Paweł Machalski
Michał Jędryka: Marsz Niepodległości w Warszawie zgromadził w niedzielę 250 tysięcy osób. Ten marsz od samego początku był swojego rodzaju ewenementem. Był ruchem oddolnym, spontaniczną manifestacją, która gromadziła na początku pozaparlamentarne organizacje prawicowe, prawda?
Paweł Machalski: Tak. Zaczęło się od ruchów narodowych, Młodzieży Wszechpolskiej, od prawicy. To zaczęło ewoluować i w niedzielę objęło 250 tysięcy ludzi, nie tylko skrajnie prawicowych, ale różnych poglądów, także proeuropejskich, euroentuzjastów, całe rodziny. Przyznam, że mam pełną swobodę do wypowiadania się w tym zakresie, bo sam w tym biało-czerwonym marszu uczestniczyłem. Nie wyobrażałem sobie jakiegoś niezaakcentowania ważnego dnia, jak stulecie odzyskania niepodległości przez naszą ojczyznę.
Jarosław Kaczyński mówi, że wspólny marsz to ogromny sukces. Mówiąc „wspólny”, ma zapewne na myśli to, że on pomógł przezwyciężyć jakieś podziały na prawicy, właściwie zjednoczenie prawicy. Można powiedzieć, że w jakiś sposób dokonał się kolejny krok do tego zjednoczenia. My zobaczymy, jak będzie to dalej wyglądać, natomiast czy inne podziały zostały również w jakiś sposób złagodzone?
Tutaj może być takie zjawisko, że zażegnywanie jednych podziałów, tych pomiędzy bardziej radykalną, chociaż nie do końca można tutaj użyć tego słowa, prawicą, a centroprawicą, o ile one w pewnym stopniu zostały złagodzone to mamy jeszcze problem między rządem a opozycją parlamentarną, czyli stronnictwami centrowymi, liberalnymi, lewicującymi, często wręcz lewackimi. Tutaj jest ten największy problem, największy cel, do którego zażegnywania przedwczoraj w swoich homiliach zachęcali nasi biskupi, zarówno ordynariusz bydgoski Jan Tyrawa, jak i ordynariusz toruński Wiesław Śmigiel oraz inni biskupi. Wydaje się, że jest szansa, bo zwróćmy uwagę, że w tych wszystkich momentach dziejowych, sprawdzianach trwania naszego narodu jakaś szansa porozumienia jest. Musimy wyrazić życzenie, żeby szansa na zgodę nie następowała tylko w tak trudnych momentach, jak chociażby śmierć Jana Pawła II, czy katastrofa smoleńska, ale żebyśmy na co dzień umieli dostrzegać, jak to powiedział biskup Śmigiel, twarz drugiego człowieka, naszego współobywatela.
Odwołuje się pan do tych słów biskupa Śmigla. Wspomniał pan również słowa biskupa Jana Tyrawy, ordynariusza bydgoskiego, ja je przypomnę. „Już większego rozdziału między nami być nie może”. Jak pan odbiera te słowa? Czy tu chodzi o postulat, że już większego rozdziału być nie może, czy że niemożliwe jest większe rozdarcie, bo już jest największe jakie może być?
Może trochę i jedno i drugie. Dostrzegam tutaj przede wszystkim troskę biskupa Jana Tyrawy, ordynariusza bydgoskiego o załagodzenie tych konfliktów w duchu dekalogu i chrześcijaństwa. Przypomnijmy, że mimo pełzającej laicyzacji to Polska wciąż jest krajem, w zasadzie jednolitym pod względem religijnym. Ponad 90% ludzi przynajmniej deklaruje przywiązanie do chrześcijaństwa. Tutaj nie możemy skończyć tylko na deklaracjach. Musimy skoncentrować się na pójściu za wskazówkami ewangelicznymi, wskazówkami dekalogu, wskazówkami katolickiej nauki Kościoła, pontyfikatu Jana Pawła II, który przecież uczył nas najpierw do 1991 roku jak wolność odzyskiwać, a wreszcie od pierwszej pielgrzymki do wolnej Polski, odważnie wskazywał, w oparciu o dekalog, jak budować i utrwalać wolność, także w duchu solidarności z innymi obywatelami. Przecież wszyscy jesteśmy obywatelami tej samej Polski, która od ponad 1050 lat opiera się na chrześcijaństwie, a od 100 lat, choć z 50-letnią przerwą, opiera swoją dumę narodową na wolności i suwerenności.
Dlaczego w takim razie, skoro jesteśmy w tej samej Polsce te podziały są tak głębokie i zdaje się, że coraz głębsze?
Ma to swoją genezę w parlamencie, w różnego rodzaju konfliktach centralnych. Niestety to nawarstwianie konfliktów, w zasadzie od lat 90, bo przypomnijmy sobie jaki był spór o ratyfikację konkordatu w latach 1993-1997. Wówczas na linii SLD i prezydent Kwaśniewski, którzy tę ratyfikację odwlekali, a AWS i inne stronnictwa prawicowe, które do tej ratyfikacji dążyły. Tu nie można ograniczać się tylko do roku 2005 i nieudanego PO-PiS-u. Przecież miała być taka koalicja przed 13-u laty. Przed PO i PiS-em, to trzeba powiedzieć z pewnym ubolewaniem, też scena polityczna była podzielona na linii postkomunizm i ugrupowania postsolidarnościowe.
Wspomniał pan sprawę konkordatu, a z drugiej strony mówi pan, że chrześcijaństwo powinno być taką zasadą jedności. To bardzo ciekawy i bardzo mądry postulat, tylko jednocześnie chrześcijaństwo i stosunek do kościoła katolickiego staje się kością niezgody w społeczeństwie.
Tak. O tym bardzo wyraźnie mówił biskup Jan Tyrawa. On odwołał się do tej ideologii liberalnej, wręcz powiedział odważnie o nowej lewicy, o 1968 roku na zachodzie Europy. To była mocna homilia. Niestety faktycznie, wiele tych trendów sekularyzacyjnych, antykościelnych, antyklerykalnych, czego uwidocznieniem była premiera filmu Kler, nie do końca obiektywnego, wręcz nieobiektywnego i tendencyjnego, to są wyrazy trendów płynących z zachodu. Oczywiście z Unii Europejskiej, ze stolic zachodniej Europy płynie do nas wiele dobra, wzorców rozwoju, kapitalizm. Z Brukseli też fundusze europejskie. Niestety równolegle z nimi płynie nurt, który w pewnym stopniu podważa naszą polskość, naszą tradycję, wiarę. Korzystając z dobrodziejstw integracji, wspierając Unię Europejską w jej postulatach, brońmy jednocześnie naszych wartości.
Jakie działania zarekomendowałby pan politykom, żeby osiągnąć przynajmniej jakiś stopień jedności, zakładając, że chcą go osiągnąć?
Patrzenie na poprzednie pokolenia. Ten postulat pojawia się w zasadzie w każdym przemówieniu obecnego prezydenta Rzeczypospolitej, poprzednich prezydentów. W 1918 roku, w tych listopadowych dniach, pomiędzy ludźmi, którzy nie do końca się wówczas zgadzali, Józef Piłsudski, Roman Dmowski, ta dychotomia jest w podręcznikach historycznych zaznaczana. Wincenty Witos z ruchu ludowego, Wojciech Korfanty ze Śląska, Ignacy Jan Paderewski naznaczony zwycięstwem Powstania Wielkopolskiego, czy Ignacy Daszyński. Ich poglądy nie były jednorodne, a jednak dla idei polskości, niepodległości, dla Rzeczypospolitej, pod biało-czerwoną flagą potrafili zażegnać własne, prywatne, czy partyjne interesy w imię dobra wspólnego. Dzisiaj też patrzmy szerzej. Nie tylko na jedno, drugie, czy trzecie logo partyjne, chociaż z nim może wiązać się pewna sympatia i program, który chcemy realizować, ale patrzmy przede wszystkim na Orła, na flagę Rzeczypospolitej, na prawie 40 milionów ludzi u nas nad Wisłą i 10 milionów Polonii, która może wnieść tyle dobra, kiedy mówi w miarę jednym głosem, nie tylko u nas, ale w wymiarze europejskim i światowym.
Czyli wciąż historia jest nauczycielką życia.
Jak najbardziej historia jest nauczycielką życia. Dobrze, że mimo tych podziałów potrafimy się do tego świata przebić. Na koniec zwróćmy jeszcze uwagę na to piękne solidaryzowanie się z nami w tak wielu stolicach Europy i świata. W Manili, Tokio, Seulu. Skoro tam Polska jest dostrzegana jako ważne państwo to my w imię naszej wielkości, naszego miejsca na scenie politycznej też potrafmy wyciągać do siebie rękę. Spójrzmy na drugiego człowieka, spójrzmy na wspólny biało-czerwony sztandar.