Uzbrojone drony należy traktować jak każdy inny rodzaj broni
Uzbrojone bezzałogowce powinny zostać objęte wszystkimi ograniczeniami, jakie dotyczą pozostałych rodzajów broni, nie ma natomiast potrzeby tworzenia osobnych regulacji prawnych na wypadek konfliktów zbrojnych - uważa Grzegorz Trzeciak, twórca portalu Bezzałogowce.pl.
W czwartek MON podjęło decyzję, że drony klasy taktycznej średniego zasięgu, które mają mieć możliwość rażenia celów naziemnych, pozyska w krajowym przemyśle zbrojeniowym. Jeśli zakup dojdzie do skutku, będą to pierwsze uzbrojone bezzałogowce w Wojsku Polskim.
PAP: Czy uzbrojone bezzałogowce wymagają oddzielnych regulacji prawnych, jeśli chodzi o ich bojowe użycie?
Grzegorz Trzeciak (major rezerwy, były dowódca eskadry dronów, ambasador kampanii "5 ton nad ziemią"): Uzbrojone drony nie są niczym innym, jak tylko kolejnym narzędziem walki. Nie widzę potrzeby tworzenia osobnych regulacji prawnych, tak jak nie istnieją regulacje dotyczące np. tylko i wyłącznie czołgów? A przecież można ich użyć zarówno w obronie kraju, jak i do rozpędzenia demonstracji własnych obywateli.
Natomiast trzeba zwrócić uwagę na to, żeby uzbrojone bezzałogowce zostały podciągnięte pod definicję broni. W ten sposób objęte wszystkimi reżimami, jakie wiążą się z ich użyciem jako uzbrojenia przeciwko obywatelom naszego kraju, czego się najbardziej boimy, oraz przeciwko agresorowi.
PAP: A co z użyciem uzbrojonych bezzałogowców w obronie kraju, np. przeciwko obcym żołnierzom? Czy to nie wymaga żadnych regulacji?
G.T.: Raczej nie. Jest to broń. Jej użycie jest uregulowane międzynarodowymi konwencjami.
Natomiast należy się wystrzegać aktów określanych obecnie jako uderzenia selektywne (ang. targeted killings), czyli eliminacji osób uznanych za niebezpieczne. Wystrzegać, co nie znaczy kompletnie odrzucić. Tu jednak powstaje zasadnicze pytanie, czy można skutecznie ochronić ten cel, człowieka, który jest – nazwijmy to – po drugiej stronie barykady, przy pomocy zapisu prawa. Historia konfliktów zbrojnych pokazuje, że nie do końca.
Z drugiej strony zabronienie Wojsku Polskiemu takich działań może doprowadzić sytuacji, że w pewnym momencie nie tylko staniemy przed dylematem moralnym, ale i będziemy mieli do czynienia z ograniczeniem prawnym. Co jeśli się okaże, że należy wykonać precyzyjne uderzenie, które w konsekwencji zachowa przy życiu innych ludzi – nawet niekoniecznie żołnierzy wojsk własnych? Na przykład zaoszczędzi życie żołnierzy, także przeciwnika, poprzez wyeliminowanie ośrodka dowodzenia? Wtedy takie prawo mogłoby zadziałać przeciwko nam.
PAP: Jakie jeszcze praktyki związane z użyciem dronów budzą kontrowersje?
G.T.: Obserwacja, zbieranie informacji o ludziach na podstawie materiału rozpoznawczego zarejestrowanego przez kamery.
Tu trzeba rozróżnić trzy obszary - zbieranie informacji o przeciwniku, z którym walczymy, zbieranie informacji o społeczeństwie jego kraju, szczególnie w razie konfliktu asymetrycznego jak w Iraku i Afganistanie, oraz zbieranie informacji o własnych obywatelach. Ci ostatni mają prawo do prywatności i mają rację. Szkolenie pilotów i operatorów dronów wojskowych można spokojnie zamknąć w ramach poligonów, tak jak to ma miejsce w przypadku pozostałego szkolenia bojowego.
PAP: Niektórzy dronom stawiają zarzut, że brak ryzyka utraty życia własnych żołnierzy sprawia, że decyzja o użyciu uzbrojenia jest łatwiejsza.
G.T.: Tak, aczkolwiek podobnie jest w przypadku innych rodzajów broni i amunicji dalszego zasięgu. Trzeba mieć na względzie, że jest to zawsze decyzja człowieka. Zawsze istnieje ktoś, kto pilotuje drona i operuje czujnikami. W przypadku selektywnych uderzeń obserwuje cel przez dłuższy czas, ponieważ trzeba potwierdzić, czy to na pewno ta osoba. Operator kamer drona "żyje" przez jakiś czas życiem obserwowanego. Wie np., o której odprowadza on dzieci do szkoły, o której przychodzi sprzątaczka, itp. Jeśli pada rozkaz, to jest ostatnią osobą, która widzi cel żywym, i pierwszą, która widzi go martwym. Co więcej, musi się do niego mocno zbliżyć, na dużym powiększeniu ocenić, czy rzeczywiście atak był skuteczny. Czasem widzi rozpacz, biegających ludzi, akcję ratowniczą, czasem rodzinę. To nie pozostaje bez wpływu na człowieka, mimo że czasem siedzi kilka tysięcy kilometrów od miejsca ataku. Będąc fizycznie daleko, tak naprawdę jest tuż obok człowieka, który został trafiony. To niesamowicie trudna rzecz.
W przypadku Polski, po pierwsze nie wykonujemy bezpośrednio takich uderzeń – przynajmniej o takich nie wiem. Po drugie, żołnierze są szkoleni tak, by być przygotowanymi na skutki swoich działań. Impulsem do tego były m.in. relacje z okresu II wojny światowej, kiedy traumatycznym przeżyciem dla załóg alianckich bombowców było znalezienie się na terenie zbombardowanych Niemiec. Wtedy lotnicy widzieli po raz pierwszy skutki własnych działań. Wcześniej patrzyli tylko na kwartał miasta w celowniku, naciskali guzik, bomby spadały, oni wracali do bazy.
PAP: Z drugiej strony zwraca się uwagę, że uzbrojone drony pozwalają chronić własnych żołnierzy, bo na ryzykowne misje można wysłać maszynę bez pilota na pokładzie.
G.T.: Historia wojskowości to ciągłe dążenie przeciwników do oddalania się od siebie i zadania ciosu z bezpiecznej odległości. Dzisiaj mamy nawet rakiety międzykontynentalne, na szczęście nie zostały one do tej pory użyte. Drony wpisują się w ten historyczny trend zachowania siebie przy życiu, przy jednoczesnej możliwości uderzenia przeciwnika.
Rozmawiał Rafał Lesiecki (PAP)