Polski korespondent: Ta wojna rozpoczęła się w 2014 roku, od aneksji Krymu [rozmowa]
– Jestem przekonany, że gdyby Ukraina wcześniej, po wydarzeniach roku 2014, otrzymała takie wsparcie, jakie otrzymuje obecnie, to do tej wielkiej wojny by nie doszło – mówi w rozmowie z Polskim Radiem PiK Tomasz Grzywaczewski, polski korespondent, który przebywa w okolicach linii frontu na Ukrainie.
Marcin Kupczyk: Proszę powiedzieć, jaka jest sytuacja w rocznicę rosyjskiej napaści – czy ona daje się w jakiś sposób odczuć? I przede wszystkim: gdzie Pan w tej chwili się znajduje?
Tomasz Grzywaczewski: Jesteśmy w Kramatorsku w Donbasie, to miasto położone około 30 km od linii frontu, w okolicy Bachmutu. Syreny alarmów przeciwlotniczych wyją w zasadzie codziennie. Rozmawiając z mieszkańcami, da się wyczuć pewne napięcie. Ciężkie walki toczą się w zasadzie na całej linii frontu w Donbasie.
Wojskowi, z którymi miałem okazję porozmawiać, podkreślają, że ta nowa rosyjska ofensywa już się rozpoczęła, że od początku lutego obserwują bardzo dużą intensyfikację walk. Nikt nie jest w stanie przewidzieć, co mogą zrobić Rosjanie – w grę wchodzą na przykład masowe naloty, bombardowania lotnicze, masowe ataki rakietowe, być może próby uderzenia na Ukrainę od północy, od strony obwodu charkowskiego.
Jak ten rok wojny znoszą zwykli ludzie?
Ten rok wojny dla mieszkańców Ukrainy to jest czas tragiczny. Tracili swoich najbliższych, tracili swoje domy, swój dobytek – to jest przerażająca twarz tego konfliktu. Z drugiej strony to, co daje nadzieję, to niezwykła jedność narodu ukraińskiego. Pamiętajmy, że Kijów miał być zdobyty w ciągu 72 godzin, a w najbardziej pesymistycznym wariancie Kremla – w ciągu kilku dni. Okazało się, że po roku nie tylko obroniła się ukraińska stolica, obroniło się państwo ukraińskie, ale ukraińskiej armii udało się też wyzwolić tereny zajęte w pierwszych dniach inwazji przez Rosję.
W zeszłym tygodniu byłem w okopach na pierwszej linii frontu pod Donieckiem, zaledwie 800 m od rosyjskich żołnierzy. Ich można było zobaczyć przez lornetkę. To, co jest najistotniejsze – te okopy powstały nie po 24 lutego ubiegłego roku, ale w roku 2014 i 2015.
To pokazuje, że po pierwsze: w tym miejscu Rosjanom przez rok trwania tej wielkiej inwazji nie udało się zdobyć nawet metra ukraińskiej ziemi. Pokazuje, jak wielka jest determinacja żołnierzy ukraińskich, jak zaciekła jest ich obrona – ale jednocześnie te okopy przypominają o tym, że wojna rozpoczęła się nie 24 lutego 2022 roku – ona rozpoczęła się w roku 2014, rozpoczęła się w momencie nielegalnej aneksji Krymu przez Rosję, w momencie, kiedy Rosja dokonała agresji na Donbas. Niestety, świat o tej wojnie zapomniał. Przez niemalże dziewięć lat społeczność zachodnia pozwalała na to, żeby w sercu Europy znajdowały się okopy, żeby były wypalone wioski, żeby ginęli ludzie. Ta bezczynność, przyzwolenie na rosyjskie zbrodnie spowodowały, że ostatecznie zbrodniarz wojenny Władimir Putin podjął decyzję o pełnoskalowej inwazji.
Jestem przekonany, że gdyby Ukraina wcześniej, po wydarzeniach roku 2014, otrzymała takie wsparcie, jakie otrzymuje obecnie, to do tej wielkiej wojny by nie doszło. Niestety dzisiaj żołnierze ukraińscy, ale też zwykli ludzie giną w wyniku tej agresji, płacąc cenę za to, że społeczność światowa pozwalała, aby Władimir Putin łamał prawo międzynarodowe, rozpoczynał wojny, zabijał ludzi; pozwalała na to, żeby neoimperialistyczne zapędy narodu rosyjskiego mogły być realizowane. Putina trzeba było powstrzymać, trzeba było ukarać w roku 2014. Gdyby tak się stało, to do tej wojny by nie doszło. Cenę za to płaci dzisiaj naród ukraiński.
Jak Ukraińcy przyjęli niespodziewaną wizytę prezydenta USA? Czy w częściach kraju odleglejszych od Kijowa także się to komentuje, czy wiadomości wszędzie docierają?
Dla nas ta wizyta nastąpiła w momencie szczególnym, ponieważ kiedy okazało się, że prezydent Joe Biden niespodziewanie dotarł do ukraińskiej stolicy, byliśmy wspólnie z ukraińskimi artylerzystami na wysuniętych pozycjach artylerii. Dosłownie w momencie, kiedy przyjechaliśmy, okazało się, że żołnierzom udało się celnym strzałem zniszczyć rosyjski czołg. My oczywiście nie wiedzieliśmy wtedy, że Joe Biden jest w Kijowie. W takich miejscach nie działa sieć internetowa, sieć komórkowa. Dowiedzieliśmy się o tym dopiero kilka godzin później, kiedy wyjechaliśmy ze strefy walk. To rzeczywiście wywołało wśród żołnierzy prawdziwą euforię, prawdziwą radość.
Ja będąc tutaj już od kilkunastu dni, odnosiłem wrażenie, że wprawdzie ten duch oporu jest wielki, że żołnierze cały czas walczą z poświęceniem, ale jednak zaczynają się pojawiać wątpliwości: czy aby na pewno Zachód będzie dalej wspierał Ukrainę? Czy Stany Zjednoczone będą pomagały Ukrainie? Przypomnijmy: przecież przez wiele miesięcy toczyły się rozmowy wokół koalicji czołgowej, opóźnione przez postawę Niemiec. Obecnie toczą się rozmowy o rakietach dalekiego zasięgu, o dostarczeniu samolotów bojowych. Odniosłem wrażenie, że niestety pojawia się zwątpienie w to, że świat zachodni rzeczywiście będzie pomagał Ukrainie powstrzymać Rosję, bo nie chodzi tylko o to, żeby Ukraina obroniła swoją państwowość – to oczywiście jest najważniejsze – ale pamiętajmy, że jeżeli Ukraina upadnie, to wojska rosyjskie staną na polskich granicach, staną na granicach państw bałtyckich, Rosja nie zatrzyma się w swoich imperialistycznych planach.
Natomiast ta wizyta bardzo wiele jednak zmienia, w warstwie symbolicznej daje nową nadzieję, zagrzewa do walki i myślę, że realnie przełoży się na to, co dzieje się na linii frontu. Żołnierze po prostu ponownie uwierzyli, ze Zachód ich nie pozostawi (…).