O. Narcyz Klimas z Jerozolimy: Tak skomplikowanej sytuacji jeszcze tu nie było [wywiad]
- Na ulicach Jerozolimy na każdym kroku widać żołnierzy. Obecna sytuacja jest bezprecedensowa, jeśli chodzi o natężenie problemu. Ciężko oddycha się tą atmosferą - mówi o. prof. Narcyz Klimas, franciszkanin, który od 35 lat pracuje w Ziemi Świętej.
Daria Kania: W Jerozolimie, Betlejem i pozostałych okolicznych miejscowościach ulice świecą pustkami. Czy większość duchownych pozostała na miejscu mimo sytuacji wojennej, czy także zdecydowała się wyjechać?
O. prof. Narcyz Klimas OFM, wykładowca historii Kościoła i dyrektor archiwum Kustodii Ziemi Świętej: Jesteśmy na miejscu, trwamy, nie uciekamy, przebywamy tutaj dalej. Przeżywaliśmy już różne sytuacje, pierwszą i drugą wojnę w Zatoce Perskiej, wojnę w Libanie czy też wcześniejszą wojnę w Strefie Gazy w 2007 roku, ale zawsze pozostaliśmy na miejscu i pozostajemy dalej. To misja do wypełnienia, zadanie, którego się podjęliśmy. Mogę dziś powiedzieć, że nie słyszałem o próbach czy prośbach zakonników, którzy chcieliby wyjechać stąd ze względu na sytuację. Wiedzą, że kiedy jest źle, trzeba być i trwać.
Były momenty, kiedy pojawiła się myśl o wyjeździe?
Były, ale już nie chodzi o niebezpieczeństwo. Przez 35 lat mojego pobytu w Jerozolimie bywały niebezpieczne sytuacje, wybuchy, ostrzały. Nie boję się tego. W moim przypadku dziś problem jest inny. Atmosfera jest tak niezdrowa, że wpływa też na naszą sytuację psychiczną, na nasze relacje i nasze kontakty. Widzę, że ludzie cierpią i o swoim cierpieniu opowiadają, a ja niestety nie mogę im pomóc. To jakaś bezradność, która prowadzi do tego, że pojawia się myśl, że być może jednak lepiej wyjechać.
Czy porównując obecną sytuację do poprzednich zagrożeń ostatnich 35 lat, nasuwa się jakiś wniosek?
Obecna sytuacja bezprecedensowa, jeśli chodzi o natężenie problemu. Widać, że tym razem naprawdę to wszystko jest mocniejsze. Przy poprzednich razach zawsze mówiliśmy sobie: „no tak, był jakiś zamach, ale za kilka dni się uspokoi i wszystko wróci do normy". I rzeczywiście tak było. Nawet po wojnie z Zatoce Perskiej, kiedy pojawiły się pierwsze alarmy, pierwsze uderzenia, życie toczyło się później normalnie. Nie było problemu. A tym razem, niestety, tak nie jest. Ciężko oddycha się tą atmosferą. Na ulicach w Jerozolimie na każdym jednym kroku widać wojsko i żołnierzy. Ktoś, kto tu żyje, widzi, że tak skomplikowanej sytuacji jeszcze nie było. Od kiedy przyjechałem tutaj 35 lat temu i rozpoczęła się pierwsza intifada, za każdym razem była nadzieja, że będzie lepiej. Ale w tej chwili – po 35 latach – jest tylko gorzej. Ten konflikt zamiast zostać rozwiązanym, niestety, narasta i jest coraz gorszy. Być może zmęczenie spowoduje, że jedni i drudzy zrozumieją, że musi być jakieś rozwiązanie, bo tak dalej już nie można żyć.
Większość osób, z którymi rozmawiałam, zarówno po tej, jak i po drugiej stronie muru, mówiła mi, że jedyne czego pragną, to pokój. Dlaczego więc tego pokoju nie ma?
To jest właśnie problem, że większość chce pokoju, ale są frakcje ekstremistyczne, zarówno z jednej, jak i z drugiej strony, które tego pokoju absolutnie nie chcą. Niesamowita nienawiść powoduje, że oni nawet są w stanie w jakiś sposób dogadać się, żeby zbojkotować proces pokojowy i w ten sposób narzucić swoją wolę ogromnej większości, która chce pokoju.
Pomiędzy konfliktem dwóch walczących ze sobą potężnych sił są chrześcijanie. Jak im żyje się teraz w tym miejscu?
Chrześcijanom żyje się tu nieciekawie, bo zawsze byli między młotem a kowadłem. Podkreślam, że 99,5 proc. chrześcijan w Ziemi Świętej to Arabowie, którzy z jednej strony dla większości żydowskiej są i tak Arabami. A z drugiej strony przez większość muzułmańską też są postrzegani negatywnie, bo są oskarżani, że nie walczą o niepodległość Palestyny, czyli nie walczą z okupantem. Chrześcijanin nigdy nie zorganizował żadnego zamachu bombowego, nie wysadził się w powietrze. Tak więc chrześcijanie są między młotem a kowadłem. Nie dziwię im się czasami, że mówią: „nie widzimy tutaj dla siebie przyszłości, żadnych szans, chcemy stąd wyjechać”.
W jaki sposób pomagacie tym ludziom?
Naszym zadaniem jest to, by pomagać im tak, jak możemy. Poprzez szkoły, które prowadzimy, dajemy im wykształcenie, później szukamy też dla nich pracy. Mnóstwo ludzi jest u nas zatrudnionych. Niestety, ludność z Betlejem, która żyła do tej pory głównie z turystyki, w tej chwili nie ma nic. Tutaj, po stronie izraelskiej, ludność arabska pracuje jednak w firmach żydowskich, więc zawsze mają jakiś zarobek, natomiast po tamtej stronie muru naprawdę jest jedna wielka tragedia.
Papieskie Stowarzyszenie Pomoc Kościołowi w Potrzebie prowadzi kampanię „S.O.S. dla Ziemi Świętej”, której celem jest pomoc w przetrwaniu chrześcijanom mieszkającym w Palestynie, utrzymującym się głównie z turystyki. Wiele rodzin już zdecydowało się wyjechać. Czy brak chrześcijan w tym miejscu to realne zagrożenie?
Tak, to jest realne w sytuacji, która się wytworzyła. Przypominam, że z Iraku czy Syrii ogromna większość chrześcijan wyjechała. Blisko 70 proc. Z drugiej strony można też powiedzieć, że dużo chrześcijan wyjechało, bo w jakiś sposób mają ułatwiony wyjazd. Mają przecież rodziny za granicą, które mogą im pomóc. Ponadto w krajach zachodnich chrześcijanin zawsze jest postrzegany jako ten umiarkowany, dużo łatwiej jest mu uzyskać pobyt czy znaleźć pracę niż ludności muzułmańskiej.
Co można im doradzić w takiej sytuacji: wyjechać, czy zostać?
Trwać. Widzę wśród nich większe uczestnictwo w nabożeństwach. Szukają pomocy w modlitwie. Myślę, że to pomaga każdemu i oni to doceniają. Są organizowane dodatkowe nabożeństwa przez naszych proboszczów, żeby choć przez chwilę mogli posiedzieć w kościele, jakoś się uspokoić. Przesłanie na najbliższy czas to nie tracić nadziei, mimo iż ciężko jest dopatrzyć się tej nadziei na horyzoncie. Ale nie wyobrażam sobie, żeby nie było tu miejscowych chrześcijan.
Czy zdaniem ojca jest szansa na rozwiązanie konfliktu, który ciągnie się już tak długo?
Jeżeli nie dogadają się i nie znajdą rozwiązania, to doprowadzi to do strasznej tragedii, która już w tej chwili się dzieje, a będzie jeszcze gorzej. Dla mnie jedyną opcją jest interwencja zewnętrzna, bo w tej chwili te narody same sobie nie poradzą, nie wyjdą same z zaistniałej sytuacji. Nienawiść między nimi tak się nawarstwiła, że nie są w stanie rozmawiać. Tylko siła zewnętrzna może narzucić pewne rozwiązania i warunki, a także sprawić, że te warunki będą przestrzegane.
Siła zewnętrzna, czyli jaka?
Taka, aby światowe potęgi się dogadały, np. Stany Zjednoczone z krajami arabskimi, tak żeby jedni i drudzy mieli wpływ na stronę izraelską i na stronę arabską.
Tutejsi mieszkańcy wciąż żyją nadzieją, że za chwilę nadejdzie zawieszenie broni. Jest na to szansa w najbliższym czasie?
Z poprzednich konfliktów pamiętam, że zawsze uspokajało się, kiedy zbliżał się okres Bożego Narodzenia. Później, od nowego roku, z powrotem się zaczynało, ale na czas świąt był spokój. I dwa albo trzy razy ten proces, który rozpoczął się od Bożego Narodzenia, trwał, był kontynuowany w rozmowach i dialogu. Warto się dogadać, żeby życie w tym kraju - dla jednych i drugich - było możliwe. To piękna, mała ziemia, o którą wciąż walczą dwa narody.
O. prof. Narcyz Klimas OFM od 35 lat posługuje w Ziemi Świętej; jest wykładowcą historii Kościoła i dyrektorem archiwum Kustodii Ziemi Świętej oraz autorem licznych publikacji, w tym m.in. książki „Autentyczność Bożego Grobu w Jerozolimie. Analiza na podstawie historiografii, archeologii i zabytków (I-X w.)”.