Ruszył proces Dariusza P. ws. zabójstwa pięciorga najbliższych
Przed Sądem Okręgowym w Gliwicach ruszył w poniedziałek proces Dariusza P., któremu prokuratura zarzuca podpalenie domu w Jastrzębiu Zdroju i zabicie w ten sposób pięciorga członków najbliższej rodziny. Oskarżony nie przyznaje się do winy.
Według oskarżenia motywem zbrodni była chęć uzyskania pieniędzy z ubezpieczenia. Dariusz P. twierdzi, że śmierć jego bliskich to tragiczny wypadek. Chce poddać się badaniu wariografem.
W pożarze, do którego doszło w maju 2013 roku, zginęła żona Dariusza P. oraz czworo ich dzieci. P. został zatrzymany i aresztowany pod koniec marca 2014 r. Gliwicka prokuratura zarzuciła mu zabójstwo pięciu osób, a także usiłowanie zabójstwa szóstej - najstarszego syna, który ocalał z pożaru. Oskarżonemu grozi dożywocie.
Sprawa toczy się przed rybnickim ośrodkiem gliwickiego sądu. Po odczytaniu aktu oskarżenia przez prokuratora Rafała Sprusia, Dariusz. P. przez blisko trzy godziny składał wyjaśnienia, ma dokończyć na kolejnej rozprawie. W wyjaśnieniach wrócił do czasu, gdy poznał swoją przyszłą żonę Joannę. Przekonywał, że bardzo kochał swoje dzieci i małżonkę, z którą nigdy się nie kłócił.
„Na postawie odczytanego aktu oskarżenia staję przed wysokim sądem jako manipulant, pozbawiony wszelkich uczuć psychopata i zwyrodnialec, który zachował się gorzej od tyranów i esesmanów, ale to nieprawda” - zaznaczył P. „Z całą odpowiedzialnością oświadczam, że nigdy nikogo nie zabiłem, nigdy na nikogo nie podniosłem ręki” – powiedział przed sądem oskarżony.
Prokuratura nie ma wątpliwości, że to Dariusz P. podłożył ogień w domu, w którym spała jego żona i dzieci. Motywem przestępstwa miała być chęć uzyskania pieniędzy z polis. Według ustaleń śledztwa Dariusz P. na krótko przed pożarem zawarł szereg umów ubezpieczeń majątkowych i osobistych - na wysokie kwoty. Z domu usunął wartościowe przedmioty. Miał poważne długi.
Według P., w jego domu nie doszło do żadnego podpalenia. Według niego pożar powstał od terrarium dla żółwia. Źródłem ognia była jego zdaniem żarówka latarki pozostawionej prawdopodobnie przez któreś z dzieci na plastikowej obudowie terrarium.
Akt oskarżenia trafił do sądu w marcu br. Jednym z kluczowych dowodów w sprawie jest opinia biegłego z zakresu pożarnictwa, jednoznacznie wskazująca na podpalenie. Ogień podłożono w domu w sześciu miejscach. Żaluzje były zamknięte i zablokowane w taki sposób, by nie można ich było otworzyć. Opinia z zakresu mechanoskopii potwierdziła, że w domu nie było śladów włamania.
P. powiedział w poniedziałek, że opinią biegłego w dziedzinie pożarnictwa jest „zdumiony”. Przyznał, że podpalił w domu dwa polary i worek foliowy z plastikowymi butelkami, ale – jak twierdzi – zrobił to dzień po tragedii, pod wpływem rozpaczy, chcąc się zabić.
Zaprzeczał też ustaleniom prokuratury, że w mieszkaniu były poprzestawiane meble, a niektóre cenne przedmioty wyniesione do piwnicy. P. przekonywał, że telewizor był w piwnicy, bo z synem uczył się tam grać na perkusji i na ekranie telewizora obserwowali lekcje gry z internecie.
Zdaniem prokuratury, aby upozorować przypadkowe powstanie pożaru, P. podrzucił mysz - chodziło o zasugerowanie, że gryzoń przegryzł kable, doprowadzając do zwarcia. Podczas przeprowadzonej sekcji gryzonia, okazało się, że zwierzę zdechło wcześniej, na skutek urazu mechanicznego. Niezależnie od tego, stwierdzono, że kabel został przecięty. P. oświadczył przed sądem, że nie wie nic na temat myszy znalezionej w jego domu i nigdy jej nie widział.
Z jeszcze innej opinii biegłych, którzy badali logowania telefonu podejrzanego, wynika, że P. w czasie wybuchu pożaru był w pobliżu domu. Także tę opinię kwestionuje Dariusz P. Utrzymuje, że był wówczas w oddalonym o ok. 10 km zakładzie, w którym montował meble. Wyjaśnił, że często pracował nocą. Analizy logowań uznaje za niewiarygodne. Pytany o to, dlaczego nie odebrał telefonu od syna, który alarmował o pożarze, odpowiedział, że miał wyłączony dźwięk w telefonie.
Inną badaną w śledztwie kwestią były sms-y z pogróżkami, które P. pokazywał prokuratorom, aby skierować śledztwo na fałszywe tory - chodziło o zasugerowanie, że podpalaczem jest inna osoba, która miała mu grozić. Podczas śledztwa znaleziono przy nim telefon, z którego wysyłano te wiadomości.
Według biegłego lingwisty, wiadomości - zarówno u odbiorcy, jak i nadawcy tekstu - zostały sporządzone przez tę samą osobę. Ich treść porównywano też m.in. z tekstem wywiadu, którego P. udzielił dziennikarzom. Ostatecznie P. przyznał, że sam pisał do siebie te wiadomości, wiedząc, że nie ma dostatecznego alibi.
Biegli, którzy podczas śledztwa przez kilka tygodni obserwowali Dariusza P. w Szpitalu Psychiatrycznym przy Areszcie Śledczym we Wrocławiu uznali go za poczytalnego. Stwierdzili u oskarżonego cechy osobowości psychopatycznej. Jak podawała prokuratura, P. najprawdopodobniej symulował niepoczytalność m.in. czerpiąc wiedzę ze znalezionej u niego w domu książki "Psychiatria kliniczna i pielęgniarstwo psychiatryczne". Wobec Dariusza P. prowadzone były wcześniej inne sprawy karne o charakterze gospodarczym. Podczas zleconych w ich ramach badań, przeprowadzonych w warunkach ambulatoryjnych, biegli uznali go za niepoczytalnego (teraz będą one weryfikowane).
Zdaniem prokuratury ciąg poszlak zgromadzonych w sprawie tworzy zamknięty łańcuch, a pozostałe wersje, są nieprawdopodobne. Innego zdania jest obrona. „Mój klient będzie chciał wykazać, że poszczególne ogniwa łańcucha poszlak nie są tak silne, jak to wydaje się stronie oskarżającej” – powiedział dziennikarzom obrońca Dariusza P. mec. Eugeniusz Krajcer.
„W sprawie nie ma żadnych bezpośrednich dowodów – zeznań świadków, którzy by obciążali oskarżonego, linii papilarnych, śladów DNA (…) Wierzę w zasadę domniemania niewinności i myślę, że sąd to odpowiednio oceni” - dodał adwokat.
Do tragedii doszło 10 maja 2013 r. Powierzchnia pożaru była niewielka - ok. 15 m kw. Jego ognisko znajdowało się na piętrze domu jednorodzinnego, paliła się część schodów i szafa. W wyniku pożaru zmarło pięć osób, ocalał tylko najstarszy syn. Jak wykazała sekcja zwłok, przyczyną śmierci ofiar było zatrucie tlenkiem węgla. Na miejscu zginęła 18-letnia najstarsza córka, czterolatka - w trakcie udzielania pomocy. Potem w szpitalach w Jastrzębiu Zdroju i Cieszynie zmarli kolejno: 10-letni chłopiec i 40-letnia matka dzieci oraz 13-letnia dziewczynka.
Cała piątka spoczęła w jednym grobie na cmentarzu w Jastrzębiu Zdroju. Żegnali ich członkowie rodziny, mieszkańcy miasta i metropolita katowicki abp Wiktor Skworc, który przed tragedią odwiedził rodzinę P. podczas swej wizytacji w parafii. Podczas uroczystości pogrzebowych abp Skworc wspominał zaangażowanie rodziny P. w życie Kościoła - 10-latek był ministrantem, jego starsze siostry działały w stowarzyszeniu Dzieci Maryi, a rodzice byli związani z ruchem "Światło-Życie". P. miał opinię przykładnego ojca i wzorowego męża.
W procesie sześć osób ma status pokrzywdzonych - to rodzice i rodzeństwo zmarłej żony Dariusza P. Niektórzy z nich są oskarżycielami posiłkowymi. Pełnomocnik pokrzywdzonych Bartosz Sapota powiedział, że taka decyzja zapadła po skierowaniu aktu oskarżenia. "Od prokuratury dostali w ten sposób informację, że ten człowiek, którego traktowali jako bliskiego, być może rzeczywiście jest winny zarzucanego mu czynu" - powiedział Sapota.
Następna rozprawa 24 czerwca.(PAP)