Antoni Wit
Magda Jasińska: Dzisiaj wieczorem poprowadzi Pan koncert z historycznym programem z okazji 60-lecia gmachu Filharmonii Pomorskiej. Ta Bydgoszcz w pana życiu się przewija i mam takie wrażenie, że lubi pan wracać do Bydgoszczy.
Antoni Wit: Z ogromną przyjemnością. Dlatego żałuję, że mój ostatni koncert w Bydgoszczy miał miejsce aż 5 lat temu. No, ale jakieś takie może mniej przychylne wiatry były. Teraz mam już projekty również na przyszłość. Bardzo się też cieszę, że w Bydgoszczy mogłem występować z zespołami, których byłem szefem: z orkiestrą Filharmonii Narodowej, z orkiestrą WOSPR-u. Bardzo dobrze te koncerty pamiętam.
M.J.: Powiedzmy sobie szczerze, że wówczas kiedy pan objął szefostwo artystyczne orkiestry Filharmonii Pomorskiej, to był pan zaledwie 7 lat po swoim debiucie. To wcześnie.
A.W.: Tak, ale dyrektor Szwalbe obserwował mnie od dawna i zaraz po moim debiucie w Warszawie zaprosił mnie na koncert w Bydgoszczy i od razu później byłem dosyć częstym gościem. I nawet mogę przypomnieć, że dyrektor Szwalbe już mi to stanowisko proponował dwa lata wcześniej, w roku 1971, ale ja wyjechałem na stypendium do Stanów Zjednoczonych i powiedziałem, że chętnie bym za 2 lata do tego wrócił. I proszę sobie wyobrazić, dyrektor Szwalbe uwierzył i w 1973 roku myśmy podpisali umowę, że od marca 1974 będę tutaj kierownikiem artystycznym.
M.J.:Bardzo honorowy człowiek powiedziałabym.
A.W.: Prawdę mówiąc wszystkie moje kontakty z dyrektorem Szwalbe przekonały mnie, że to był naprawdę nadzwyczajny człowiek Mało jest takich ludzi, którzy tak mają na względzie dobro instytucji i równocześnie wiedzą, jak do tego prowadzić.
M.J.: Potrafił słuchać, bał się pan go trochę?
A.W. - Ja się go może nie bałem, ale zdałem sobie sprawę, bo ja tu pracowałem 3 i pół roku, pod koniec tego okresu mieliśmy nawet jakieś drobne nieporozumienia, ale jednak ja pamiętałem cały czas, że on jest dyrektorem naczelnym. Nawet jeżeli czasem jakieś decyzje nie odpowiadały mi w pełni, to to trzeba uszanować. Ale myślę, że te nieporozumienia w najmniejszym stopniu nie rzutowany na nic, bo jak później odchodziłem do Krakowa, to dyrektor Szwalbe koniecznie chciał mnie zatrzymać w Bydgoszczy na pół etatu. To była bardzo miła propozycja, ale ja jednak uważałem, że tak nie mogę dzielić, że jednak będę musiał odejść. Ale wspominam to bardzo sympatycznie.
M.J.: Mijają lata. 60 lat od momentu wybudowania gmachu Filharmonii Pomorskiej, a ta sala się właściwie nie zmienia wizualnie. Na czym polega magia sali koncertowej?
A.W.: No proszę pani, co prawda są teraz specjaliści, którzy gwarantują dobrą akustykę, ale myślę, że to jest zawsze jednak sprawa przypadku. Myślę, że to jest piękne brzmienie. I tutaj naprawdę brzmienie zespołów w sali Filharmonii Pomorskiej jest bardzo piękne. To ma również pewne swoje wady, bo orkiestra tutaj pracuje i później jedzie do innej sali i pierwsze wrażenie jest takie, że czemu to nie jest tak ładne.
M.J.: Ale z drugiej strony, jak przyjeżdżają tutaj zespoły, to się rozkoszują.
A.W.: Na pewno, na pewno tak.
M.J.: Czy jak miał pan propozycję poprowadzenia tego historycznego programu sprzed 60 lat, to od razu pan ją przyjął chętnie? To jest program składający się z dzieł Moniuszki, Paderewskiego, Szymanowskiego i Karłowicza.
A.W.: - Powiem szczerze, to nie jest program moich marzeń, ale to jest zupełnie coś innego. Ja byłem w sumie 38 lat dyrektorem różnych instytucji i wiem, że to jest bardzo dobrze zrobić właśnie taki program, który był już kiedyś robiony. Jak miałem na przykład 10 lat Filharmonii Narodowej, to powtórzyłem dokładnie ten program, który był 110 lat wcześniej. Ten Koncert trwał 3 godziny, bo w owym czasie robiono tak długie koncerty. Ten program ma dla mnie taki pozytyw, że tam są cztery utwory, z których trzech ja nigdy w Bydgoszczy nie dyrygowałem. A mnie właściwie zależy, żeby nie powtarzać tych utworów, które kiedyś - nawet bardzo dawno - robiłem. Więc właśnie Harnasie, uwertura do Halki i Fantazja Polska - to w Bydgoszczy będę dyrygował po raz pierwszy.
M.J.: Wtedy, kiedy pan objął szefostwo naszej orkiestry, to wówczas był pan takim trochę nawet powiedziałabym reformatorem, bo wprowadził pan nowe dzieła, które wcześniej nie były grane jak Symfonia Mahlera.
A.W.: Tak i te dzieła wymagały często jakiś dodatkowych środków i dodatkowych funduszy. Bardzo często były obsady większe i nietypowe. Bardzo się cieszę, że pierwszym takim utworem, to była II Symfonia Mahlera i jak ją wykonaliśmy, to był ogólny zachwyt. I to bardzo podziałało również na dyrektora Szwalbe i ja nie miałem żadnych kłopotów, żeby te nietypowe utwory tutaj później programować. Na przykład wykonaliśmy pierwszy raz siódmą Symfonię Brucknera, która wymaga czterech tub wagnerowskich. To były instrumenty, których w Bydgoszczy w ogóle wówczas nie miano i w ogóle nie znano. Pamiętam, jak myśmy to wszystko składali, a jak był koncert, to wiem, że dyrektor Szwalbe był przeziębiony, a mimo to przyszedł na koncert, żeby zobaczyć jaki to dało rezultat. Mam to w dobrej pamięci.
M.J. A orkiestra była na tyle dobrze przygotowana, wcześniej przed objęciem przez pana szefostwa, żeby wykonywać takie dzieła?
A.W.: W orkiestrze było bardzo dużo dobrych muzyków. Ale prawdę mówiąc robiąc takie trudne utwory ja tak organizowałem sobie czas, że miałem więcej czasu na te próby, więc te wszystkie utwory były przygotowane na bardzo solidnych podstawach, a czasem nawet zapraszaliśmy gościnnie muzyków. Pamiętam jak dla nas wszystkich wielkim wydarzeniem było "Życie bohatera" Straussa, gdzie jest takie olbrzymie solo skrzypcowe. I wtenczas zaprosiliśmy koncertmistrza WOSPR-u, pana Andrzeja Grabca, który wykonał to solo i rzeczywiście wzbudziło to powszechne uznanie. Z takich nowości to ja przypomnę, że na przykład dawaliśmy operę "Fidelio", to postanowiliśmy ją wykonać w języku niemieckim, dlatego że jednak kilku solistów było zagranicznych i proszę sobie wyobrazić, że chór Arion, składający się z ludzi starszych, bardzo protestował, że oni nie będą śpiewać po niemiecku. Takie były czasy. To był rok 1978 i to wymagało perswazji. Na szczęście się udało.
M.J.: Takie niedyplomatyczne pytanie zadam. Jak pan ocenia, nawet nie patrząc na naszą orkiestrę, ale orkiestry działające wtedy, czyli w latach 70., nawet jeszcze 60. i orkiestry działające w 21. wieku?
A.W.: - Po pierwsze, jeśli chodzi o muzyków orkiestrowych, tak jak we wszystkich dziedzinach dokonał się ogromny postęp. To znaczy - szkoły są coraz lepsze, młodzi ludzie przychodzą coraz lepiej przygotowani do orkiestr i na przykład jak teraz gram jakieś utwory, które albo ja grałem, albo które w grywano 50 lat temu, to pamiętam jakie czasem one sprawiały trudności, a teraz w ogóle nawet trudno jest poznać, że to może być jakaś trudność. Ale jeszcze była druga sprawa, że w latach 60., 70. młodzi, dobrze wykształceni muzycy bardzo starali się znaleźć jakąś pracę za granicą i to był wielki problem, żeby wysoko kwalifikowanych muzyków u nas zatrzymać.To zupełnie odeszło do przeszłości i jak przyszedł rok 1989 , po pierwsze otworzyły się granice, mnóstwo Rosjan też zaczęło wyjeżdżać. Na świecie oczywiście świetny muzyk zawsze może liczyć na dobrą posadę, ale jest to niezwykle o wiele trudniejsze niż było wtenczas. Teraz jak się organizuje przesłuchania do jakiejś grupy w Polsce, to zgłasza się nawet kilkanaście osób. Dawniej to było właściwie niewyobrażalne. To są te dwie zasadnicze różnice.
M.J.: Czy jak przyjeżdża Pan do Bydgoszczy, to ma pan czas na mały spacer?
A.W.: - Nie tylko jak mam czas, ale to jest konieczność. Bardzo się cieszę, że wiele pięknych kamienicy jest w pięknym stanie. Nie wszystkie, ale jak idę ulicą Gdańską to tam kilka budynków przynajmniej jest naprawdę zachwycających. Ulica Cieszkowskiego. No tam to są takie właściwie perełki.Tych miejsc jest sporo sporo, ale również cieszę się, że w Bydgoszczy powstają nowe jakieś budowle jak na przykład dworzec kolejowy czy chociażby ten hotel, w którym mieszkam.