Zbigniew Girzyński
Michał Jędryka: Sejm dziś o 10.00 wznowił przerwane w piątek obrady. Macie Państwo wysłuchać wystąpienia premiera na temat sytuacji epidemiologicznej, związanej z rozprzestrzenianiem się koronawirusa w Polsce. Na godz. 12.00 zaplanowane są głosowania, w tym nad punktem, dotyczącym projektu głosowania korespondencyjnego wraz z autopoprawką. Przypomnę, że dotyczy ona tego, że jedynym sposobem oddania głosu miałoby być głosowanie korespondencyjne. Czy ten projekt rzeczywiście powinien wzbudzać takie emocje?
Zbigniew Girzyński: Wszystko, co dotyczy wyborów - zwłaszcza tych, które mają się odbyć w trakcie tak nietypowej i trudnej sytuacji, w jakiej się znajdujemy, będzie budziło emocje. Poza czynnikiem o charakterze zdrowotnym - co jest zrozumiałe, bo wszyscy troszczymy się, byśmy jak najmniej byli dotknięci epidemią - włącza się bowiem czynnik polityczny. Dzieje się tak, bo każda ze stron, także moja, ma pewien interes polityczny, który społeczeństwo wyjątkowo śledzi.
Z jednej strony pan prezydent i obóz, który go popiera chcieliby, aby twybory odbyły się w terminie z prostego powodu – wszystkie procedury zostały uruchomione, Konstytucja nas do tego zobowiązuje, a na dodatek wiele sygnałów sondażowych wskazuje na to, że pan prezydent miałby bardzo duże szanse, aby wygrać. Z drugiej strony mamy opozycję, która mając te same badania sondażowe i wiedząc, że te wybory raczej przegrywa – chciałaby przesunąć je jak najpóźniej, bo liczy, że to wszystko, co się teraz dzieje - zaraza, która dotknęła także Polskę, kryzys gospodarczy, który na pewno wywoła - spowoduje zwrot w nastrojach społecznych, które będą bardziej przychylne opozycji. W przypadku głównej siły opozycyjnej, czyli Platformy Obywatelskiej dochodzi jeszcze jeden element - chciałaby wykorzystać tę szansę, aby wymienić swoją bardzo słabo wypadającą kandydatkę na innego, jakiegoś bardziej przekonującego wyborców kandydata.
Z trzeciej strony mamy coraz bardziej samodzielną politykę Porozumienia Jarosława Gowina, który deklaruje, że wybory powinny odbyć się w ogóle w innym terminie, czyli za dwa lata, ze zmianą Konstytucji. Czy taka zmiana w obecnej sytuacji jest Pana zdaniem możliwa i pożądana?
- W przypadku zmiany Konstytucji musimy mieć większość konstytucyjną, a więc wymagałoby to w zasadzie, jeśli chodzi o siły polityczne, nieomal jednomyślnego podejścia wszystkich ugrupowań, także opozycyjnych. Co najwyżej jedno lud dwa mniejsze ugrupowania mogłoby się z tego porozumienia wyłamać, ale generalnie wszyscy musieliby to rozwiązanie poprzeć. Biorąc pod uwagę to, co liderzy PO i PSL-u powiedzieli na konferencji prasowej w piątek, że nie poprą tego projektu zmian w Konstytucji, wydaje się mało prawdopodobne, by to rozwiązanie znalazło uznanie w Sejmie - chociaż to jest stan z piątku, być może coś się w weekend szmieniło.
To, że pan wicepremier Gowin próbuje wykorzystać obecną sytuację, żeby swoje notowania polityczne poprawić, wykazać się samodzielnością polityczną, jest w przypadku tego polityka dosyć typowe.
Sytuację próbuje chyba także wykorzystać opozycja, bo mówi o Gowinie w ciepłym tonie, zresztą nie po raz pierwszy. Bogdan Borusewicz mówi, że powinien zostać premierem.
- Przykłady tego, że transfery w polityce - które oceniam dosyć negatywnie - zdarzają się, nie jest nowością. Zobaczymy, jak będzie tym razem, nie chcę spekulować. Myślę, że teraz Polsce potrzebny jest stabilnie, sprawnie działający rząd i taki rząd dzisiaj Polska posiada. Polsce potrzeba spokoju i zgody, i do tego chciałbym wszystkich namawiać. (...)