Dziady, czyli zwyczaje związane z dniem Wszystkich Świętych
Według starych ludowych wierzeń każde przesilenie, w tym także jesienne, było czasem, gdy dusze zmarłych wracały na ziemię, a upiory i demony straszyły żywych. Stąd też na przełomie października i listopada obchodzono zwyczaj zwany Dziadami.
Wierzono, że w okresie, kiedy zamiera ziemia, przyroda, dusze zmarłych przodków wychodzą na świat i wówczas spotyka się świat żywych ze światem zmarłych. Elżbieta Dudek-Młynarska z Muzeum Etnograficznego w Rzeszowie zauważyła w rozmowie z PAP, że już sama nazwa tego święta – Dziady - dowodzi wierzenia, iż w tym czasie powracają do świata żywych nasi przodkowie, czyli dziadowie. Ich dusze wracają do swoich domów.
Aby powracające zza światów dusze mogły się ogrzać zapalano światło. Zwyczaj ten praktykowany w XVI-XVII wieku, przetrwał do czasów współczesnych w zmienionej formie – obecnie palimy znicze na grobach bliskich. Z kolei ten zwyczaj – jak zauważył rzeszowski etnograf Andrzej Karczmarzewski - pojawił się dopiero w okresie międzywojennym.
„Nawiedzanie cmentarzy pojawiło się dopiero w XIX stuleciu, a strojenie grobów zielonymi gałązkami, krzyżami z szyszek i zapalonym światłem nastąpiło w okresie międzywojennym. Chociaż tradycja światła związana z tradycją kultu zmarłych znana była dużo wcześniej. Ale wtedy światło, ogień, czyli symbol życia palono w miejscach, gdzie spodziewano się przybycia dusz - na rozstajach dróg, łąkach, nieużytkach” - opowiadał etnograf.
Na zmarłych przodków czekano również w domach. W wielu miejscowościach woj. podkarpackiego otwierano okna i drzwi, aby dusze mogły swobodnie wejść i uczestniczyć w przygotowanej dla nich wieczerzy. Nie wolno było wtedy wykonywać wielu czynności, aby nie zakłócić spokoju duszy. Zakazane było kiszenie kapusty, żeby podczas udeptywania jej nogami nie zadeptać duszy; nie wolno było też wylewać wody, aby nie zalać duszy, czy uderzać w stół, żeby nie wystraszyć biesiadujących przy nim dusz. A gdy spadła łyżka nie podnoszono jej, bowiem wierzono, że to dusza potrzebuje jedzenia.
Dziadami nazywano też wędrownych żebraków, którzy przez brak stałego miejsca zamieszkania byli uznawani za łączników świata żywych ze światem zmarłych. Na wsiach panowało silne przekonanie, że modlitwy dziadów były skuteczniejsze od modlitwy zwykłych ludzi.
Żebrzących przy cmentarzach dziadów obdarowywano jeszcze na początku XX w. chlebkami, czy innym jedzeniem w zamian za modlitwę za zmarłych. Później zastąpiono te ofiary datkami pieniężnymi.
„Jeszcze w okresie międzywojennym np. w Rozwadowie żebracy ustawiali się w dwa szeregi po obu stronach głównej cmentarnej alei, począwszy od bramy wejściowej. Odmawiali głośno pacierze, a odwiedzający mogiły wręczali im drobne datki pieniężne w intencji modlitwy za zmarłych. Zdarzały się również datki w naturze, takie jak: kromki chleba, kasze czy też groch” – mówiła etnografka.
W niektórych rejonach bogaci gospodarze urządzali dla wędrownych żebraków tzw. dziadowskie bale. Zaproszeni na nie żebracy mogli się najeść i napić do syta, w zamian ofiarując modlitwę za dusze zmarłych przodków gospodarzy. Bardzo rozpowszechnione były również zabawy dziadowskie w karczmach lub przyjęcia, na które zabijano nawet barany i przy nich ucztowano – mówił Karczmarzewski.
Jego zdaniem goszczenie dziadów było nawiązaniem do starej słowiańskiej tradycji wynoszenia jedzenia i picia na mogiły zmarłych. Choć na grobach zmarłych ucztowali żyjący, to jednak zostawiali na mogiłach niewielkie ilości miodu, kaszy, chleba, maku, aby dusze miały się czym posilić.
Zwyczaje dotyczące powracania na ziemię dusz zmarłych praktykowane były również w niektórych kościołach katolickich; wierzono, że w noc zaduszkową powrócą dusze zmarłych księży. Według Karczmarzewskiego przekonanie to było tak mocne, że w wielu kościołach zostawiano mszał i stułę dla zmarłego kapłana, który o północy odprawi mszę dla dusz czyśćcowych nieżyjących parafian.
Etnografowie podkreślili, że nie wolno było w tym czasie wchodzić żywym do kościoła. Wierzono, że jest to niebezpieczne, bo rozzłoszczone dusze mogą np. rozszarpać taką osobę, albo ją straszyć.
Etnografka przytoczyła związaną z tym wierzeniem opowieść z okolic Hyżnego, gdy pewna dziewczyna chciała zobaczyć swoją zmarłą matkę, dlatego w nocy odwiedziła kościół. „Miała wtedy usłyszeć głosy dusz, które wykrzykiwały, że śmierdzi żywą duszą” - opowiedziała Dudek-Młynarska.
Karczmarzewski przypomniał, że tradycja modlitwy za dusze zmarłych swój początek wzięła w VII wieku. Papież Bonifacy IV wprowadził Dzień Wszystkich Świętych gdy rzymski Panteon został zamieniony na świątynię pod wezwaniem Wszystkich Świętych. Wówczas modlono się jedynie za dusze świętych. Natomiast kult dusz wszystkich zmarłych obchodzony dzisiaj w dzień zaduszny został wprowadzony przez cystersów dopiero w X wieku, a w Polsce przyjął się w XII stuleciu. Zwyczaj ten wywodzi się z tradycji modłów za zmarłych zakonników.
Zdaniem Karczmarzewskiego wiara w spotkanie dwóch sfer miała odzwierciedlenie w dwoistej postawie ludzi. „Z jednej strony dbano o zachowanie łączności ze zmarłymi poprzez modlitwę w ich intencji, a z drugiej strony obawiano się zmarłych śmiercią gwałtowną: zamordowanych, samobójców, ofiar wypadków. Według wierzeń dusze te zamieniały się w demony, zagrażające ludziom” - mówił Karczmarzewski.
Wierzono bowiem, iż takie dusze nie zaznały spokoju wiecznego i błąkają się po ziemi jako demony. Ich ciała grzebano zazwyczaj w miejscu, w którym straciły życie. Przechodnie mieli rzucać na takie mogiły, nazywane krudami, zielone gałęzie. Po uzbieraniu się stosu podpalano go. Miało to pomóc demonom w odpokutowaniu win popełnionych za życia.
W zamierzchłych czasach kult zmarłych był obchodzony raczej w domu, nie było natomiast rozpowszechnionego obecnie zwyczaju odwiedzania cmentarzy i palenia świec.
Agnieszka Pipała(PAP)