Korespondent: zwycięstwo Ukrainy możliwe, o ile Zachód przełamie swoje fobie [Rozmowa dnia]
Zachód powinien zrozumieć, że walka Ukraińców o swoje państwo to także walka o bezpieczeństwo Europy – przekonywał o tym Tomasz Grzywaczewski, komentator i korespondent polskich mediów z Ukrainy w „Rozmowie dnia” Polskiego Radia PiK.
Marcin Kupczyk: Zacznijmy od niedawnych uroczystości: „wielka” parada zwycięstwa, którego rocznicę Rosjanie obchodzą 9 maja, nie była w tym roku taka wielka – delikatnie mówiąc. Na ulice Moskwy w ogóle nie wyjechały czołgi T-72 czy T-80, które rok temu zalewały rosyjską stolicę. Kreml zrezygnował także z pokazu sił powietrznych – sił, które, dodajmy, w ostatnich miesiącach regularnie ulegają różnym wypadkom, co być może było jednym z powodów pominięcia tych maszyn w tegorocznym pokazie. Co Pan na to, na tę, jak niektórzy mówią, „bieda-paradę”?
Pytanie więc, dlaczego Kreml zdecydował się na tego typu kompromitację? Wydaje się, że Kreml zdecydował się na taki wariant pośredni, czyli z jednej strony nie chciał odwołać tej parady, co byłoby ewidentnym objawem słabości, a z drugiej strony nie chciał drażnić opinii publicznej pokazywaniem dużej ilości nowoczesnego sprzętu, który powinien być na polu bitwy, a nie na placu Czerwonym w Moskwie. Oczywiście, armia rosyjska ma ogromne problemy, no ale to nie oznacza, że dzisiaj złożona jest wyłącznie z czołgów z czasów II wojny światowej. Tak absolutnie nie jest, Rosjanie cały czas mają duże zapasy przede wszystkim właśnie czołgów, ale też transporterów opancerzonych, cały czas mają możliwość prowadzenia tej wojny przez długie miesiące.
Trudno ocenić, na ile ta wypowiedź prezydenta Wołodymyra Zełeńskiego o tym, że Ukraina nie jest jeszcze gotowa, jest sygnałem, który ma świadczyć o tym, że rzeczywiście potrzeba jeszcze więcej wsparcia ze strony państw zachodnich, a na ile być może jest to również próba dezinformowania wojsk rosyjskich – po to, żeby uderzyć w momencie, w którym Rosjanie takiego kontrataku nie będą się spodziewali.
Nawet, jeżeli ta kontrofensywa będzie skuteczna, to podejrzewam, że wojskom ukraińskim uda się wyzwolić część zajmowanego terytorium, że to doprowadzi nas do kolejnego etapu tej wojny. Myślę, że takie działanie ze strony władz ukraińskich jest bardzo rozsądne – chodzi o to, żeby nie doszło do rozczarowania, kiedy okaże się, że jednak ta kontrofensywa nie była aż tak wielkim sukcesem, co z kolei spowoduje, że przynajmniej część państw zachodnich uzna, że skoro tej wojny nie udało się zakończyć na polu bitwy, to najwyższy czas przymusić Kijów do rozpoczęcia negocjacji, czas rozpocząć pewnego rodzaju rozmowy pokojowe, które oczywiście finalnie usankcjonują te bandyckie rosyjskie zdobycze, będą działały na niekorzyść Ukrainy. Także zarówno z punktu widzenia militarnego, jak i politycznego znajdujemy się rzeczywiście w krytycznym momencie. To jest bardzo wyraźne, że Kijów stara się działać w rozważny sposób, stara się studzić oczekiwania, ale też czeka na odpowiedni moment do uderzenia, bo to będzie bardzo ważne.
Putin ma dwa wyjścia, żeby zakończyć wojnę, której nie może wygrać i od której nie może odstąpić: pierwsze to oczekiwanie, aż Ukraina się wykrwawi i dojdzie do zmęczenia tym konfliktem na Zachodzie; druga to wymuszenie bezpośredniej konfrontacji z USA, co doprowadzi świat na skraj konfliktu nuklearnego. Wtedy Putin zaproponowałby przerażonemu Zachodowi porozumienie przewidujące zachowanie neutralnej rozbrojonej Ukrainy oraz właśnie utrzymanie Krymu i Donbasu przez Rosję – tak prognozuje amerykański dziennik „New York Times”. Czy taki scenariusz Pana zdaniem jest w ogóle możliwy?
W mojej ocenie ten drugi scenariusz (…) jest niezwykle mało realistyczny – zresztą ten artykuł odzwierciedla głęboki strach, który niestety gdzieś tkwi w dużej części elit zarówno państw zachodnich, jak i Stanów Zjednoczonych – to jest strach przed atomowym konfliktem z Rosją, który jest jeszcze pokłosiem tego atomowego strachu z czasów zimnej wojny (…).CAŁA „ROZMOWA DNIA” DO WYSŁUCHANIA NIŻEJ, A WCZEŚNIEJSZE SĄ DOSTĘPNE: TUTAJ