Soczi - w Sejmie o przygotowaniach polskich olimpijczyków
W środę prezesi polskich związków sportowych w dyscyplinach zimowych poinformowali posłów sejmowej komisji sportu o stanie przygotowań zawodników do zbliżających się igrzysk olimpijskich w Soczi (7-23 lutego).
Na początku posiedzenia głos zabrał Jan Tomaszewski, który wnioskował, aby w pierwszym możliwym terminie po igrzyskach Polski Komitet Olimpijski oraz związki sportowe przedstawiły raport ze startu w Rosji. Poseł Prawa i Sprawiedliwości skomentował także skład reprezentacji na zmagania w Soczi.
"Mamy przedstawicieli w narciarstwie alpejskim, którzy chyba nie ukończyli jeszcze żadnej konkurencji. Mamy saneczkarzy, którzy gdzieś tam, nie wiadomo gdzie są. I mamy słynnych bobsleistów, którzy najprawdopodobniej zajmą przedostatnie miejsce w dwójkach, bo jest Jamajka, i przedostatnie w czwórkach, bo jest Brazylia. Wydaje mi się, że nie może być tak, że PKOl nominuje olimpijczyków zgodnie z zasadą Pierre'a de Coubertina, który mówił, że liczy się uczestnictwo, a nie wynik. Jesteśmy krajem, który zdobył chyba ponad 300 medali olimpijskich i musimy się szanować" - ocenił były piłkarz.
"Typowym przykładem na to, że przy nominacjach liczyli się działacze, czy właściwie osoby towarzyszące, a nie zawodnicy, jest fakt, że z kombinatorem norweskim jedzie, nie wiem, trener, czy prezes i jedzie wiceprezes Polskiego Związku Narciarskiego. Z tym trzeba skończyć, bo jak my się sami nie będziemy szanowali, to będziemy się narażali na to, co się teraz dzieje w internecie, że jedzie 73 czy 74 działaczy, a 56 sportowców" - dodał Tomaszewski, który chwilę później opuścił salę.
Na zarzuty posła PiS jako pierwszy odpowiedział sekretarz generalny PKOl Adam Krzesiński, który m.in. przypomniał, że każdy z olimpijczyków wypełnił kwalifikację wymaganą przez międzynarodową federację.
"Szkoda, że pan poseł Jan Tomaszewski musiał wyjść, bo chętnie sprostuję jego daleko odbiegającą od rzeczywistości uwagę. W zasadzie we wszystkich sportach zimowych potrzebni są ludzie, którzy zawodnikom pomagają. Mam na myśli nie tylko trenerów, ale również serwismenów, lekarzy i fizjoterapeutów. Nie są to działacze, jak nazywa ich pan Tomaszewski. Łącznie pojedzie 59 współpracowników. Dla samej Justyny Kowalczyk będzie pracowało osiem osób. Ci ludzie nie jadą na wycieczkę, tylko do ciężkiej pracy" - podkreślił Krzesiński.
Wywołanym przez Tomaszewskiego poczuł się wiceprezes Polskiego Związku Sportów Saneczkowych Jan Błoński. Zapewnił, że z bobsleistami do Soczi żaden prezes nie jedzie. Jego zdaniem na lokatę w przedziale 5-8 ma w Rosji szansę sztafeta saneczkarska. Opowiedział także ciekawą anegdotę, którą zwrócił uwagę na brak w kraju stosownej infrastruktury.
"W 1958 roku mistrzostwa świata odbyły się w Krynicy. Na tej imprezie po raz pierwszy zawodnicy przekroczyli prędkość 100 km/h. Zawdzięczają to temu, że lód w torze szlifowany był rozgrzanymi do bardzo wysokiej temperatury kocami wojskowymi. To był nasz pomysł, ale problem polega na tym, że myśmy zostali na etapie tych koców, a świat poszedł znacznie do przodu" - powiedział Błoński.
Z tego jak przebiegły olimpijskie przygotowania byli zadowoleni prezesi PZN i Polskiego Związku Łyżwiarstwa Szybkiego. Zarówno Apoloniusz Tajner, jak i Kazimierz Kowalczyk za wsparcie dziękowali Ministerstwu Sportu.
"Cały czteroletni okres przygotowań układał nam się dobrze. Nie mieliśmy większych kłopotów organizacyjnych. Jesteśmy w dobrej sytuacji, bo mamy sponsorów. To zapewnia nam elastyczność. Co mogliśmy zrobić, to zostało zrobiono. Teraz wszystko w nogach zawodników" - przyznał Tajner.
"Ekipa jest dobrze przygotowana, to profesjonaliści. Nie zawieszam przed zawodami medali na szyjach, ale myślę, że w Soczi o polskich łyżwiarzach będzie głośno. Zdają sobie sprawę z posiadanych szans i postarają się je wykorzystać" - powiedział Kowalczyk, który przy okazji zaapelował o zadaszenie chociaż jednego toru, bo inaczej jego zdaniem na kolejnych igrzyskach panczeniści mogą się już nie liczyć.
"Jeśli na świecie sportowcy trenują na lodzie osiem miesięcy w roku, a u nas dwa i pół, może trzy, to rywale po prostu nam uciekają" - dodał.
Tajner pełni też funkcję szefa misji olimpijskiej. Jego zdaniem do Soczi jedzie najsilniejsza reprezentacja Polski w historii zimowych igrzysk.
"Nigdy nasza reprezentacja nie była tak mocna, nigdy wcześniej nie mogliśmy realnie myśleć o tylu medalach. Szacuję, że mamy 12 szans medalowych, a przecież jeszcze mogą się zdarzyć niespodzianki. O taką może się na przykład pokusić Karolina Riemen w ski crossie" - ocenił.
Poseł Polskiego Stronnictwa Ludowego Eugeniusz Kłopotek zwrócił jednak uwagę, że polscy sportowcy na igrzyskach wykorzystują zwykle ok. 30 proc. szacowanych wcześniej szans.
"Trzeba trochę przestać pompować ten balon i zdać sobie sprawę z tego, że pięć medali będzie bardzo dużym sukcesem" - podkreślił. (PAP)