Paweł Skutecki
Marcin Kupczyk: Przede mną leży książka zatytułowana „III Rzesza i koncerny farmaceutyczne”, a na tyle okładki możemy przeczytać, że to wynik Pańskiego śledztwa na temat zbrodni popełnionych w interesie niemieckich koncernów farmaceutycznych. Skąd pomysł na zajęcie się właśnie tym tematem?
Paweł Skutecki: Tę książkę musiałem napisać, ponieważ niczego takiego nie było na rynku. Nikt się wcześniej tym nie zajmował! Wydawało mi się to dużym zaniechaniem, bo od czasu wojny minęło już tyle lat, a niewiele wiedzieliśmy na temat eksperymentów farmakologicznych w obozach koncentracyjnych. Zająłem się tym tematem pod kątem dziennikarskim, to nie jest praca naukowa. Zaczynam od Potulic, bo znajdują się pod Bydgoszczą. To bliskie mi miejsce, bywałem tam wielokrotnie i zawsze się dziwiłem, że tak mało w Polsce wiadomo o tym obozie. Jak zacząłem czytać, okazało się, że świadkowie bardzo często mówili o dziwnych zastrzykach. Na tyle mnie to zainteresowało, że poszedłem dalej i nagle otworzył się przede mną ocean tragedii…
Cały przemysł mógł Pan poznać… W przedmowie do Pana książki możemy przeczytać, że sprawa dotyczy działających i dobrze znanych dzisiaj koncernów, które – oprócz wytwarzania leków czy kosmetyków – zajmują się dobroczynnością, budują swój pozytywny wizerunek i markę. Znane są z reklam, ale o pewnych sprawach pewnie chciałyby zapomnieć...
– To jest kolejna rzecz, która mnie bardzo uderzyła - że pojawiały się w dokumentacji, jak i w zeznaniach świadków nazwy firm, które dzisiaj są wiodące na światowym rynku farmaceutycznym. To są firmy, które mają olbrzymie archiwa zawierające między innymi wyniki eksperymentów w obozach koncentracyjnych. Nigdy się do tego nie przyznały, nigdy nie poniosły żadnych konsekwencji i nigdy nie powiedziały: „tak, jesteśmy winni, to było złe”. Nic takiego nie miało miejsca. W Norymberdze tylko jeden z procesów – „odpryskowy” z kilkunastu, jakie tam miały miejsce – był poświęcony właśnie koncernowi IG Farben, który zrzesza między nimi takie firmy, jak Bayer i Hoechst, do dzisiaj istniejące na rynku. Wyroki były kuriozalne, bo to było kilka, kilkanaście miesięcy więzienia. Nikt nie poniósł odpowiedzialności! Nikt wprost nie powiedział: „Wy Niemcy, niemieckie firmy – robiliście źle!”. Mam nadzieję, że ta książka chociaż trochę pokaże te koncerny z innej strony i może kiedyś międzynarodowy nacisk sprawi, że otworzą swoje archiwa i powiedzą, jak było.
Eksperymenty medyczne, badania nad nowymi lekarstwami to w zasadzie znana od lat działalność człowieka, dążącego do walki z chorobami. Jednak wykonywana na więźniach nabiera koszmarnego charakteru.
– Z dzisiejszej perspektywy eksperymenty to normalna rzecz. Naukowiec eksperymentuje, ale na ludziach, którzy świadomie wyrażają na to zgodę. W obozach eksperymentowali na wygłodzonych, przerażonych, schorowanych niewolnikach – bo tak byli traktowani więźniowie, więc niestety wyniki tych badań nie za bardzo mają przełożenie na życie odżywionych, wyspanych, zdrowych ludzi, jak my. Przeraziła mnie skala tego zjawiska, bo wydaje się, że te eksperymenty były powszechne. Tak było na przykład w obozie w Potulicach, gdzie doktor – zresztą Polak z pochodzenia – po wojnie bardzo znany ordynator Szpitala Miejskiego w Toruniu – eksperymentował ze wszystkimi więźniami.
Jak się to odbywało?
– W zdecydowanej większości eksperymenty polegały na badaniu skuteczności, efektywność i bezpieczeństwa szczepionek – bardzo różnych. Nam się może wydawać, że w czasie wojny, tyle lat temu, szczepionki były proste – jedna na jedną chorobę, może na dwie. W rzeczywistości były to szczepionki przeciwko czterem, pięciu, siedmiu chorobom naraz – tak zwane siedmio-, nawet dziewięcio-walentne. (...)