Jest apelacja skazanego na dożywocie w poszlakowym procesie o cztery zabójstwa
Apelację od wyroku dożywocia złożyła obrona Mariusza B., skazanego w ub.r. za zabójstwo czterech osób w poszlakowym procesie. Skazano go, choć nie odnaleziono ciała żadnej ofiary. To jedna z najbardziej intrygujących spraw polskiej kryminalistyki ostatnich lat.
Obrona chce uchylenia wyroku i ponownego procesu przed sądem I instancji - ustaliła PAP w źródłach sądowych. W apelacji obrona wskazuje na błąd sądu w ustaleniach faktycznych, naruszenie procedury oraz prawa do obrony.
Apelacje obrońcy B. oraz drugiego skazanego Krzysztofa R. (za pomoc i zacieranie śladów zbrodni dostał 9 lat więzienia) wpłynęły już do Sądu Okręgowego w Warszawie. Będą przekazane do Sądu Apelacyjnego w Warszawie, który je zbada. B. po wyroku skazującym ustanowił nowych obrońców.
"Wstępna analiza apelacji wskazuje, że są one niezasadne" - powiedział PAP oskarżający w sprawie prok. Przemysław Nowak, który jest zarazem rzecznikiem Prokuratury Okręgowej w Warszawie.
Uzasadnienie pisemne tej obszernej sprawy sąd przygotował niemal rok po wyroku. Liczy ono ponad 300 stron.
W kwietniu 2014 r. SO uznał 35-letniego dziś Mariusza B. za winnego zabicia czterech osób: męża i córki swej kochanki (w 2006 r.), uczestnika kursu tańca, który z nią tańczył (w 2007 r.) oraz księdza (w 2008 r.), który przed laty miał molestować B. Za każde z tych zabójstw podsądny usłyszał "dożywocie" - taki też był wyrok łączny. SO orzekł, że B. mógłby ubiegać się o przedterminowe zwolnienie po 40 latach kary. Sąd zasądził także od oskarżonych po 50 tys. zł dla wdowy i dwóch córek zabitych.
Prok. Nowak żądał dla B. dożywocia za każde z zabójstw, a łącznie - dożywotniego więzienia z zastrzeżeniem, że mógłby się on ubiegać o warunkowe zwolnienie po 35 latach kary. "Sprawa jest też nietypowa m.in. dlatego, bo fałszywego alibi oskarżonemu dostarcza matka i żona ofiar, która od początku z oskarżonymi się solidaryzuje" - mówił prokurator.
Obrona wnosiła o uniewinnienie. Ówczesny obrońca B. mec. Jan Woźniak mówił, że jeśli w poszlakowym procesie istnieje choć cień wątpliwości, to nie może być wyroku skazującego, bo na to sąd musi mieć "101 proc. pewności".
SO uznał, że choć nie odnaleziono ciała żadnej z ofiar, to wina B. "nie budzi żadnych wątpliwości", bo świadczą o tym inne powiązane ze sobą dowody pośrednie. Sędzia Marek Celej wymienił m.in. początkowe przyznanie się B. do winy, billingi połączeń ze specjalnych telefonów na kartę B. i jego wspólnika Krzysztofa R., zeznania przyjaciół i rodzin ofiar oraz opinię psychologiczną, a także osmologiczną. Według sądu nie była to typowa sprawa poszlakowa, bo początkowo obaj podejrzani przyznali się do winy, z czego się potem wycofali.
"Oskarżony w sposób wyrafinowany i bezwzględny pozbawił życia czworga ludzi" - mówił w uzasadnieniu sędzia Celej. Część materiału dowodowego była niejawna dla ochrony dobrych obyczajów; z tego powodu niektóre wątki sprawy sędzia pominął w jawnym uzasadnieniu.
B. poznał małżeństwo Małgorzatę i Zbigniewa D. jako ministrant i u nich zamieszkał. "Zbigniew D. przyjął go, by polepszyć jego warunki bytowe" - tłumaczył sędzia, według którego "doszło do swoistego trójkąta". Potem kobieta odeszła od męża i zamieszkała z B., który został ojcem jej drugiej córki.
Według prokuratury w kwietniu 2006 r. uprowadził on Zbigniewa D. i zmusił go do podpisania wartej 2 mln zł polisy ubezpieczeniowej na rzecz żony. Kilka dni później miał ponownie uprowadzić D. i jego 18-letnią córkę oraz udusić ich w okolicach Pułtuska. Sędzia mówił, że motywem zbrodni było "skumulowanie się negatywnych emocji" B. wobec zaistniałego "trójkąta" i patologicznego układu między B. a małżeństwem D. Córka D. Aleksandra mogła paść ofiarą mordu, bo weszła w konflikt z matką - uznał sąd.
Zdaniem sądu 55-letni tancerz Henryk S. zginął, bo B. odczuwał zazdrość wobec tego "szarmanckiego dżentelmena", a ponadto liczył na zdobycie jego pieniędzy, bo S. miał dobrą pracę. Zmusił S. przed śmiercią do podania numerów PIN kart bankomatowych oraz próbował wyłudzić od jego rodziny 50 tys. zł.
Według sądu zabójstwo ks. Piotra S. nastąpiło zaś z motywacji "odwetu za wykorzystanie seksualne".
Sąd odpierał twierdzenia oskarżonych i obrony, by ich pierwsze wyjaśnienia ze śledztwa, w których przyznawali się do winy, zostały na nich wymuszone biciem i torturami przez policję. Według Celeja biegli lekarze uznali, że ich obrażenia - określone jako "lekkie i powierzchowne" - mogły powstać podczas ich zatrzymywania przez policję, gdy stawiali czynny opór i musiano wobec nich zastosować środki przymusu bezpośredniego.
Biegli psychologowie stwierdzili u B. osobowość psychopatyczną, tendencję do kłamania, niskie poczucie winy i skłonność do narzucania innym swej woli. Celej dodał, że B. cechuje "ponadprzeciętna inteligencja".
Nie istnieje zbrodnia doskonała, nikt nie uniknie odpowiedzialności, nawet gdy brak ciał i śladów i jest rzekomo mocne alibi - mówił sędzia Celej. "Błędy to droga do prawdy" - tym cytatem z Dostojewskiego sędzia podkreślił, że także B. je popełniał. Sąd uznał, że B. nie zasługuje na współżycie w społeczeństwie, które musi być przed nim zabezpieczone.
Sąd powiadomił prokuraturę o możliwości złożenia przez Małgorzatę D. fałszywych zeznań. Była ona formalnie pokrzywdzoną (zabito jej męża i córkę), ale w procesie nie występowała w roli oskarżyciela posiłkowego (jak rodziny innych zabitych), tylko świadka.
Po wyroku mec. Woźniak mówił dziennikarzom, że jeśli uzasadnienie pisemne sądu będzie takie jak ustne, to "nie będzie problemu ze sporządzeniem prawidłowej apelacji".(PAP)