Profesor Dariusz Markowski o Kaplicy w Houston Rothko.
25 lutego minie 51 lat od śmierci Marka Rothko, amerykańskiego malarza abstrakcjonisty. Urodzony w żydowskiej rodzinie w 1903 roku na terenie dzisiejszej Łotwy wchodzącej wówczas w skład imperium rosyjskiego, Amerykanin Mark Rothko uchodzi za jednego z najpopularniejszych malarzy abstrakcjonistów w drugiej połowy XX wieku.
Pan Profesor wybrał dzieła Marka Rothko, do tego jeszcze Kaplicę, tak więc chyba spróbujemy odpowiedzieć sobie na pytanie, czy może istnieć geniusz bez szaleństwa?
Profesor Dariusz Markowski - Pewnie nie i myślę, że Mark Rothko idealnie się w to wpisuje. Ale Rothko, a właściwie Marcus Rothkowitz, bo tak się nazywał, to był Żyd, który wyemigrował do Stanów Zjednoczonych za swoim ojcem.
Miał zaledwie 10 lat kiedy pojechał do Stanów Zjednoczonych.
- Tak, miał 10 lat i rozpoczął swoją przygodę ze sztuką. Chyba najważniejszy okres to lata 1920 – 30 kiedy przebywa w Nowym Jorku i się zachłystuje tą sztuką. Odwiedza szereg muzeów, jeździ też po Europie, po to, żeby szukać inspiracji. To niezwykła postać. A dlaczego Kaplica w Houston? Rzeczywiście można by zadać to pytanie, patrząc na tę ogromną twórczość i zresztą bardzo nierówną. Bo twórczość Marka Rothko jest bardzo nierówna.
Wychodził od ekspresjonizmu, prawdopodobnie dlatego, że uczył się u Maxa Webera i pewnie ten ekspresjonizm gdzieś się tam pojawiał. Dopiero właściwie w pod koniec lat 40 zaczyna tworzyć swoje takie typowe dzieła, organiczne materie, zwane często wielkoformatowe obrazy monochromatyczne, niekiedy zwane też wręcz muralami. A wracając do Kaplicy w Houston - jak wygląda jej historia?
Rothko dostał zlecenie od małżeństwa koneserów sztuki Johna i Dominique de Menil, którzy chcieli zafundować kaplicę dla katolickiego Uniwersytetu w Houston. Rothko był zafascynowany w ogóle tym pomysłem, nawet napisał do pani Dominique: „zadanie to przekracza moje najśmielsze oczekiwania, ale pozwoli mi osiągnąć to, co zdawało się dla mnie niemożliwe”. Czyli właściwie zdawał sobie sprawę, że jest to dla niego ogromne wyzwanie.
Zresztą on próbował tworzyć takie właśnie cykle i przez wiele lat myślał o stworzeniu właśnie kaplicy i ten moment rzeczywiście się ziścił. Co ciekawe, mało kto wie, że w momencie kiedy on przystąpił do tworzenia tych kompozycji do kaplicy, które zakończył w 67 roku, to stworzył sobie w swojej pracowni na Manhattanie taką namiastkę tej kaplicy. On po prostu podzielił swoją przestrzeń na takie fragmenty, wprowadził światło od górnej kopuły i stwarzał po prostu nastrój tej kaplicy. Wiedział, co chce stworzyć.
Budowla, którą on miał w swojej głowie, miała wyglądać jak ośmiokąt, przypominać miała chrzcielnicę, a światło rzeczywiście miało wpadać od góry. Rothko też brał bardzo czynny udział w projektowaniu tej kaplicy i nawet doszło do tego, że on się po prostu pokłócił z architektem, który miał to projektować, tak, że architekt zrezygnował i pojawili się inni architekci, a Rothko pilnował i akceptował niemalże każdy szczegół. W kaplicy jest 14 wielkoformatowych prac, wśród których mamy trzy tryptyki.
To jest właściwie zupełnie inne spojrzenie, bo wcześniejsze jego prace, które tworzył do słynnej restauracji, były niewątpliwie dziełami, do których on dochodził przez wiele lat. Nagle z jego kolorowych obrazów, charakterystycznych z takim drganiem powierzchni, pojawiają się ogromne monochromy. Część tych prac, prawie połowa, to są dosłownie niemalże czarne płaszczyzny, jak niektórzy twierdzą w kolorze czerni zbliżonej do smaru silnikowego.
Co ciekawe, w tej kaplicy jeszcze małżonkowie de Menil dodatkowo chcieli zainstalować takie specjalne jeziorko i na środku rzeźby Barnetta Newmana, które do dziś tam są. No i podobnie jak i Newman, tak i Rothko nie doczekali otwarcia tej kaplicy. Otwarcie miało miejsce 26 stycznia 1971 roku, a jeden i drugi już nie żyli.
Kaplica, to jest informacja dla naszych słuchaczy, to nie jest miejsce kultu religijnego, to jest raczej taka przestrzeń do medytacji.
- To jest zdecydowanie przestrzeń do medytacji i taki był zamiar osób, które finansowały tę kaplicę. To jest rodzaj właśnie takiego miejsca do medytacji, miejsca do wystawiania sztuki. Podczas otwierania Kaplicy była oczywiście cała wielka plejada znakomitych gości i pani Dominique de Menil stwierdziła, że „obrazy same mówią co mam o nich myśleć, jeśli im damy taką szansę. W związku z tym pomyślcie, co wy widzicie w tych obrazach, bo Rothko jako artysta wam tego nie powie, co w nich jest. Skupcie się nad tym, szukajcie jakiś wartości”.
Dalej też powiedziała ciekawą rzecz, że „na pierwszy rzut oka możemy poczuć rozczarowanie, że obrazy nie są wystarczająco atrakcyjne, jednak im dłużej z nimi przebywam, to tym większe wywierają na mnie wrażenie”.
Rothko pragnął, aby miały one jak największą siłę oddziaływania, pragnął, aby były osobiste i ponadczasowe. I rzeczywiście one są i osobiste i ponadczasowe. Rothko był bardzo wrażliwym artystą, on jeździł po Europie, chodził po muzeach, dokonywał w swoim życiu bardzo specyficznych przełomów. To był taki twórca, który całe życie się zmagał ze sobą samym. Jak zwiedzał różne muzea, czy wystawy to wracał z większym jeszcze mętlikiem w głowie, co teraz ma dalej robić.
Myślę, że największy wpływ na jego twórczość miał Matisse i jego takie specyficzne podejście do koloru, że właściwie nie liczył się kształt, tylko kolor. Nie liczy się przedstawienie obrazu, tylko jego wrażenie i Rothko w podobny sposób właśnie myślał. Przecież on nie był człowiekiem, który by sobie nie dał rady z fajnymi pracami.
Był taki piękny cykl związany z metrem nowojorskim. Stworzył przepiękne prace niedużych formatów. One kolorystycznie są niewiarygodne - namalowane w tak charakterystycznych kolorach, bardzo specyficznych żółcieniach, zieleniach, bielach i nagle na dole pojawia się czerwona kreska, takiego oddzielenia peronu od miejsca gdzie to metro jeździ. Więc rzeczywiście to patrzenie na kolory było u niego niezwykłe. Myślę, że jak się spojrzy na te jego wcześniejsze prace, to jest to pewna świadoma ewolucja, która w nim się dokonuje. Cały czas jest to patrzenie kolorem.
Ale myśli Pan Profesor, że właśnie stworzenie tych 14 obrazów w monochromie, czarnych i mrocznych to konsekwencja autora, który już myśli o swoim końcu?
- Myślę, że tak, bo proszę zwrócić uwagę, że praktycznie po skończeniu tego cyklu w roku 1967 Rothko już niczego więcej nie wykonał, a jeszcze żył. On właściwie wrócił do takich malutkich prac, stworzył jakieś niewielkie szkice, nawiązujące znowu do tych swoich wcześniejszych kolorowych obrazów, pozbawionych ram. One wszystkie są przestrzenią bez ograniczeń, jakby chciał powiedzieć „idźcie sobie dalej i myślcie, co jest poza tym”. Nawet pewne, nazwijmy to, krawędzie tych obrazów, one są też w ten sposób komponowane dający taki efekt rozbudowania.
I rzeczywiście kończąc jakby te dzieła Rothko, prawdopodobnie już był tak wypalony i tak zmęczony dochodzeniem do tej prawdy, że po prostu stwierdził, że już więcej nic nie stworzy, że to już jest praktycznie koniec. Rothko zresztą skończył to swoje życie w 1970 roku śmiercią samobójczą. Bardzo różnie się o tej śmierci mówiło. Artysta osiągnął to co chciał, doszedł do wszystkiego, co chciał osiągnąć i ta śmierć była takim aktem zakończenia drogi artystycznej. To nie był jedyny abstrakcjonista, który w ten sposób zakończył swoje życie.
W dalszej części rozmowy profesor Dariusz Markowski opowiada o historii zlecenia namalowania obrazów do nowojorskiej restauracji The Four Seasons i powstania fundacji imienia Rothko.