Zima nie dopisuje; ośrodki narciarskie wydają miliony euro na dośnieżanie
W tym roku zima w górach póki co nie dopisała. Podobnie było na przełomie grudnia i stycznia w poprzednich latach. Stacje narciarskie inwestują więc miliony euro, by narciarze i snowboardziści mogli korzystać ze śniegu na stokach przez cały zimowy sezon.
W ostatnich latach zima nie rozpieszcza narciarzy i tak też jest w tym roku – w grudniu stoki są zielone. W Alpach mówi się o tym Schneearmut, czyli „śnieżna bieda”. Ośrodki narciarskie rokrocznie wydają więc miliony euro na sztuczny śnieg w okresie małych opadów.
Jak wyliczają przedstawiciele Tatry Mountain Resorts, właściciela stacji narciarskich: Tatrzańskiej Łomnicy, Jasnej pod Chopokiem, Szpindlerowego Młyna oraz Szczyrkowskiego Ośrodka Narciarskiego, w ciągu zaledwie jednej godziny naśnieżania nartostrad o łącznej długości 20 – 30 kilometrów potrzeba tyle energii, ile prądu zużyje czteroosobowa rodzina przez cały rok.
"Z kolei wodę, z której powstaje sztuczny śnieg potrzebny w ciągu jednego sezonu do pokrycia stoku, można wykorzystać do kąpieli wszystkich mieszkańców niewielkiego miasta" – mówi PAP Jan Kozubik, snow-master Tatry Mountain Resorts.
Godzina pracy jednej armatki - i to biorąc pod uwagę tylko pobór prądu - kosztuje średnio ok. 70 złotych. A na jeden metr sześcienny śniegu potrzeba ok. 400–500 litrów wody. Oprócz armatek każda stacja musi przygotować zbiornik z wodą, z której powstanie śnieg, oraz pompy i węże dostarczające wodę pod wysokim ciśnieniem. Woda nie może być zbyt ciepła ani zbyt zimna. Musi też być filtrowana.
W przeliczeniu na konkretne sumy pokrycie warstwą śniegu o grubości pół metra kilometrowej trasy o szerokości 60 metrów kosztować będzie jednorazowo co najmniej ok. 20 – 30 tysięcy złotych.
Na tym nie koniec kosztów, bo przecież każdy narciarz kocha szybką i gładką jazdę po "sztruksie". A sztruks to ciężka praca operatorów ratraków, którzy każdego wieczora lub nocy wyrównują muldy, rozbijają grudy śniegu oraz kruszą lód, przygotowując idealną do szusowania nawierzchnię.
"Za cenę jednego ratraka James Bond może aż dwa razy rozbić Astona Martina DBS. Z kolei ilość ropy potrzebnej do zaledwie jednej godziny pracy ratraków pozwoliłaby przejechać całą trasę Rajdu Monte Carlo, i to również dwukrotnie” – mówi Jaroslav Sokol, operator ratraka Tatr Wysokich.
Jak dodaje dyrektor marketingu Tatry Mountain Resorts Juraj Chovaniak, w sumie stacje narciarskie na całym świecie wydają 200 – 250 milionów euro rocznie na samą produkcję śniegu. "Sztuczne naśnieżanie to w dzisiejszych czasach konieczność. Pozwala zachować dobrą jakość nartostrad przez cały sezon zimowy, od grudnia do kwietnia. Nasze stoki przygotowujemy tak, aby mogły na nich jeździć całe rodziny i ci, którzy zaczynają swoja przygodę z nartami. Nasza strategia zaowocowała przyznaniem ośrodkowi Tatrzańska Łomnica prestiżowego wyróżnienia portalu SKI Resort „Best for Beginners” dla ośrodka najlepszego dla początkujących i rodzin z dziećmi" – mówi.
Na cenę skipassu w 50 proc. składa się przygotowanie i obsługa stoków. Kolejne 25 procent to koszt działania kolejek.
Każda stacja narciarska, oprócz bieżącej obsługi nartostrad, musi też dużo inwestować w infrastrukturę. Na przykład budowa zbiornika wodnego, który będzie obsługiwać narciarskie trasy, to wydatek sięgający nawet kilku milionów euro. Z kolei jedna armatka czy lanca może kosztować kilkadziesiąt tysięcy euro, a za ratraka zapłacimy ponad pół miliona euro. "Stacje narciarskie to coraz droższe przedsięwzięcie. I zarazem coraz większa satysfakcja, jeśli w każdym sezonie nasi klienci są zadowoleni, świetnie się bawią i chcą w kolejne ferie znów szusować po naszych stokach" – podsumowuje Juraj Chovaniak.
Łukasz Osiński (PAP)