30 czerwca wyrok ws. Grudnia' 70; prokurator chce procesu w Gdańsku
Uchylenia wyroku ws. Grudnia' 70 i ponownego procesu przed sądem w Gdańsku chce oskarżyciel w tym procesie prok. Bogdan Szegda. Obrońcy uniewinnionego b. wicepremiera PRL Stanisława Kociołka i wojskowych skazanych na kary w zawieszeniu są za utrzymaniem wyroku.
Po wysłuchaniu wystąpień prokuratora Szegdy, pełnomocnika oskarżycieli posiłkowych (poszkodowanych w wydarzeniach grudniowych) mec. Macieja Bednarkiewicza, reprezentanta NSZZ "Solidarność" Piotra Andrzejewskiego, a także obrońców oskarżonych i samych podsądnych, Sąd Apelacyjny w Warszawie odroczył we wtorek ogłoszenie wyroku w tej sprawie do 30 czerwca.
Gdańska prokuratura chce uchylenia wyroku Sądu Okręgowego w Warszawie wobec wszystkich trzech oskarżonych i przekazania ich sprawy do ponownego rozpoznania w SO. 19 kwietnia 2013 r. - po 18 latach od wniesienia aktu oskarżenia - SO wydał wyrok uznający za "bezprawną i przestępczą" decyzję władz PRL o użyciu broni przeciw protestującym robotnikom sprzeciwiającym się drastycznym podwyżkom cen. Prokurator żądał dla podsądnych kar po 8 lat więzienia. Obrońcy i oskarżeni wnosili o uniewinnienie.
Sąd niejednogłośnie uniewinnił od zarzutu "sprawstwa kierowniczego" zabójstwa robotników b. wicepremiera PRL, 80-letniego dziś Stanisława Kociołka. Był oskarżony o to, że 16 grudnia 1970 r. nakłaniał w telewizji strajkujących w Gdyni do powrotu do pracy, choć - zdaniem prokuratury - wiedział, że następnego dnia rano stocznia będzie zablokowana przez wojsko. Na stacji kolejki miejskiej przy stoczni zginęły osoby, które miały usłuchać apelu Kociołka.
Dwaj inni oskarżeni o "sprawstwo kierownicze" zabójstwa - płk Mirosław W., b. dowódca batalionu blokującego bramę Stoczni Gdańskiej i płk Bolesław F., b. zastępca ds. politycznych dowódcy 32. Pułku Zmechanizowanego blokującego przystanek kolejki pod stocznią w Gdyni - zostali skazani na dwa lata w zawieszeniu, jednak nie za udział w zabójstwie, lecz w pobiciu, którego skutkiem była śmierć. Według sądu mogli przewidzieć, że oddawanie strzałów nie tylko w powietrze, ale i w ziemię, może spowodować śmierć osób cywilnych. SO uznał, że skoro motywem ich działania, przez stłumienie wystąpień ludności, było po części chronienie systemu politycznego, ich czyn uznano za zbrodnię komunistyczną.
"Jako autor aktu oskarżenia w tej sprawie nie rozumiem, jak sąd I instancji mógł wydać wyrok nie dokonując oceny tak wielu dowodów i nie dokonując pełnej rekonstrukcji wydarzeń na Wybrzeżu z grudnia 1970 r. To przykre, że dla sądu I instancji głównym źródłem ustaleń był tzw. raport Władysława Kruczka - brata oskarżonego w tym procesie gen. Stanisława Kruczka" - mówił we wtorek w sądzie prok. Szegda.
Zauważył, że w ani jednym momencie sąd I instancji nie przywołuje w swym uzasadnieniu zeznań Lecha Wałęsy - uczestnika protestów z grudnia 1970 r. "Sąd nie przydaje tym zeznaniom żadnego znaczenia dowodowego - ani nie ocenia ich jako wiarygodne, ani jako niewiarygodne. W ogóle nie wymienia tego nazwiska" - mówił Szegda. Wskazał też, że tak samo pominięto sądowe zeznania świadka Klemensa Gniecha, ówczesnego dyrektora gdańskiej stoczni im. Lenina, który uczestniczył w negocjacjach władz ze strajkującymi i opisywał w nich rolę wicepremiera PRL Stanisława Kociołka, uniewinnionego procesie.
W ocenie prokuratora skazani w tej sprawie na kary w zawieszeniu dwaj dowódcy wojskowi - Bolesław F. i Mirosław W., nie zrobili nic, aby przedsięwziąć środki adekwatne do zagrożenia - protestujących nie trzeba było traktować bronią palną. "Demonstranci śpiewali i Międzynarodówkę i Hymn Państwowy. Domagali się tylko rozmów z władzami. Gdyby taką informację przekazano wtedy Władysławowi Gomułce, to można byłoby zakładać, że nie doszłoby do użycia broni. A informacje przekazywał mu wicepremier Kociołek" - podsumował Szegda.
Mec. Bednarkiewicz także chce uchylenia wyroku sądu I instancji. Jak podkreślił, "dziś nie chodzi o kary, lecz o prawdę". Jego zdaniem jeśli sąd okręgowy uznał, że użycie broni było bezprawne i bez uzasadnienia i nie wyciąga z tego dalszych wniosków, to ten proces powinno się zacząć od początku i zbadać, czy całe zdarzenia miały charakter prowokacji, której celem była zmiana władz w 1970 r. "I udział wszystkich oskarżonych musi tu być jasno określony. Bo jeśli wszystko było sprowokowane, to elementem tej prowokacji jest wystąpienie oskarżonego Kociołka" - dodał.
"Wywód mecenasa Bednarkiewicza o prowokacji kategorycznie odrzucam jako bezpodstawny i bezsensowny. Do Biura Politycznego PZPR nie zostałem wprowadzony w nagrodę za udział w wydarzeniach grudniowych, lecz w wyniku zjazdu PZPR, na wniosek Władysława Gomułki. A w lutym 1971 r. sam złożyłem rezygnację z tej funkcji jako wyraz własnej odpowiedzialności i ekspiacji za śmierć ponad 40 osób" - podkreślił w odpowiedzi na te słowa Kociołek.
Jak mówił jego obrońca mec. Stanisław Podedworny, wniosek prokuratora o ponowny proces jest bezzasadny, bo oskarżyciel nie wskazał takich uchybień, które mogłyby zakwestionować uniewinnienie jego klienta. "Strona oskarżenia nie przedstawiła i nie uzasadniła, że sąd I instancji dopuścił się takich nieprawidłowości" - ocenił.
Broniący płk. Bolesława F., mec. Paweł Wasylkowski podkreślił, że jego klient jako zastępca dowódcy ds. politycznych jednej z jednostek pacyfikujących robotnicze protesty na Wybrzeżu, nie miał rzeczywistego wpływu na decyzje zapadające w jego jednostce, a jedynie wykonywał rozkazy przełożonych.
"Dziś jest tak, że ci dwaj żołnierze to jedyni winni, bo byli wykonawcami rozkazu nieszczęsnego dla ludzi i dla nich samych. Z powodów biologicznych więcej procesów o wydarzenia z grudnia 1970 r. nie będzie. Sąd musi zdawać sobie z tego sprawę" - dodał mec. Wiesław Ociepka, adwokat płk. Mirosława W.
"Nigdy nikogo nie chciałem skrzywdzić. W aktach jest moje wezwanie do żołnierzy, by nie strzelali do ludzi. Przykro mi, że tak się nie stało. Wyrażam współczucie dla tych rodzin. Tak będzie jak sąd uzna. Przepraszam" - zakończył płk W. (PAP)