Profesor Krzysztof Herdzin
2025-01-16
Muzyk, pianista, kompozytor, aranżer, multiinstrumentalista i pedagog. Rozmawiamy podczas 1. Festiwalu Piosenki Filmowej, którego kierownikiem muzycznym był Krzysztof Herdzin.
„...formalnie jestem tylko pianistą klasycznym, taki mam dyplom, to dzisiaj zajmuję się rzeczami, których nauczyłem się sam: komponowania, aranżowania, dyrygowania. Nauczyłem się wszystkich tych profesji – zajmowania się tymi aktywnościami i co raz częściej odkrywam dla siebie zupełnie nowe światy. To jest bardzo satysfakcjonujące i myślę, że daje mi to dużo więcej pewności siebie. W życiu każdego człowieka ważne jest, żeby czuć się docenionym, czuć się pewnym siebie, bez popadania w bufonadę oczywiście, ale wiemy jak bardzo pewne kompleksy i niepokoje, które nam towarzyszą, kładą się cieniem na naszym życiu...”
Piątek, 17 stycznia 2025 o godz. 20:05
- Tak, impreza szczególna i z Bydgoszczą w nazwie. Aż dziwne, że nikt wcześniej na to nie wpadł. Są festiwale muzyki filmowej, jest ich sporo w naszym kraju, a jednak piosenka filmowa również jest takim tematem, bardzo bogatym i z dużymi tradycjami. Myślimy o jakimś tytule filmu i od razu pojawia się piosenka, która prowadziła ten film, była zazwyczaj to piosenka otwierająca film, na napisach czołowych.
Ale są też i takie piosenki, których nie było w filmie, a my kojarzymy je, jak na przykład „Dumka na dwa serca”.
- Więc bardzo się cieszę, że ktoś wpadł na ten pomysł i tym kimś był Robert Kijak, szef Agory, który pochodzi z Bydgoszczy, tak jak ja, no więc myślę, że mamy kolejną bardzo ciekawą i być może z przyszłością imprezę, która rozsławi nasze miasto.
Miło, bo wśród wykonawców wiele osób z naszego regionu. Ania Rusowicz, Sławek Uniatowski, a i Kasia Cerekwicka się przyznawała, że ma swoją rodzinę w Bydgoszczy.
- Tego nie wiedziałem. Fajne jest to, że generalnie robimy wszystko własnymi siłami. Od strony muzycznej w koncercie bierze udział orkiestra symfoniczna Opery Nova, muzycy z Bydgoszczy, plus dwójka moich serdecznych przyjaciół: kontrabasista Robert Kubiszyn i Cezary Konrad – perkusista. Oni są z Warszawy. Także bardzo się cieszę, nie chcąc popadać w patos, że po raz kolejny pokazujemy, że jesteśmy coś warci.
Sama Opera Nova jest chyba dobrym miejscem na taki festiwal, chociaż chciałoby się, żeby on był w innym czasie, jeśli chodzi o kalendarz roczny, żeby to nie było zaraz po koncertach sylwestrowych i można było pokazać Bydgoszcz w pełnej krasie, razem z Wyspą Młyńską.
- Ale tutaj nie wnikam już w to, jakie były okoliczności wyboru takiego, a nie innego terminu. Być może gdyby to zrobić latem, tak jak mówisz, można by dodatkowo jeszcze pokazać walory starówki, centrum, ale tak się stało, jak się stało i rzeczywiście ten czas, początek roku dla orkiestry zwłaszcza jest czasem bardzo wytężonej pracy, bo miała kilka koncertów sylwestrowych.
Profesor Krzysztof Herdzin za pulpitem dyrygenckim / Fot. Magda Jasińska
Dyrygujesz drugim koncertem, na który zaproszono wielu wspaniałych wykonawców, czy Ty miałeś możliwość wybrania piosenek sobie do aranżacji?
- Generalnie mieliśmy taką burzę mózgów z Robertem Kijakiem i kiedy zaczęliśmy pracować nad kształtem tego koncertu, stworzyliśmy 2 listy: piosenek i listę artystów. No jak to zwykle bywa, drogą selekcji z dużej listy nazwisk i z dużej listy tytułów, wybraliśmy te, które wydały nam się najciekawsze, najbardziej do siebie pasujące. Mamy fantastycznych młodych artystów, bo też taki był pomysł Roberta Kijaka, żeby nie opierać się tylko na sprawdzonych, wybitnych artystach polskiej sceny, którzy są wszędzie na każdym festiwalu, bardzo często są prezentowani w mediach, tylko dać szansę też młodym ludziom, którzy dopiero wchodzą na rynek, mają swoje pierwsze sukcesy, pierwsze płyty. Więc np. pojawił się Stanisław Bukowski, o którego istnieniu nie wiedziałem, bo ja się nie interesuję muzyką popową, nazwijmy to. Natomiast też jest szereg moich wspaniałych przyjaciół estradowych. Mój ukochany Stanisław Sojka, który zawsze roztacza taką dobrą, ciepłą, radosną aurę, jak dobry anioł.
Nie wiem, czy to w Twoim koncercie, czy w poprzednim pojawił się sekstet wokalny, w którym okazjonalnie śpiewa dawno nie widziana i nie słyszana Ewelina Flinta.
- Podziwiam takie osoby, które bardzo świadomie podejmują decyzje o spowolnieniu swojej kariery.
Znasz to z doświadczenia, prawda?
- Znam to z doświadczenia, bo jestem w podobnym miejscu.
A powiedz mi, jak się aranżer zabiera za takie utwory, a niekiedy nawet to są takie ikoniczne utwory, to co tam z tyłu głowy siedzi?
- To jest bardzo ciekawe pytanie. Aranżerzy dzielą się na dwa rodzaje, na aranżerów kreatywnych, takich, którzy nie boją się zdekonstruować zupełnie utworów i są tacy, którzy piszą, mówiąc kolokwialnie „po bożemu”, czyli bardzo przewidywalnie.
Ale z pokorą do oryginału.
- ...ale można dekonstruować utwór, również będąc osobą odnoszącą się z pokorą do oryginału. Chodzi o to, aby nie próbować za wszelką cenę pokazać, że próbować odczytać utwór po nowemu. Pokazać to w taki sposób, aby przybić troszkę własny stempel, bo wszyscy się różnimy, inaczej odczuwamy muzykę, mamy różne emocje, wyobraźnię. I to jest fascynujący proces twórczy, kiedy zaczyna się zabawa z reharmonizacją, czyli zmianą oryginalnych funkcji, szukaniem nowych rytmów, nowych form całości, a cały czas z tyłu głowy musi pojawiać się ostrzegawcze światełko, że jednak ten utwór powstał w takim, a nie innym celu, że w oryginale takie były zamysły twórców.
I samo pytanie, jak daleko można się posunąć?
- Tak i tutaj istotne też jest to, że nie należy myśleć za bardzo o publiczności w tej sytuacji, bo świadomość odbiorców jest bardzo różna i na widowni każdy może utwór odebrać inaczej. Jednym się będzie podobał, drugim nie. Są melomani, którzy generalnie nie lubią nowych opracowań i są bardzo mocno przyzwyczajeni do oryginałów, nie wyobrażają sobie, żeby to zabrzmiało w zupełnie inny sposób. Jest to dla nich takie szarganie świętości. Natomiast wszystko to jest wpisane w historię muzyki, bo opracowania muzyki poważnej są stare jak świat i już w czasach klasycyzmu opracowywano utwory innych kompozytorów w kreatywny sposób. Także to nie jest nic typowego dla naszych czasów. W przypadku tego koncertu staraliśmy się razem ze wszystkimi aranżerami, a rozmawiałem z nimi, aby jednak nie kombinować za bardzo, bo zależało mi na tym, aby oczywiście nie powstrzymywać się od takich ciekawych pomysłów, ale jednakże przedstawić te utwory w sposób łagodny, komunikatywny i przyjazny.
To są utwory, których jeszcze nigdy nie aranżowałeś?
- Tak, tak się stało, że wszystkie aranżacje robiłem po raz pierwszy.
A to chyba jest ciekawa praca, jak po raz pierwszy się zabierasz za daną kompozycję? Czy ciekawsze jest jak opracowujesz ją po raz drugi?
- To również jest bardzo ciekawe, bo wtedy musimy samego siebie zaskoczyć, nie powielać tych pomysłów, które kiedyś przyszły nam do głowy i wymyślać coś nowego. Natomiast te piosenki są tak wdzięczne, to jest taki materiał do obróbki jak plastelina.
Jak wygląda obecnie Twoje życie?
- Bardzo ciekawie, bardzo kolorowo.
Ale bardzo muzycznie?
- Nie tak muzycznie jak kiedyś. Spędziłem 30 dorosłych lat skupiając się na sobie. Mogłem sobie na to pozwolić, nie mając rodziny i zazdroszczę kolegom i koleżankom, którzy potrafią to łączyć ze sobą: życie rodzinne z karierą. Nie jest to łatwe.
Ale już miałeś taki moment resetu, prawda? Półrocznego?
- Tak, wyjechałem jako wolontariusz opiekować się psami na Jamajce, a teraz jest tak, że pracuję o połowę mniej. Muszę pracować jako jedyny żywiciel rodziny i wszystko kręci się wokół domu, natomiast brakuje mi sił. Pierwsze dziecko urodziło się, kiedy miałem 52 lata i biologia nie kłamie. Wiadomo, że gdybym miał 20 lat mniej, na pewno miałbym więcej sił, więcej energii. Kumulacja nieprzespanych nocy i wszystkich obowiązków daje o sobie znać. Tym bardziej, że z żoną zajmujemy się wychowywaniem dzieci, bez pomocy dziadków, więc ilość obowiązków codziennych jest dużo większa.
A to nie koniec, bo jeszcze są trzy psy.
- Jeszcze są 3 psy. Oczywiście dziękuję, że to dodałaś, więc bardzo często świadomie rezygnuję z zaproszeń. Nie wyjeżdżam na koncerty, zostając w domu, a zdarza się, że jak na przykład piszę, to mogę usiąść do pracy w nocy, kiedy dzieci śpią, często jest to koło dwudziestej drugiej i pracuję do trzeciej, czwartej. Więc nie jest to łatwe i jest to bardzo intensywny czas, ale nie narzekam.
Masz żonę bohaterkę?
- Tak, tak należy o niej mówić. Jest to osoba bardzo silna, świetnie zorganizowana i bardzo cieszę się, że podjęła taką decyzję, że zajmuje się domem na 100% i obecnie nie pracuje.
Ale potem sobie to odbije.
- No zobaczymy. Ja lubię takie sformułowanie, że bardzo wiele ludzi myli wychowywanie dzieci z hodowlą dzieci. Wiadomo, że podrzucamy dzieci dziadkom, podrzucamy żłobkom, przedszkolom. A taka decyzja matki, która decyduje się spędzać z dziećmi czas, mieć nad wszystkim pieczę i poświęcać uwagę na rozwój dziecka psychiczny i emocjonalny, jest niesamowita. Nie wszystkie kobiety mogą sobie na to pozwolić. Oczywiście staram się jej pomagać, ale wykonuje sama naprawdę kawał ciężkiej, świetnej roboty.
Czyli muzycznie, teraz poświęcając się też trochę pracy ojca w domu, pewnych rzeczy odmawiasz.
- Tak, bardzo często.
To, co musi być w tej propozycji, żebyś na nią przystał?
- To musi być bardzo atrakcyjne, ale dla mnie. Wybieram sobie wyzwania muzyczne. Bardzo cenię sobie czas spędzony w domu, dużo mniej gram, ale dużo więcej dyryguję, więc jeżeli dostaję ciekawe zaproszenie do pracy z jakąś orkiestrą i to zaproszenie wiem, że wiąże się z bardzo dla mnie ciekawymi, nowymi, inspirującymi doznaniami, to nie waham się takich zaproszeń przyjmować.
Dużo jest takich propozycji?
- Tak, spływają i to też jest dla mnie wielka satysfakcja, że po latach, kiedy sam się wszystkiego uczyłem, bo formalnie jestem tylko pianistą klasycznym, taki mam dyplom, to dzisiaj zajmuję się rzeczami, których nauczyłem się sam: komponowania, aranżowania, dyrygowania. Nauczyłem się wszystkich tych profesji – zajmowania się tymi aktywnościami i co raz częściej odkrywam dla siebie zupełnie nowe światy. To jest bardzo satysfakcjonujące i myślę, że daje mi to dużo więcej pewności siebie. W życiu każdego człowieka ważne jest, żeby czuć się docenionym, czuć się pewnym siebie, bez popadania w bufonadę oczywiście, ale wiemy jak bardzo pewne kompleksy i niepokoje, które nam towarzyszą, kładą się cieniem na naszym życiu.
Tylko pracujesz nad zamówieniami, tak jak wielcy typu Krzysztof Penderecki, Zygmunt Krauze?
- Tak, dostaję bardzo dużo zamówień kompozytorskich. Nie piszę do szuflady, bo nie mam na to czasu, a to jest bardzo ciekawa metoda pracy, bo rzeczywiście określa się termin oddania partytury. Dokładny termin, prawykonanie, wybraną orkiestrę, zespół.Zdarza się gonić ten deadline?
- Oczywiście, często jest tak, że tyka już zegar, a ja jestem na początku pracy, to wyzwala bardzo duże wystrzały adrenaliny i takiej koncentracji, której na co dzień, gdybyśmy pracowali sobie spokojnie, na pewno nie mielibyśmy.
Trochę ostatnio się nawet może nie obruszył, ale Zygmunt Krauze mówi, że w jego pracy nie ma mowy o wenie twórczej.
- No, jeżeli tak powiedział, to nie będę z tym polemizował, natomiast w historii muzyki wydaje mi się, że większość największych hitów, najwspanialszych utworów powstała na zamówienie. Myślę, że wena dla każdego z nas coś innego znaczy. Można pisać w dużym stresie, pod presją czasową i również te pomysły mogą się pojawić znienacka. To tak jak chodząc sobie, na przykład spacerując po lesie, czy gdzieś tam często jest tak, że wchodzi nam coś do głowy i albo to nagrywam na dyktafon, albo zapisuję. Tutaj po prostu trzeba zagryźć zęby i pisać, czy ma się pomysł, czy nie.
Ale zdarzyło ci się rano, że wstajesz i po prostu wiesz, że niczego nie napiszesz.
- Zdarza się i bardzo często zdarza się tak, kiedy piszę nocami, kiedy już głowa jest tak zmęczona, po 12, 14 godzinach ciężkiej orki. Myślę, że bardzo wielu ludziom ciężko sobie to wyobrazić w ogóle, kiedy trzeba poświęcić uważność i to w taki sposób naprawdę stuprocentowy i potem po dwudziestej pierwszej, dwudziestej drugiej, usiąść do papieru nutowego i wykrzesać z siebie jakąś świeżość.
„Zwierzenia przy muzyce”
zaprasza Magda Jasińska