31 lipca 2013, o godz. 18:05
- Jachtowy Kapitan Żeglugi Wielkiej, legenda bydgoskiego żeglarstwa morskiego, twórca kilku wyczynów żeglarskich na świecie.
"…miałem podejść do egzaminów na Politechnikę Gdańską, kiedy dowiedziałem się, że zostałem zakwalifikowany na rejs morski, to było coś zupełnie niewyobrażalnego. Wybrałem więc ten rejs, który wszystko to co do tej pory wyobrażałem sobie o morzu skonfrontował, ale jak wróciłem już nie mogłem studiować budowy okrętów..."
Powtórka audycji w sobotę - 03 sierpnia, o godz. 19.05
Jak powiem człowiek legenda to pewnie Pan mnie zgani?
- W pewnym sensie tak, ale w sumie jestem trochę próżny więc proszę mówić.
Jest Pan również współtwórcą Bractwa Kaphornowców, dwukrotnym jego Grotmasztem i ma Pan na swoim koncie kilka rekordów.
- Raczej wyczynów, aczkolwiek niektóre nasze osiągnięcia były pierwsze w historii żeglarstwa.
Skąd się wzięła u Pana pasja żeglarstwa, bo żegluje Pan od 13 roku życia.
- W czasie okupacji żyliśmy w Gnieźnie, gdzie posiadanie polskich książek było zabronione, ale mieliśmy i nasi sąsiedzi wiele książek i czasopism, a pośród nich miesięcznik Morze. Bardzo piękne czasopismo, starannie wydawane. Załapałem wtedy gorączkę morską, która mnie nie opuszczała. Od najmłodszych lat chciałem zostać marynarzem, a że nie zostałem to już inna historia. Po wojnie jak już zdałem maturę uznałem, że zamiast do szkoły morskie,j pójdę na budowę okrętów, tam jednak się nie dostałem, ale to już inna historia.
Poszedł Pan na Politechnikę Gdańską.
- To musiała być budowa okrętów. Kiedy już miałem podejść do egzaminów, dowiedziałem się, że zostałem zakwalifikowany na rejs morski, to było coś zupełnie niewyobrażalnego. Wybrałem więc ten rejs, który wszystko to co do tej pory wyobrażałem sobie o morzu skonfrontował, ale jak wróciłem już nie mogłem studiować budowy okrętów. Został wydział mechaniczny, który skończyłem, ale dziś nie żałuję, że ukończyłem taki kierunek studiów. Tak się moje życie zawodowe potoczyło, że poprzez pracę wróciłem do żeglarstwa.
Pamięta Pan swoje pierwsze łódki?
- To były żaglówki P7, potem mieliśmy inny jacht zatokowy na jeziorze powidzkim.
No i poszedł Pan na studia do Gdańska, ale tam Pan nie osiadł.
- Zacząłem pracę w ZNTK w Poznaniu , w warsztacie. Tam doszedłem do określonego stanowiska i w ramach awansu, w 1964 roku, zaproponowano mi Oleśnicę lub niższe stanowisko w Bydgoszczy. Wybrałem to drugie, Bydgoszcz stała się moim miastem z wyboru i nigdy nie żałowałem tej decyzji. W Bydgoszczy narodziło się to żeglarstwo właśnie w moim zakładzie pracy w ZNTK. Chciałem moich kolegów wyprowadzić na morze.
Żona przychylnie zapatrywała się na przeprowadzkę do Bydgoszczy?
- Na pewno nie była przeciwna tej decyzji, tu w Bydgoszczy żona znalazła swoje miejsce pracy i razem nie żałujemy do dziś.
Pomysł budowy jachtu w ZNTK był trochę zwariowany.
- Oj tak, zaczęło się od tego, że znalazłem w miesięczniku "Żagle" rysunki jachtu, którym płynął kapitan Orszulok. To był jacht, który miał łamane burty. Stwierdziłem, że taki jacht można zbudować w bydgoskich ZNTK. Ta idea została wprowadzona w czyn w dziewięć miesięcy. Mieliśmy bardzo mało pieniędzy i ten pomysł by się nie powiódł, gdyby nie pomoc mojego zakładu. Jacht po dziewięciu miesiącach wypłyną w pierwszy rejs w 1967 roku do Ustki.
Kto wymyślił Eurosa?
- Był konkurs w ZNTK, pierwszą nazwą był Jantar, ale okazało się, że taki jacht już istnieje. Co niektórzy przekręcali nazwę na Eros i pomyśleliśmy, że nasz EUROS powinien mieć spektakularne osiągnięcia. W 1968 roku popłynęliśmy przez Islandię. To było pierwsze w historii żeglarstwa opłynięcie tej wyspy.
Pogoda was często nie rozpieszczała.
- Tak, prawda jest taka, że we wszystkich rejsach mieliśmy ciężką pogodę. Kiedy samotnie przepłynąłem przez cieśniny duńskie bez silnika i samosteru, to było pierwsze przepłynięcie w historii. W nocy położyłem się na godzinę i obudziłem się na mieliźnie. Dzięki pomocy rybaków zszedłem z mielizny i wpłynąłem do portu. Dzięki temu w porcie przeżyłem wyjątkowy sztorm. Może właśnie dlatego możemy dziś rozmawiać.
Jeszcze był jeden rejs w 1971 r. na Pentland Firth.
- Było kilkadziesiąt minut zgrozy, ale udało się przejść tę cieśninę.
Szczęście zawsze Panu dopisywało. W 1973 roku wraz z załogą opłynął Pan przylądek Horn.
- Nie pracowałem w chwilach wolnych od żeglowania, ale odwrotnie. Mogłem żaglować tylko podczas urlopu. Logistycznie zaplanował ten rejs Zbigniew Urbanyi. Jednak jak to bywa - opływaliśmy przylądek nie wtedy kiedy zakładaliśmy, ale później i trafiliśmy na sztorm, ale się udało. Przeszliśmy jako drudzy Horn po Krzysztofie Baranowskim.
Wychował Pan wielu swoich uczniów i jest Pan współtwórcą Bractwa Kaphornowców.
- Jestem współzałożycielem, bo to był pomysł redaktorów Gralaka i Jabłońskiego. Przez osiem lat byłem Grotmasztem i miałem przyjemność przyjmować do Bractwa największą liczbę członków - załogę Daru Młodzieży.
Czy jest jakiś rejs, którego Pan nie zrealizował?
- Tak , zawsze myślałem o ziemi Franciszka Józefa, kierunek trudny do zrealizowania, bo Rosjanie nie wpuszczali. Później EUROS nie za bardzo nadawał się już do takich rejsów, a jak Solanus został zwodowany, to ja już nie chciałem zostawiać rodziny na dłuższy czas i tak ten jeden cel nie został zrealizowany.