Serial „Reset”. Girzyński: Ujawnione dokumenty mogą świadczyć o działaniu rosyjskiej agentury [Rozmowa dnia]
Na antenie Telewizji Polskiej rozpoczęła się emisja serialu dokumentalnego dziennikarza Michała Rachonia i historyka Sławomira Cenckiewicza na temat polsko-rosyjskiego „resetu” lat 2007–2014. O dokumentach ujawnionych w serialu oraz o reakcji na premierę rozmawialiśmy z historykiem i posłem Zbigniewem Girzyńskim.
Michał Jędryka: Za nami premiera pierwszego odcinka serialu „Reset”, serialu, który wzbudził emocje, których chyba nikt się nie spodziewał. Nie wiem, czy sami twórcy spodziewali się aż takich emocji po premierze… Jak Pan ocenia to, co tam zostało pokazane? Czy rzeczywiście materiały, które przygotowywało chociażby Ministerstwo Spraw Zagranicznych czy różne wypowiedzi na temat stosunków polsko-rosyjskich to jest to, co mieści się w jakiejś grze dyplomatycznej, w której zawsze stosuje się przecież jakieś okrągłe słowa, czy to wychodzi poza te standardy? Jak Pan to ocenia?
Zbigniew Girzyński: Trochę zależy od tego, o jakim podmiocie partnerskim na arenie międzynarodowej mówimy. Bo gdyby te słowa, materiały, wypowiedzi, które MSZ w czasach rządów Platformy Obywatelskiej przygotowywał dotyczyły jakiegoś państwa, czy to w Europie czy na świecie, które nie budziłoby emocji i obaw co do jego stabilności politycznej, reguł demokratycznych, jakie są w tym państwie stosowane, ale przede wszystkim nie budziłoby zastrzeżeń co do tego, jakie to państwo może mieć zamiary w stosunku do innych państw, to byłyby to słowa standardowe. Ale tego typu wypowiedzi i słów nie powinno się nigdy projektować na rzecz państwa takiego, jakim była także wówczas Rosja, co do której były istotne podejrzenia, że ma zamiary nie zawsze uczciwe, agresywne wobec innych graczy na arenie międzynarodowej.
To jest przecież Rosja Władimira Putina, która już wówczas, jak wszyscy wiemy, dokonywała zbrojnych agresji i tłumienia wystąpień antyrosyjskich chociażby w Czeczenii. Przecież Putin doszedł do władzy po odejściu Borysa Jelcyna właśnie tłumiąc, poprzez krwawą drugą wojnę czeczeńską, tamtejszy ruch narodowowyzwoleńczy. To jest Rosja, która później będzie próbowała uzależnić energetycznie Europę, co bardzo wiele osób alarmowało. W związku z tym te działania podejmowane przez ówczesny MSZ nie mieszczą się w standardach, właśnie dlatego, że dotyczyły Rosji. Gdyby dotyczyły Hiszpanii, Stanów Zjednoczonych, Francji, nawet Niemiec, choć mamy z nimi relacje niekiedy bardziej szorstkie ze względu na historię i pewne sytuacje niewyjaśnione, jak kwestie odszkodowań wojennych, to można by to uznać za normalną praktykę dyplomatyczną, ale nie w tym przypadku, o którym mówimy.
No i pewien aspekt historyczny, który tam się znalazł – nie wiem, czy to był wypadek przy pracy czy celowe działanie: tam, gdzie [w dokumentach MSZ – przyp. red.] mówi się o tym, że car Aleksander nadał Polsce konstytucję. To chyba kuriozum, jakich mało.
To przede wszystkim niestety – mówię to ze smutkiem jako historyk – przykład z jednej strony czyjejś ciekawej wiedzy historycznej, ale z drugiej strony ogromnej ignorancji historycznej. Bo oczywiście odwołanie się do wiedzy historycznej, że jest wtedy przyznana przez cara konstytucja, jest rzecz jasna pewnego rodzaju faktem, ale dla Polaków, w naszej świadomości historycznej, nie jest to chwalebny dokument, do którego się odwołujemy. Jest on raczej w naszej historiografii postrzegany jako element działania Rosji ze złą intencją – owszem, konstytucja jest nadana, ale nie jest przestrzegana i potem Polacy muszą walczyć o swoje, bo to, co car obiecał, jest czymś fałszywym. W tym wymiarze odwołanie się do tego aktu i do tej postaci [cara – przyp. red.] jest czymś kompletnie niezrozumiałym i świadczy albo o kompletnej ignorancji historycznej twórców tego pomysłu, albo – i to jest niestety rzecz, którą trzeba brać poważnie pod uwagę – mamy do czynienia z intensywną agenturą rosyjską działającą wśród osób przygotowujących tego typu dokumenty, która zaczyna sobie budować jakąś narrację – ale rosyjską, nie polską.
Jak w tym kontekście ocenia Pan reakcję na wyświetlenie tego filmu przez Telewizję Polską? Bo reakcja opozycji jest taka, że nie proponuje się refleksji nad tym, o czym rozmawiamy, tylko proponuje się zdezawuowanie tego filmu jako swego rodzaju manipulacji.
To jest typowe w przypadku opozycji, przynajmniej tej związanej bezpośrednio z Donaldem Tuskiem, z Platformą Obywatelską. Troszkę inaczej wygląda to w innych ugrupowaniach, ale w przypadku Platformy [podejmuje się] próbę albo przemilczenia – tu przemilczeć się tego do końca nie da, trzeba się jakoś do tego odnieść – albo brutalne ataki na osoby, które przygotowują jakiś materiał, w tym wypadku historyka, prof. Sławomira Cenckiewicza. I tutaj mamy skandaliczną wypowiedź pana Radosława Sikorskiego, która jest czymś, co w ogóle w ustach polityka w stosunku do innego człowieka mieć miejsca – przyzwyczailiśmy się niestety, pan Sikorski dżentelmenem jest tylko z nazwy – i to są takie rzeczy, które pokazują, że próbuje się krzykiem, histerią, dezawuowaniem odwrócić uwagę. T trochę jak w brzydkim powiedzeniu „złodziej krzyczy: łapaj złodzieja”. Złapana trochę za rękę Platforma Obywatelska i środowiska Donalda Tuska, ale nie tylko, bo także i Waldemara Pawlaka i PSL-u, będą próbowały dokonywać tego typu manipulacji, poprzez dezawuowania, oczernianie twórców tego filmu, którym przyświecały słuszne intencje pokazania, jak realnie wyglądała polityka zagraniczna za czasów właśnie pana Sikorskiego (...).
Całej „Rozmowy dnia” można wysłuchać poniżej. Inne są dostępne TUTAJ.