Ratownicy będą szukać w gruzach i rozbierać pozostałości kamienicy
Ratownicy, którzy próbują dotrzeć do trzech osób zaginionych po porannym wybuchu gazu w katowickiej kamienicy, w najbliższych godzinach będą m.in. sprawdzać gruzowisko od strony ulicy oraz przy użyciu specjalistycznego sprzętu rozbierać zawalone stropy.
Eksplozja przed godz. 5 w czwartek zniszczyła trzy kondygnacje budynku u zbiegu ulic Chopina i Sokolskiej w ścisłym centrum Katowic. To zwarta zabudowa pochodząca większości z początku XX w. Zawaliła się ściana frontowa części budynku, ocalał tylko wysoki parter. W kamienicy zameldowanych było ponad 20 osób. Po wybuchu ewakuowano 15 lokatorów, pięć osób trafiło do szpitali, dwie już go opuściły. Stan jednego oparzonego lekarze ocenili jako ciężki, stabilny. Trzy osoby po południu nadal były poszukiwane.
W czwartek po południu telewizja TVN24 podała, że wśród zaginionych są reporter Faktów TVN Dariusz Kmiecik, jego żona - również dziennikarka - oraz ich dziecko. Potwierdziła w ten sposób wcześniejsze nieoficjalne informacje na ten temat.
„Trwa cały czas akcja poszukiwania trójki zaginionych lokatorów kamienicy, która uległa zniszczeniu. (…) Będziemy starali się dotrzeć do osób, które znajdują się pod gruzowiskiem - strażacy będą od góry wyciągać drewniane elementy, które pierwotnie stanowiły strop, podłogę na kolejnych kondygnacjach tej kamienicy. Równocześnie działania są prowadzone od środka – na poziomie parteru” - mówił podczas popołudniowej konferencji prasowej wojewoda śląski Piotr Litwa.
„To niestety potrwa trochę czasu – przynajmniej kilka godzin – tak to oceniamy. Trzeba uzbroić się w wielką cierpliwość” - zaznaczył wojewoda śląski. Podkreślił, że akcja prowadzona jest w bardzo niebezpiecznych warunkach – zawaleniem grozi m.in. ściana szczytowa kamienicy. Jej stan na bieżąco kontrolują m.in. przedstawiciele powiatowego i wojewódzkiego nadzoru budowlanego oraz geodeta. Chodzi o to, by pozostałości kamienicy nie zawaliły się na ratowników.
Dowodzący akcją zastępca komendanta śląskiej straży pożarnej Jeremi Szczygłowski relacjonował, że ok. godz. 14 strażacy przerwali działania przy uprzątaniu gruzu z jezdni od strony ze względu na odchylenie jednej z zagrażających zawaleniem ścian. Sztab akcji próbował przesunąć ich w inne miejsce.
„Chcemy jak najszybciej ten gruz usunąć, by mieć pewność, że tam nikogo nie ma” - wyjaśnił Szczygłowski. Dodał, że po zakończeniu sprawdzania wysokiego parteru strażacy będą czekali na specjalistyczny sprzęt, za pomocą którego zdejmowane będą resztki stropów, które spadły na wysoki parter.
Dowódca akcji zasygnalizował, że zamówiony już sprzęt powinien dotrzeć w ciągu trzech-czterech godzin. Strażacy liczą, że rozbieranie zawalonych stropów potrwa do wieczora. Chodzi o to, by ostrożnie usuwać belki stropowe za pomocą chwytaka na wysięgniku, aby ratownicy nie musieli wchodzić bezpośrednio w zagrożony rejon.
„Jeśli to miejsce będzie już bezpieczne, będziemy tam mogli wpuścić ratowników i przeszukać. To ostatnie miejsce, gdzie spodziewamy się, że jeśli ktoś był w środku, to tam możemy go znaleźć” - dodał Szczygłowski.
Do tego czasu strażacy z grup poszukiwawczo-ratowniczych nadal zamierzają używać m.in. kamer wziernikowych. To kamery na teleskopowych wysięgnikach z lampami, których można używać w szczelinach, gdzie nie może zajrzeć człowiek. Nadal wykorzystywane będą też psy ratownicze. Wcześniej używano m.in. geofonów, obecnie nie ma już takiej potrzeby. „Na razie nic nie widać i nic nie słychać” - zaznaczył ratownik.
Zastępca szefa śląskiej straży pożarnej zasygnalizował też, że ze wstępnych ocen biegłych, z którymi rozmawiał, wynika że przyczyną katastrofy był wybuch gazu. Strażak zastrzegł, że chodzi o większą ilość gazu, niż np. jedną butlę. „Butla z gazem nie byłaby raczej w stanie zniszczyć trzech kondygnacji” - zaznaczył ratownik.
Wojewoda śląski poinformował, że na miejscu stale pracuje ok. 150 strażaków oraz kilkudziesięciu zabezpieczających teren policjantów. Prócz nich pracują m.in. policjanci z wydziału dochodzeniowego oraz prokurator, którzy po zakończeniu akcji będą prowadzili śledztwo ws. katastrofy.
Prezydent Katowic Piotr Uszok zapewnił, że wszystkie osoby poszkodowane zostały objęte pomocą. Jak mówił, najemcy mieszkań komunalnych (według wcześniejszych informacji takich lokali w budynku było pięć) mają przydzielone mieszkania do umeblowania – po kilka do wyboru, osoby te otrzymały też jednorazową pomoc w wysokości 5 tys. zł.
„Przede wszystkim mają zabezpieczony pobyt w Caritas, mają kilka dni na dostosowanie, przygotowanie wybranych przez nich mieszkań. Później te osoby będą te mieszkania zajmowały” - wskazał Uszok. Jak dodał, miasto obejmie również pomocą właścicieli pozostałych, wykupionych mieszkań. Takich lokali było jedenaście.
Uszok potwierdził też, że jedno z mieszkań w kamienicy zajmowała osoba, która prawdopodobnie w piątek miała być z niego eksmitowana. Wskazał, że z dokumentów wynika, że zakład gazowniczy odciął tam już instalację gazową. Nie potwierdził, że to w tym mieszkaniu doszło do wybuchu. „Trzeba tu poczekać na szczegółowe ustalenia prokuratury” - zaznaczył prezydent Katowic.
Rzeczniczka Prokuratury Okręgowej w Katowicach Marta Zawada-Dybek informowała PAP, że w ramach wszczętego śledztwa będzie badane m.in., czy faktycznie – jak donosiły media - w kamienicy był niedawno przeprowadzony remont i czy prace te były wykonane prawidłowo. Chodzi o ustalenie czy przyczyną wybuchu mogła być wadliwa instalacja. Prokuratura z pomocą biegłych sprawdzi też, czy do tragedii mógł przyczynić się wstrząs w katowickiej kopalni Murcki-Staszic. Został odnotowany na godzinę przed wybuchem.
Według specjalistów z Głównego Instytutu Górnictwa, zanotowany w kopalni wstrząs nie powinien był doprowadzić do uszkodzeń w infrastrukturze. „Nie był to bardzo silny wstrząs, nie miał charakteru niszczącego. Pomiar wykazał przyspieszenia drgań na poziomie pięciu milimetrów na sekundę. W przypadku wstrząsu niszczącego ta wartość wynosi ok. 150 mm na sekundę” - powiedziała PAP rzeczniczka GIG Sylwia Jarosławska-Sobór.
Po wypadku do trzech szpitali trafiło łącznie pięć poszkodowanych osób, wśród nich najciężej ranny mężczyzna z oparzeniami - do Centrum Leczenia Oparzeń w Siemianowicach Śląskich. Pacjent ten był przytomny, mimo oparzeń ok. 60 proc. powierzchni ciała i podejrzeń oparzenia dróg oddechowych. ”Mówił, że nie wie, co się stało, to najprawdopodobniej u niego nastąpił wybuch” - relacjonowała dziennikarzom jedna z lekarek.
Czworo innych lokatorów, wśród nich matka z kilkunastoletnim synem, doznało lżejszych obrażeń. Zostali przewiezieni do katowickich szpitali. Przed południem przedstawiciele służb kryzysowych wojewody przekazali, że stan trzech z tych osób umożliwił ich wypisanie do domów. (PAP)