Palikot wnioskuje o odebranie broni Januszowi Korwin-Mikkemu
Ubiegający się o urząd prezydenta lider Twojego Ruchu Janusz Palikot chce, aby odebrać Januszowi Korwin-Mikkemu broń oraz pozbawić go prawa do jej posiadania. W Łodzi, w piątek na spotkaniu z mediami pokazał pismo w tej sprawie, które skieruje do Mazowieckiej Wojewódzkiej Komendy Policji.
Do słów Palikota odniósł się Korwin-Mikke. "Między panem Palikotem a mną jest ta różnica, że zanim mi wydano pozwolenie na broń, to mnie badano psychiatrycznie, a jemu nie wydano pozwolenia na broń. Badanie psychiatryczne widocznie wykazało, że nie powinien go dostać" - stwierdził.
Palikot zorganizował konferencję prasową przed siedzibą biura europosła PiS Janusza Wojciechowskiego. Przypomniał, że pięć lat temu w tym miejscu doszło do tragedii. Jak mówił, szalony, zdesperowany człowiek strzelał do swojego przeciwnika politycznego i go zabił.
"Wszyscy byliśmy wstrząśnięci tamtą historią, tamtym pokazem nienawiści. Dlatego tutaj w Łodzi przedstawiam państwu pismo, które składam do Mazowieckiej Wojewódzkiej Komendy Policji w sprawie odebrania broni Januszowi Korwin-Mikkemu i pozbawienia go prawa do posiadania broni" - powiedział.
Jak mówił, uzasadnia ten wniosek tym, że Korwin Mikke w jednym z wywiadów zapowiedział, iż byłby gotowy użyć broni przeciwko protestującym, nie zawahałby się strzelać do górników. "Ten sam Janusz Korwin-Mikke spoliczkował Michała Boniego. Też inne jego wypowiedzi, takie trochę psychopatyczne, wskazują na możliwość niekontrolowania swoich emocji i pewną niepoczytalność. W związku z czym, w mojej ocenie stanowi on zagrożenie dla ludzi, dla porządku publicznego i powinna być mu odebrana broń" - tłumaczył lider Twojego Ruchu. Dodał, że jeśli komuś daje się broń, to sprawdza się jego stan psychiczny.
Chodzi o wywiad Korwin-Mikkego dla Wirtualnej Polski, w którym stwierdził, że "nie można pozwalać na to, by jakaś grupa szantażowała całą Polskę, jak niedawno górnicy, którzy zażądali po 50 tys. zł. Dlaczego dano im te pieniądze? Bo mieli kilofy? To był taki sam rabunek, jak włamanie do mieszkania. Kazałbym strzelać do takich rabusiów. Bez cienia wahania".
Korwin-Mikke, odnosząc się do wypowiedzi Palikota, stwierdził, że media przekręcają jego słowa. Jak tłumaczył, nie chciał do nikogo strzelać. Wyjaśnił, że chodziło mu o to, iż polskie państwo nie może dawać pieniędzy dlatego, "bo przychodzi ktoś, kto ma kilofy w ręku". "Ja to podtrzymuję, nie wolno ustąpić pod terrorem, państwo polskie ma pilnować pieniędzy ludzi" - oświadczył. Na uwagę, że dysponowanie pieniędzmi publicznymi to co innego niż używanie broni, odparł: "Jeśli ktoś się siłą domaga czegoś i zaczyna palić samochody i niszczyć mienie państwowe, to w tym momencie ja się pytam: po co policja ma pistolety i ostre naboje?".
Palikot mówił na swej konferencji prasowej: "Ja krytykuję górników, uważam, że pieniądze, które dostali, dostali niesłusznie. Inna sprawa krytyka, a co innego sięgać po broń i strzelać. To jest inny świat, to jest właśnie takie odium szaleństwa jak u tego człowieka, który dopuścił się zbrodni pięć lat temu. I dlatego pozwalam sobie, z całym szacunkiem do tej śmierci, mówić w tym miejscu, żeby potem nie było tak, że zbagatelizowaliśmy to zagrożenie, jakie stanowi Korwin-Mikke" - powiedział Palikot.
W październiku 2010 roku 62-letni wówczas mężczyzna po wtargnięciu do biura PiS z bronią w ręku, kilkakrotnie strzelił do znajdujących się w jednym z pokoi działaczy PiS: Marka Rosiaka oraz Pawła Kowalskiego. Rosiak został trafiony pięciokrotnie; zginął na miejscu. Napastnik został skazany na karę dożywotniego więzienia.
Według Palikota, nie ma nic niestosownego w wyborze miejsca jego konferencji. Jeszcze raz powtórzył, że to była wielka tragedia. Jak mówił, z całym szacunkiem odnosi się do działacza PiS, choć ten wywodził się z innego niż on środowiska politycznego.
Podczas piątkowej konferencji Palikot poparł też pomysł lidera PSL, wicepremiera Janusza Piechocińskiego, który kilka dni wcześniej powiedział, że jest coraz bardziej zdeterminowany, by po wyborach prezydenckich złożyć w Sejmie projekt ustawy zakazującej przeprowadzania sondaży poparcia na miesiąc przed wyborami.
Według Palikota większość sondaży robiona jest bez podawania nazwisk kandydatów, a to preferuje osoby najbardziej popularne i najczęściej występujące w mediach. Przypomniał, że już socjolodzy swego czasu apelowali, aby "sondażownie" wprowadziły wspólne standardy. "To by dało jakąś wiarygodność. Teraz można przypuszczać, że te sondaże są elementem politycznej gry" - mówił. Dlatego - według niego - aby te wątpliwości wyeliminować, to należałoby albo zakazać ich przeprowadzania w jakimś określonym czasie, albo wprowadzić standaryzację. (PAP)