ABW: funkcjonariusze wykonywali we "Wprost" zadania zlecone przez prokuratora
Funkcjonariusze ABW wykonywali w redakcji "Wprost" zadania zlecone przez prokuratora; nie przyszli walczyć z dziennikarzami - powiedział rzecznik prasowy Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego Maciej Karczyński.
"Nasi funkcjonariusze wchodząc po raz pierwszy do redakcji, mieli polecenie prokuratury. Kiedy redakcja nie wydała dobrowolnie rzeczy, wykonali z tego protokół i wyszli z redakcji, informując o tym prokuraturę" - podkreślił.
Dalsze czynności - w drugiej części działań we "Wprost" - wykonaliśmy na polecenie prokuratury - zaznaczył. "Te czynności zostały podjęte ze względu na decyzje prokuratury" - powiedział PAP Karczyński.
"Funkcjonariusze wykonywali zadania zlecone przez prokuratora. Nie przyszliśmy walczyć z dziennikarzami, w sumie jesteśmy po tej samej stronie, bo walczymy o prawdę - wyjaśnienie tzw. afery taśmowej" - zaznaczył Karczyński.
Poinformował, że prokuratura poleciła ABW nagrywanie czynności w siedzibie redakcji. "Sytuacja z redaktorem naczelnym tygodnika jest zarejestrowana na wideo. Nagranie to posiada prokuratura i tam jest odpowiedź na pytanie, co na prawdę się wydarzyło" - powiedział Karczyński.
"Na pewno nie przyszliśmy przepychać się z panem redaktorem naczelnym. Rozumiemy jego postawę. Jesteśmy po tej samej stronie co media, bo wszyscy chcemy wyjaśnienia sprawy. Nie do nas należy ocena tej sytuacji, do nas należy wykonywanie określonych zadań" - powiedział Karczyński.
Rzecznik ABW zastrzegł, że nie może mówić o szczegółach prowadzonego postępowania, ponieważ jest ono objęte tajemnicą.
Prokuratura Generalna na godz. 16 w czwartek zapowiedziała briefing prokuratora generalnego Andrzeja Seremeta.
W środę ABW zażądała od redakcji "Wprost" dobrowolnego wydania nośników danych z nagraniami nielegalnych podsłuchów polityków i szefa NBP. Redakcja odmówiła. W związku z tym prokuratura zarządziła przeszukanie redakcji, chciała odebrać redaktorowi naczelnemu "Wprost" laptop i pamięć USB, jednak odstąpiono od tej czynności po tym, jak do pomieszczenia weszli dziennikarze zgromadzeni w redakcji.
Chodzi o upublicznione przez "Wprost" nagranie, na którym słychać, jak szef MSW Bartłomiej Sienkiewicz rozmawia z prezesem Narodowego Banku Polskiego Markiem Belką i byłym ministrem Sławomirem Cytryckim o hipotetycznym wsparciu przez NBP budżetu państwa kilka miesięcy przed wyborami, które może wygrać PiS; Belka w zamian za wsparcie stawia warunek dymisji ówczesnego ministra finansów Jacka Rostowskiego oraz nowelizacji ustawy o banku centralnym. Tygodnik twierdzi, że do rozmowy doszło w lipcu 2013 r. W listopadzie Rostowski został zdymisjonowany; pod koniec maja 2014 r. do Rady Ministrów wpłynął projekt założeń nowelizacji ustawy o NBP.
W innej nagranej rozmowie b. wiceminister finansów Andrzej Parafianowicz miał mówić Sławomirowi Nowakowi, że użył swych wpływów do zablokowania kontroli skarbowej u żony Nowaka. W sprawie treści tej rozmowy Prokuratura Okręgowa Warszawa - Praga wszczęła w poniedziałek śledztwo.
W środę praska prokuratura postawiła dwa zarzuty w sprawie nielegalnych nagrań polityków i szefa NBP Łukaszowi N., który miał pracować w stołecznej restauracji, gdzie ich dokonano. Wcześniej zatrzymała go w Warszawie ABW, pozostaje do dyspozycji prokuratury. Za nielegalny podsłuch grozi grzywna, kara ograniczenia wolności albo kara pozbawienia wolności do lat 2. (PAP)