Kiedy wreszcie doczekamy się Pana płyty?
- Sam bym chciał to wiedzieć. Mogę powiedzieć, że prace nad singlem trwają. Zarejestrowałem jedną piosenkę, a chciałbym, żeby na singlu było tych piosenek więcej. Natomiast jeśli chodzi o wydawnictwo to już jest nie taka prosta sprawa.
Coraz więcej muzyków wydaje płyty na własną rękę, bo nie chce poddawać się warunkom producentów.
- I ten pomysł też rozważam, natomiast współpraca z większym wydawcą załatwia wykonawcy promocję, a to jest bardzo ważne.
Zmienił Pan image zresztą już pod koniec programu The Voice of Poland. Czy to za sprawą namowy?
- Również za namową, ale nie trzeba było mnie specjalnie namawiać. Jasne włosy nosiłem ładnych parę lat. Trochę bałem się jak ten powrót do naturalnego koloru wypadnie.
Urodził się Pan w Świeciu, a wychował?
- W powiecie świeckim. Najpierw mieszkałem w pegeerowskiej wsi Polski Konopat. Niewielka wieś, ale bardzo miło wspominam swoje dzieciństwo. Kiedy miałem 10 lat przeprowadziliśmy się do Chełmna i tak na poważnie rozpocząłem swoją przygodę z muzyką. Jeszcze mieszkając na wsi pogrywałem sobie na pożyczonej klawiaturze wrocławskiej produkcji Elwro. Tak naprawdę Chełmno otworzyło mi drogę do edukacji muzycznej. Bardzo chciałem zobaczyć jak wygląda nauka w szkole muzycznej - byłem też ciekawy jaki instrument zostanie mi zaproponowany i tu się zdziwiłem, bo były wolne miejsca tylko w klasie trąbki. Marzyłem o klawiaturze i myślałem, że uda mi się trafić na fortepian, ale wyboru nie miałem. Przystałem na trąbkę...
Jak wyglądała ta przyjaźń z trąbką?
- Ta przyjaźń była bardzo niedojrzała. Nie czułem tego instrumentu. Dziś pewnie z wiedzą, którą posiadam chyba inaczej bym podchodził do ćwiczenia. Trąbka do dziś mnie chyba nie woła. Jednak fortepian, klawisze mnie najbardziej ciągnęły. Moje muzykowanie rozpoczęło się od śpiewu i pewnie dlatego tak chciałem grać na fortepianie, żeby móc sobie akompaniować.
Wyjechał Pan na jakiś czas do Anglii. Z potrzeby serca, pieniędzy w poszukiwaniu przygody?
- Wyjechałem w 2007 roku. Nie mogłem narzekać wówczas na pracę w Polsce – współpracowałem z wieloma muzykami i zespołami, ale z drugiej strony byłem ciekaw jak wygląda świat skąd czerpię swoje muzyczne inspiracje. Wiązało się to też z mocnym sentymentem mojej ówczesnej żony, która już miała za sobą epizod pomieszkiwania w Londynie i bardzo tęskniła do tamtych klimatów. Wyjechaliśmy więc we trójkę z synkiem.
To była przygoda czy walka?
- To nie była walka. Przez pierwsze miesiące z mojej strony to była aklimatyzacja i rozglądałem się po różnych miejscach, jak wygląda tamtejsza kultura. Wreszcie przyszedł czas, że poszedłem na tzw "Otwarty mikrofon" – tam zawiązują się nowe przyjaźnie muzyczne. Dzięki takim przyjaźniom zaangażowałem się w klubie nocnym, gdzie byłem bar-pianistą śpiewającym. Nocna praca od 12.30 do 4 rano.
Co Panu dały te występy?
- Musiałem mieć żelazny repertuar – covery. Ja do coverów zawsze podchodziłem w sposób osobisty, starałem się nie być kopistą i wnosić coś od siebie.
Czy decyzja o uczestnictwie w "The Voice of Poland", była okupiona miesiącami myślenia?
- Początkowo do podobnych programów byłem nastawiony sceptycznie, a nawet krytycznie. Zdawałem sobie sprawę, że te programy to jednak bardziej produkt telewizyjny, niż prawdziwy konkurs. Kamera może pokazać wszystko co zechce. Przeskakując do mojego doświadczenia to cieszę się, że wziąłem udział. Namawiało mnie wiele osób, nie ukrywam, że zdanie syna też miało duży wpływ. Wiedziałem wtedy, że będę wracał do Polski i miałem taki zamysł, że może warto wystąpić w takim programie i się zareklamować. Szczęśliwie – nieszczęśliwie nie potrafię w życiu niczego innego robić.
Jakie były Pana pierwsze odczucia?
- Bardzo pozytywne. Pamiętam mnóstwo ludzi śpiewających na korytarzach. Ja nie mam osobowości wojowniczej, a taki tłum bardzo onieśmiela.
A jak wyglądały przesłuchania nagrywane?
- Jest wielka ekscytacja. Ten czas oczekiwania, każdy musi swoje odczekać – to trochę rozpręża. Potem przychodzi człowiek i mówi "teraz Twoja kolej – nagrywamy”. Wszedłem, zobaczyłem stojące tyłem fotele. Ponieważ akompaniowałem sobie na fortepianie to siedziałem bokiem do jurorów i nawet nie widziałem czy ktoś się odwraca czy nie. Jedynie publiczność po chwili zrobiła "woooww" i odwróciły się trzy fotele.