Ratownicy kontraktowi odejdą z pracy? Problem w bydgoskim pogotowiu
Od 1 września pacjenci mogą dłużej czekać na przyjazd karetki. Bydgoscy ratownicy medyczni zatrudnieni na kontraktach mówią: „Dość”. Nie chcą pracować na obecnych warunkach. Zapowiadają odejścia z pracy, jeśli nie doczekają się podwyżek płac.
- To, co było możliwe już zrobiłem, reszta zależy od rządu - mówi dyrektor Wojewódzkiej Stacji Pogotowia Ratunkowego w Bydgoszczy. Krzysztof Tadrzak wraz z innymi dyrektorami stacji pogotowia ratunkowego w regionie wystosował pismo w tej sprawie do Ministerstwa Zdrowia.
Ratownicy podkreślają, że pracują ponad siły i mając na uwadze dobro pacjentów, jak i swoje nie mogą dłużej się na to godzić. Zapowiadają, że z końcem sierpnia złożą wypowiedzenia.
- Dokument jest przygotowany. Leży i czeka. W okresie pandemii stanęliśmy na wysokości zadania. Teraz niestety przychodzi zmęczenie, także frustracja tym, że jednak nie ma poprawy - mówią bydgoscy ratownicy kontarktowi.
Ratownicy na kontraktach zarabiają średnio około 40 zł brutto na godzinę. Chcieliby zarabiać o 15 zł więcej.
- Kwota 55 zł za godzinę pracy stawiałaby nas na równi z pracownikiem etatowym Wojewódzkiej Stacji Pogotowia Ratunkowego - argumentują.
- Nie jestem adresatem tych żądań - odpowiada Krzysztof Tadrzak, WSPR w Bydgoszczy.
- Od 6 lat dobokaretka, z której finansujemy płace wzrosłą minimalnie. Zadłużenie stacji nie wchodzi w grę, a jeżeli tego nie zrobię, to nie mam możliwości podwyższenia stawek. To musi zrobić rząd - argumentuje szef bydgoskiego pogotowia.
Dlatego Krzysztof Tadrzak wraz z innymi dyrektorami stacji pogotowia ratunkowego w regionie wystosował pismo w tej sprawie do Ministerstwa Zdrowia.