W UE brak zgody na rozmieszczenie imigrantów według narzuconych kwot
Wszystko wskazuje na to, że unijni przywódcy nie poprą planów KE, która wyliczyła, ilu uchodźców powinny przejąć od Włoch i Grecji poszczególne kraje UE. Pomysł, który powstał w odpowiedzi na dramatyczną sytuację na Morzu Śródziemnym, stał się źródłem sporu.
Propozycja uruchomienia nadzwyczajnego programu rozmieszczenia w UE 40 tys. imigrantów z Syrii i Erytrei, którzy przeprawiają się przez Morze Śródziemne do Włoch i Grecji to jeden z głównych tematów rozpoczynającego się w czwartek po południu szczytu Unii. Na podstawie takich kryteriów, jak liczba ludności, wielkość PKB, stopa bezrobocia oraz liczba uchodźców przyjętych w ciągu minionych pięciu lat Komisja Europejska wyliczyła dla poszczególnych krajów UE kontyngenty imigrantów, których miałyby przejąć w ramach tego systemu, aby odciążyć Włochów i Greków. Na Polskę przypadłoby ponad 2600 osób.
Bruksela argumentuje, że system zadziała tylko wówczas, jeśli będzie obowiązkowy. "Próbowaliśmy już rozwiązań dobrowolnych, ale one się nie sprawdziły" - przekonywał w środę w Parlamencie Europejskim wiceprzewodniczący KE Frans Timmermans. Komisja często przywołuje przykład Malty. W 2010 i 2011 roku w ramach programu relokacji zaproponowano pomoc Malcie, od której pozostałe kraje UE miały dobrowolnie przejmować uchodźców. W rezultacie 10 państw unijnych zaoferowało przejęcie jedynie 255 uchodźców.
Według unijnych dyplomatów najbardziej przekonane do pomysłu KE są oczywiście Włochy i Grecja, które od dawna apelują o unijną solidarność w rozwiązywaniu problemu imigracji, a także Cypr, Malta, Szwecja, Bułgaria i państwa Beneluksu. Przychylne są również Niemcy, choć sygnalizują potrzebę dopracowania kryteriów dystrybucji uchodźców. Kryteria te krytykowały także Francja i Hiszpania. Najostrzej przeciwko narzucaniu kwot imigracyjnych protestują zaś państwa Grupy Wyszehradzkiej, czyli Węgry, Słowacja, Czechy i Polska, a także Litwa, Finlandia, Słowenia, Rumunia, Wielka Brytania czy Estonia.
Sceptyczny wobec obligatoryjnych kwot jest przewodniczący Rady Europejskiej Donald Tusk. Według unijnych źródeł, jest on zdania, że "pomysł, iż Bruksela może narzucić kwoty, nie wypali, a nawet może przynieść skutki odwrotne od zamierzonych".
Prawdopodobnym kompromisem jest uzgodnienie na szczycie, że pozostałe państwa przejmą od Włoch i Grecji około 40 tysięcy uchodźców z Syrii i Erytrei, a zarazem zlecą ministrom spraw wewnętrznym, by do końca lipca bądź w późniejszym terminie ustalili, ile osób trafi do którego kraju. "Dobrowolność tego systemu nie może być jednak wymówką do tego, by nie robić nic albo przedstawiać śmiesznie małe oferty" - zastrzegł unijny urzędnik, zaangażowany w przygotowania szczytu UE.
Obóz przeciwników pomysłu Komisji argumentuje m.in., że ustalając szczegóły relokacji należy wziąć pod uwagę przygotowanie poszczególnych krajów do przyjmowania imigrantów - nie tylko jeśli chodzi o infrastrukturę, jak np. ośrodki dla uchodźców, ale również o przekonanie własnych społeczeństw do zaakceptowania przybyszy.
"Najważniejsze jest przygotowanie odpowiednich miejsc - nie tylko jeśli chodzi o infrastrukturę, ale też edukację dla dzieci czy opiekę medyczną" - powiedziała dziennikarzom europosłanka PE Barbara Kudrycka, która zasiada w komisji PE ds. swobód obywatelskich zajmującej się problematyką migracji. Kudrycka wskazuje też, że zapewne uchodźcy, którzy przedostają się przez Morze Śródziemne do UE, "wcale nie marzą o tym, żeby znaleźć się w Polsce". Najczęściej nielegalni imigranci i uchodźcy zmierzają do zamożnych krajów zachodnioeuropejskich, jak Niemcy i Szwecja.
Kolejny argument to taki, że gotowość UE do przyjmowania imigrantów tylko zachęci jeszcze większe rzesze Afrykańczyków do wsiadania na łodzie i przeprawianie się przez Morze Śródziemne do Europy. Dlatego - mówią przeciwnicy kwot imigracyjnych - trzeba też pracować nad skuteczną polityką odsyłania imigrantów, którym nie należy się azyl. Według szacunków dyplomatów jedynie 39 proc. tych osób, których wnioski o azyl zostały odrzucone, wraca do krajów pochodzenia, a reszta znika gdzieś w UE.
Według polskich źródeł rząd w Warszawie pracuje nad swoją ofertą, ilu uchodźców może przyjąć. Wskazuje jednocześnie, że Polska także jest pod presją imigracyjną ze wschodu. Imigranci z Ukrainy nie dostają jednak azylu w Polsce, ale wizy pobytowe. W ub. roku Polska wydała 276 tysięcy wiz krajowych - wskazały polskie źródła. "Drugie tyle wydajemy wiz strefy Schengen. W tym roku Polska spodziewa się ponad miliona przyjazdów z Ukrainy do Polski na przynajmniej trzy miesiące" - dodały. Polsce zależy też na tym, by ta nadzwyczajna relokacja 40 tysięcy imigrantów była działaniem jednorazowym, a nie podstawą dla stałego systemu.
Unijni dyplomaci wskazują jednocześnie, że zgoda UE na nadzwyczajną, jednorazową i dobrowolną relokację imigrantów, odciążającą Włochy i Grecję, będzie argumentem, by wymusić na tych państwach skuteczne stosowanie zasad unijnej polityki azylowej, łącznie z obowiązkiem identyfikacji imigrantów poprzez pobieranie odcisków palca, pilnowaniem, by nie uciekali do innych państw UE przed rozpatrzeniem wniosków o azyl oraz ich odsyłaniem do krajów pochodzenia.
Jeżeli to się nie uda, to stawką będzie utrzymanie strefy Schengen, przed czym przestrzegał w ub. tygodniu włoski minister spraw wewnętrznych Angelino Alfano.
W połowie czerwca Francja nie wpuściła do siebie ok. 200 imigrantów, głównie przybyszów z krajów afrykańskich, którzy po przeprawie do Włoch próbowali dostać się na terytorium Francji przez przejście graniczne w Ventimiglia (Ventimille), niedaleko Nicei. Niebezpieczny precedens stworzyli też Węgrzy, którzy we wtorek ogłosili, że zawieszają stosowanie unijnego rozporządzenia dublińskiego i nie będą przyjmować uchodźców odsyłanych przez inne kraje UE; według rozporządzenia dublińskiego za rozpatrzenie wniosków o azyl odpowiada to państwo, gdzie uchodźca przekroczył granicę UE. W odpowiedzi Austria nie wykluczyła przywrócenia kontroli na granicy z Węgrami. W środę szef węgierskiej dyplomacji Peter Szijjarto tłumaczył się, że chodzi nie o zawieszenie unijnych reguł, lecz o to, że Budapeszt będzie odmawiać przyjmowania uchodźców, których inne państwa unijne omyłkowo chcą odsyłać na Węgry.
Ekspert z brukselskiego think tanku Centre for European Policy Studies Sergio Carrera ocenił, że propozycja KE "rozpoczęła w UE debatę o tym, dlaczego system dubliński nie działa". "Mam nadzieję, że to głęboko zmieni obecną sytuację, która nie jest oparta na solidarności i odpowiednim dzieleniu się odpowiedzialnością między kraje członkowskie" - powiedział PAP Carrera. W jego ocenie obawy przeciwników pomysłu KE nie są zbyt konkretne, biorąc pod uwagę dane. "Do Polski miałoby trafić w ramach proponowanego systemu ponad 2600 osób. Czy to naprawdę tak znacząca liczba? Czy będzie wielkim problemem dla Polski, by ocenić ich wnioski o azyl i zapewnić wsparcie?" - pytał Carrera. "Jeżeli decydujące znaczenie ma tu interes polityczny, to trudno o rzeczową debatę" - dodał.
Także wiceprzewodniczący KE Frans Timmermans zasugerował w środę, że argumenty przeciwników obowiązkowej relokacji uchodźców niezbyt go przekonują. "Często jesteśmy zaskoczeni tym, jak łatwo pewne państwa członkowskie domagają się solidarności, ale są bardzo wstrzemięźliwe, gdy solidarności domagamy się od nich" - podkreślił Timmermans, czyniąc aluzję do stanowiska wschodnioeuropejskich krajów UE.
Z Brukseli Anna Widzyk (PAP)