Rozpoczął się proces ws. katastrofy kolejowej pod Szczekocinami
Przed Sądem Okręgowym w Częstochowie rozpoczął się we wtorek proces ws. katastrofy kolejowej pod Szczekocinami, gdzie w 2012 r. w wyniku czołowego zderzenia dwóch pociągów zginęło 16 osób, a ponad 150 odniosło obrażenia. Wcześniej sąd zdecydował o wyłączeniu jawności.
Prokuratura Okręgowa w Częstochowie oskarżyła w tej sprawie dyżurnych ruchu Andrzeja N. i Jolantę S., którzy pełnili służbę w posterunkach kolejowych Starzyny i Sprowa i według prokuratury doprowadzili do zderzenia pociągów, kierując je na ten sam tor. Za nieumyślne sprowadzenie katastrofy w ruchu lądowym może im grozić kara do ośmiu lat więzienia.
We wtorek, w drugim już terminie rozprawy, na sali rozpraw początkowo pojawiła się tylko Jolanta S. Według informacji pełnomocnika Andrzeja N., mec. Witolda Pospiecha, oskarżony czekał w tym czasie na terenie sądu na rozpoznanie wniosku o wyłączenie jawności procesu. W odczytanym w pierwszym terminie, 9 czerwca, wniosku adwokat argumentował m.in., że udział mediów w procesie może wpłynąć na stan zdrowia oskarżonego, który kilka dni wcześniej ponownie trafił do szpitala psychiatrycznego.
Sąd zobowiązał wówczas biegłych, by wypowiedzieli się nt. aktualnego stanu zdrowia Andrzeja N.; tego, czy jest w stanie brać udział w rozprawie, a także - po wniosku jego obrońcy o wyłączenie jawności postępowania - o ew. wpływ udziału mediów w postępowaniu na stan jego zdrowia.
Biegli ze szpitala w Lublińcu, którzy rozpoznali u Andrzeja N. zaburzenia depresyjne reaktywne, uznali, że jest on mimo to zdolny do udziału w procesie. Zastrzegli jednak, że obecność na sali sądowej środków masowego przekazu może wpłynąć na pogorszenie się stanu zdrowia oskarżonego i jego zdolność do udziału w postępowaniu.
Na podstawie tej opinii sądowo-psychiatrycznej sędzia Jarosław Poch postanowił wyłączyć jawność rozprawy w całości. Uzasadnił, że jawność rozprawy głównej w tej sytuacji mogłaby naruszyć ważny interes prywatny oskarżonego, w tym w szczególności jego prawo do obrony.
Po tym postanowieniu sądu, a następnie przybyciu na salę rozpraw Andrzeja N., prokuratorzy rozpoczęli odczytywanie aktu oskarżenia. Po niespełna 30 minutach wychodzący z sali śledczy potwierdzili, że akt oskarżenia został już odczytany. Pełnomocnik Andrzeja N. przekazał natomiast, że w kolejnym terminie 21 lipca zaplanowano już przesłuchania pięciorga świadków.
Mec. Witold Pospiech zaakcentował też, że nie zgadza się z opinią biegłych ws. możliwości uczestniczenia jego klienta w postępowaniu. Jego stan ocenił jako "głęboki", a kontrakt z nim jako "żadny"; zaznaczył też, że nie jest on "w stanie funkcjonować samodzielnie". Adwokat podkreślił, że nigdy bezpośrednio nie udało mu się porozmawiać z Andrzejem N. o zdarzeniu, jedyne informacje zdobywał poprzez jego żonę.
"Biegli twierdzą, że on może brać udział w postępowaniu. Jaki (udział)? ( ) Każdy napór, to nie chodzi tylko o media, ale jakieś nowe zjawiska w jego życiu, powodują zupełne zamknięcie się i jakieś takie wycofywanie się z ewentualnych, jeśli w ogóle możemy o nich mówić, postępów w leczeniu" - zdiagnozował mec. Pospiech.
Także udział Andrzeja N. we wtorkowej rozprawie ograniczał się - według pełnomocnika - do kiwnięć głową, mruknięć oraz potwierdzenia w ten sposób, że nie przyznaje się i nie będzie odpowiadał na pytania. Do winy - zaznaczył mec. Pospiech - nie przyznała się też Jolanta S., podobnie odmawiając odpowiedzi na pytania.
Andrzej N. we wtorek uczestniczył w rozprawie będąc na przepustce ze szpitala psychiatrycznego w Lublińcu. Pod opiekę lekarzy trafił już po raz kolejny. W szpitalu psychiatrycznym spędził kilka miesięcy po katastrofie i stan jego zdrowia długo nie pozwalał na przesłuchanie. Jednocześnie - według wcześniejszej opinii biegłych psychiatrów i psychologa, którzy badali go w trakcie śledztwa - w chwili katastrofy był poczytalny. Oznacza to, że może odpowiadać karnie
Rzecznik częstochowskich sądów sędzia Bogusław Zając przypomniał we wtorek, że wyłączenie jawności rozprawy głównej oznacza, że z sali rozpraw nie będą docierały informacje na temat przebiegu procesu. Wyrok zostanie ogłoszony jawnie, natomiast jego ustne uzasadnienie - o ile sąd nie przywróci jawności postępowania - pozostanie niejawne.
Do wypadku doszło 3 marca 2012 r. we wsi Chałupki k. Szczekocin - na zjeździe z Centralnej Magistrali Kolejowej w kierunku Krakowa. Zderzyły się pociągi TLK "Brzechwa" z Przemyśla do Warszawy i Interregio "Jan Matejko" relacji Warszawa-Kraków. Pociąg Warszawa-Kraków wjechał na tor, po którym z naprzeciwka jechał pociąg Przemyśl-Warszawa.
Śledztwo ws. katastrofy prowadziła Prokuratura Okręgowa w Częstochowie, która liczący ponad 100 stron akt oskarżenia wysłała do sądu na początku grudnia ub. roku. W śledztwie zgromadzono ok. 120 tomów akt. W sprawie status pokrzywdzonych ma 328 osób i instytucji, część z nich występuje w procesie w charakterze oskarżycieli posiłkowych.
Dyżurny ruchu ze Starzyn według prokuratury doprowadził do skierowania pociągu Warszawa-Kraków na niewłaściwy tor, co spowodowało czołowe zderzenie z drugim składem. Dyżurna ze Sprowy według śledztwa wydała zezwolenie na wjazd pociągu relacji Przemyśl-Warszawa na tor, po którym jechał już pociąg z Warszawy. Zdaniem prokuratury dyżurna nie sprawdziła, jaka jest przyczyna zajętości toru, co sygnalizował system kontroli ruchu.
Poza nieumyślnym sprowadzeniem katastrofy oskarżeni odpowiedzą też za poświadczenie nieprawdy w dziennikach ruchu posterunków kolejowych. Andrzej N. i Jolanta S. przesłuchani w śledztwie nie przyznali się do zarzucanych przestępstw i odmówili złożenia wyjaśnień.
Z kompleksowej opinii specjalistów z zakresu kolejnictwa wynika, że zawinili nie tylko dyżurni, ale też maszyniści obu pociągów, którzy zginęli w katastrofie. Postępowanie w tym zakresie zostało umorzone. Tuż przed zderzeniem pociąg relacji Przemyśl-Warszawa jechał z prędkością 98 km/h, a pociąg Warszawa-Kraków z prędkością 40 km/h. Pierwszy ze składów rozpoczął hamowanie z prędkości 118 km/h w odległości 250 m od miejsca zderzenia, a pociąg relacji Warszawa-Kraków z prędkości 100 km/h w odległości 400 m od miejsca katastrofy.
Na podstawie opinii biegłych ds. transportu szynowego ustalono, że stan techniczny lokomotyw i wagonów, jak również infrastruktury kolejowej, nie miał wpływu na zaistnienie i przebieg katastrofy. Prokuratura wyliczyła, że zdarzenie skutkowało stratami materialnymi na ponad 19 mln zł. Na taką kwotę wyceniono wartość zniszczonych lokomotyw i wagonów, uszkodzonej nawierzchni, torów i sieci trakcyjnej. (PAP)