Idziak-Sępkowscy - bez ustawy o związkach partnerskich zalegalizowali związek
Notarialne pełnomocnictwa, testamenty, umowa partnerska, zmiana nazwiska – to niektóre z formalności, które przeprowadzili Marek i Jędrzej Idziak-Sępkowscy, chcąc zalegalizować swój związek. Podkreślają, że nie chcieli obchodzić prawa, ale podeszli do niego w sposób kreatywny.
Idziak-Sępkowscy zyskali popularność w zeszłym roku, kiedy na stronie Nasze Wielkie Krakowskie Wesele (nasze-wielkie-krakowskie-wesele.pl) opowiedzieli, w jaki sposób zalegalizowali swój związek i zamieścili relację z towarzyszącej temu uroczystości.
Jak sami podkreślają, nie chcieli obchodzić obowiązującego w Polsce prawa, ale podeszli do niego „w sposób humanistyczny i kreatywny”.
„Zebraliśmy wszystkie możliwości, o których słyszeliśmy. Gdzieś usłyszeliśmy o pełnomocnictwach, o ślubach humanistycznych. Z własnych i rodzinnych doświadczeń wiemy o możliwości zmiany nazwiska, słyszeliśmy o parze z Wrocławia, która to zrobiła. Myśmy to wszystko zebrali w całość. Zależało nam też na tym, by nadać tej uroczystości formalny charakter” – podkreślają Idziak-Sępkowscy w rozmowie z PAP.
Aby sformalizować związek mężczyźni zmienili nazwiska (obaj noszą teraz takie same, podwójne: Idziak-Sępkowscy), zawarli umowę partnerską oraz sporządzili trzy pary aktów notarialnych.
„Sama struktura dokumentów to jest jedna rzecz, ale to, że udało nam się to zrobić i to w takiej uroczystej formie, w gronie naszych najbliższych, spowodowało, że zmieniło się przede wszystkim podejście w naszych głowach. Po tym wszystkim już nie wyobrażamy sobie, że moglibyśmy się nazywać kolegami, kuzynami czy współlokatorami – bo tak często pary homoseksualne o sobie mówią. W związku z tym, jeżeli idziemy załatwiać jakąś sprawę w imieniu tego drugiego, to używamy sformułowania: mój partner życiowy, mamy do tego pełne prawo, odwagę i nie musimy się krępować. I to chyba też nam bardzo dużo ułatwia” - dodają.
Pierwsza para aktów notarialnych to pełnomocnictwa, które upoważniają każdego z partnerów do swobodnego dysponowania wszystkimi składnikami majątku ruchomego i nieruchomego formalnie należącego do drugiego partnera, do wszystkich czynności formalno–prawnych urzędowych i notarialnych, do wzajemnego decydowania o sprawach wagi najwyższej, np. informacji o stanie zdrowia, zaprzestania uporczywej terapii, decyzji w sprawie dysponowania organami, o pochówku (choć w tych dwóch ostatnich sprawach obowiązujące prawo i precedens są niejednoznaczne).
Pełnomocnictwo daje też każdemu z parterów prawo do decydowania w imieniu drugiego o wszystkich sprawach codziennych, związanych z bieżącym prowadzeniem wspólnego gospodarstwa domowego i zarządzania wspólnie zgromadzonym majątkiem.
Drugą parą dokumentów notarialnych były testamenty, których celem było to, aby w przypadku śmierci jednego, drugi odziedziczył cały majątek po nim.
Aby „owdowiały” partner nie musiał się dzielić częścią majątku ze spadkobiercami ustawowymi, potrzebna była umowa o zrzeczeniu się dziedziczenia przez najbliższych krewnych, czyli trzecia para aktów. W myśl prawa pierwszeństwo w dziedziczeniu ma najbliższa rodzina - w przypadku małżeństw to owdowiały małżonek, w tym przypadku byliby to rodzice, a nie życiowy parter. Dlatego Idziak-Sępkowscy zawarli ze swoimi rodzicami umowę, w której ci zrzekają się dziedziczenia po dzieciach. Umowa jest tak skonstruowana, że również inni spadkobiercy rodziców nie będą mogli rościć sobie pretensji do majątku.
„Rozmawialiśmy z notariuszem, co by było, gdyby rodzina się zbuntowała - w naszym przypadku czysto teoretycznie, ale mamy taki przypadek wśród znajomych, gdzie jeden z chłopaków jest nieakceptowany przez swoją rodzinę. I są sposoby, żeby osiągnąć taki skutek prawny jak my, nie angażując w to rodziny. Jeśli rodzic nie interesuje się życiem swojego dziecka, nie akceptuje jego wyborów życiowych ani jego związku, ma on pełną podstawę prawną, by go wydziedziczyć. Jest to trudne i przykre, bo w polskim prawie trudno kogoś wydziedziczyć, zwłaszcza rodzica, nie wiemy też, jak by orzekały sądy, bo jeszcze nie było takiego precedensu, ale możliwość taka jest” – podkreślają Idziak-Sępkowscy.
Dodają, że bardzo ważne dla nich było, aby „gdzieś na dokumencie sygnowanym przez urzędnika państwowego było napisane, że są razem”. „To nie wynika z dokumentów notarialnych, one w żaden sposób nie odnoszą się do tego, ze my jesteśmy związkiem. Takie same dokumenty można napisać w stosunku do sąsiada i one będą brzmiały identycznie, a nam chodziło o to, żeby jednoznacznie wyrazić wolę, z jaką my je zawieramy, żeby potem nikt nie śmiał ich podważyć. I właśnie dlatego kolejnym dokumentem jest umowa partnerska podbita pieczęcią z orłem w koronie. To ważny symbol dla nas jako ludzi i jako Polaków - tłumaczą.
Jak podkreślają, umowa jest ich dziełem autorskim, wspieranym przez notariusza, bazującym na kodeksie cywilnym. „W polskim prawie jest tak, że każdy może się ze sobą umówić na wszystko, my się umówiliśmy, że jesteśmy razem, że się wspieramy, tam się pojawiają takie słowa jak miłość, wierność, zaufanie, opieka, treść uroczystej przysięgi, odwołanie do wartości, którymi się kierujemy na co dzień” – wyliczają Idziak-Sępkowscy.
Ten dokument był podpisywany przy gościach. Akty notarialne nie mogły być podpisywane w ten sposób, ponieważ mają charakter poufny. Zaś umowa partnerska, odczytywana głośno przy gościach, jest – jak podkreślają - przysłowiowym „tak”.
Dla nich było to ważne po pierwsze z powodów emocjonalnych. „Chcieliśmy, żeby zaproszeni na uroczystość goście widzieli, zobaczyli, że my jesteśmy razem; to jest ważne dla związku i nas to bardzo wzmocniło” - mówią. Zwracają jednak również uwagę na drugi, praktyczny aspekt – umowa jest materiałem dowodowym, że się kochali i żyli wspólnie, w razie gdyby komuś przyszło do głowy podważanie dokumentów, np. testamentu jednego z parterów.
„Umowa była zainspirowana w pewnym stopniu wyrokiem Sądu Najwyższego, który orzekł w 2012 r., że konkubinatowi homoseksualnemu przysługują podobne prawa jak heteroseksualnemu. Konieczne jest jednak udowodnienie faktu pożycia. De facto ona jest dowodem. Podpisanym przez świadkowe i w obecności kilkudziesięciu świadków” – tłumaczą Idziak-Sępkowscy.
Jak sami przyznają, przyjęta przez nich formuła ma swoje wady, a podpisane przez nich dokumenty – choć w niektórych aspektach dają im względem siebie prawa nawet większe niż mają wobec siebie małżonkowie – nie powodują, że ich związek jest w jakikolwiek sposób chroniony prawnie.
Mimo nazwania go „partnerstwem” nie powoduje wstąpienia w rejestrowany związek. Umowa partnerska nie zmienia ich stanu cywilnego, zatem w myśl prawa dalej są stanu wolnego. "We wszystkich dokumentach, w tym skarbowych i ubezpieczeniowych, odnoszących się do sytuacji życiowej, brakuje rubryczki +w związku partnerskim+. Więc siłą rzeczy trzeba podpisywać się pod dokumentami stwierdzającymi faktyczną nieprawdę" - dodają Idziak-Sępkowscy.
Akty notarialne nie dają automatycznego prawa do występowania w imieniu partnera – należy okazać pełnomocnictwo, co może być kłopotliwe, nie wprowadzają wspólnoty majątkowej, co może mieć określone konsekwencje podatkowe. Dziedzicząc po partnerze, pozostaje się w najwyższym progu podatkowym. W kwestii podejmowania decyzji np. dotyczących zdrowia, jeśli najbliżsi krewni nie zgadzają się z działaniem partnera, mogą próbować podważać pełnomocnictwo.
Wciąż nie ma też możliwości prawnych, by ubezpieczyć bezrobotnego partnera, partnerzy nie mogą dziedziczyć po sobie emerytury.
"Dlatego potrzebna jest ustawa o związkach partnerskich, ponieważ w ten sposób państwo polskie, a tym samym całe społeczeństwo przyjmie do wiadomości oczywisty fakt, że część ludzi żyje w związkach homoseksualnych. A to wielu innym parom ułatwi życie, niezainteresowanych nie narażając na żaden uszczerbek" - przekonują Idziak-Sępkowscy.
Agata Szczepańska(PAP)