzi prezydenta ws. udziału w ewentualnym referendum w Warszawie. Zdaniem polityka PiS Joachima Brudzińskiego wypowiedź ta oznacza, że myśli on już dziś o poparciu ze strony PO w przyszłej walce o reelekcję. Według Brudzińskiego "prezydent pokazał, że nie jest strażnikiem demokracji, tylko żyrandola w Pałacu Prezydenckim".
"To jest kolejny dowód, że wszyscy ci, którzy uważają Komorowskiego za prezydenta wszystkich Polaków, grzeszą totalną naiwnością; to jest, był i będzie funkcjonariusz partyjny, wykonujący rozkazy premiera Donalda Tuska i wiceszefowej PO Hanny Gronkiewicz - Waltz" - ocenił Brudziński.
Z kolei lider RP Janusz Palikot powiedział, że jest "strasznie, potwornie zasmucony tym", że Komorowski - na którego głosował i którego wspierał - wezwał do bojkotu referendum warszawskiego.
"W tak nieobywatelski, niewłaściwy, niedemokratyczny sposób prezydent nigdy nie powinien się wypowiadać publicznie" - ocenił szef Ruchu. Palikot stwierdził, że Warszawa "nie może być na zawsze skazana na nieudolne rządy Hanny Gronkiewicz-Waltz, marnującej gigantyczne pieniądze publiczne, na arogancję, pychę, bufonadę tej władzy".
Dezaprobatę wyraził też europoseł SLD Wojciech Olejniczak. Jak ocenił, zachowanie prezydenta jest typowo partyjne. "To jest niegodne, aby prezydent, strażnik konstytucji, osoba, która powinna nawoływać do brania udziału w wyborach, w ostentacyjny sposób dał wszystkim do zrozumienia +nie idźcie na wybory+" - powiedział Olejniczak.
Zdaniem polityka Sojuszu, stanowisko prezydenta jest "antydemokratyczne". "W wyborach trzeba brać udział, można oddać głos nieważny, w przypadku prezydenta jego podejście jest typowo partyjne, w obronie Hanny Gronkiewicz Waltz" - powiedział Olejniczak.
Z kolei szef klubu SP Arkadiusz Mularczyk stwierdził, że Komorowski "jako prezydent wszystkich Polaków nie powinien publicznie składać takich deklaracji". Według Mularczyka, prezydent powinien "wznieść się ponad sprawy partyjne" i wziąć pod uwagę fakt, że zebrano wiele podpisów warszawiaków opowiadających się za referendum.
Mularczyk wypomniał prezydentowi, że w przypadku prezydentów innych miast zachował milczenie, a w stolicy zdecydował się na "poparcie na swój sposób prominentnego członka PO". "Tymczasem prezydent pokazał, że zrzeczenie się partyjnej legitymacji było tylko pustym gestem" - ocenił.
Inaczej wypowiedź prezydenta oceniają politycy koalicji. Szef mazowieckiej PO Andrzej Halicki powiedział PAP, że jego zdaniem wszystkie argumenty polityków opozycji są chybione.
"Ci, którzy twierdzą, że postawa prezydenta jest nieobywatelska, nie rozumieją istoty referendum. Tu wybór jest zero-jedynkowy, niepójście oznacza głos +na nie+" - powiedział. Jego zdaniem prezydent przez ostatnie trzy lata swojej kadencji udowodnił, że działa ponad podziałami, a zarzut upartyjnienia jest niecelny.
Zdaniem szefa klubu PSL Jana Burego prezydent ma prawo - jak każdy mieszkaniec Warszawy - do wyrażenia swojej postawy wobec referendum, a głosy krytyki są w tym przypadku zupełnie nieuzasadnione.
"Prezydent zdecydował najwyraźniej, że nie weźmie udziału w teatrzyku politycznym, jakim jest próba odwołania prezydent Warszawy rok przed i tak zaplanowanymi wyborami. I to jest demokratyczne, by wyborcy - w normalnym terminie, w normalnym trybie udzielili lub nie poparcia władzom stolicy" - dodał Bury.
Pod koniec lipca do komisarza wyborczego złożono ponad 232 tys. podpisów pod wnioskiem o referendum ws. odwołania Gronkiewicz-Waltz. Inicjatorem jest Warszawska Wspólnota Samorządowa, a w akcję zbierania podpisów włączyły się m.in. PiS i Ruch Palikota. W ocenie wnioskodawców prezydent stolicy jest odpowiedzialna m.in. za podwyżki cen biletów w komunikacji miejskiej, fatalne przygotowanie ustaw śmieciowych, kłopoty szkół i przedszkoli oraz paraliż inwestycyjny w Warszawie. (PAP)