Małgorzata Wassermann
Marcin Kupczyk: Niemal trzy lata pracy, 141 przesłuchanych świadków, 30 zawiadomień do prokuratury o podejrzeniu popełnienia przestępstwa, 16 osób usłyszało zarzuty. Czego Pani poseł, jako przewodnicząca komisji i my wszyscy dowiedzieliśmy się o naszym państwie?
Małgorzata Wassermann: Dowiedzieliśmy się, że państwo polskie nie było w ogóle zarządzane. W zasadzie nie miało gospodarza i było bezradne w sytuacji, gdy pojawił się drobny oszust - taki, jak Marcin P. Został on moim zdaniem wytypowany przez grupy przestępcze, zaopatrzony w środki finansowe i wypuszczony, aby na oczach wszystkich Polaków, polskiej policji i prokuratury, służb specjalnych, skarbowych, lotniczych i wszelkich innych, bezczelnie w biały dzień ukraść 850 milionów.
38-milionowy kraj, który ma premiera i służby został postawiony w sytuacji, w której przestępca pozyskał do współpracy syna urzędującego premiera, a funkcjonariusze tajnych służb w Polsce dowiedzieli się o tym z gazety. Państwo polskie, zarządzane przez Donalda Tuska i jego ekipę nie potrafiło podjąć żadnej reakcji - ani przez 3 lata, kiedy Marcin P. okradał ludzi, zabierając im często pieniądze ich całego życia, ani potem - gdy cała afera wybuchła.
Co jest najważniejszym ustaleniem komisji według Pani, jako przewodniczącej?
- Bez wątpienia komisja ustaliła, że Marcin P. miał swoich mocodawców i był tak zwanym słupem. Przypominam, że Marcin P. - zanim otworzył Amber Gold - dziewięciokrotnie karany trafił do więzienia nie dlatego, że dostał wyrok, ale z tego powodu, że nie stać go było, aby oddać pieniądze - około 30 tys. zł - za poprzednie przestępstwa.
Oczywiste jest więc, że nie miał żadnych pieniędzy, żeby rozkręcić Amber Gold. Nie miał też pomysłu, ani wiedzy na temat skomplikowanych procedur. Proszę nie zapominać, że Marcin P. z dnia na dzień zaczął posługiwać się wszystkimi regulaminami, dotyczącymi złota, platyny, srebra. W więzieniu nie był w stanie tego wszystkiego wymyślić, to był chłopak po maturze. O pomaganie Marcinowi P. w praniu pieniędzy Polaków podejrzanych jest kilkanaście osób.
Dowiedzieliśmy się również, jak działała wtedy prokuratura i jak konieczne były zmiany. Przypomnijmy, że pierwszą rzeczą, którą zrobiło Prawo i Sprawiedliwość po dojściu do władzy było natychmiastowe połączenie prokuratury z Ministerstwem Sprawiedliwości. Dzisiaj już nie jest tak, jak było wtedy - że prokuratura była niezależna, a jednocześnie była chłopcem do bicia i wszystko na nią zrzucano. Dzisiaj jest ktoś, kto stoi na czele prokuratury, on przydziela zadania i z nich rozlicza. Tego potrzebują Polacy i z tego się wywiązujemy.
Konkluzją zawartą w raporcie jest stwierdzenie, że - w ocenie komisji śledczej - powstanie i ekspansja grupy Amber Gold były wynikiem słabości państwa, dysfunkcjonalności organów stojących na straży praworządności i wymiaru sprawiedliwości, systemowych luk prawnych, bierności i pobłażliwości aparatu urzędniczego, a także braku stosowania przepisów prawa przez organy władzy publicznej. To jest orzeczenie nokautujące!
- Jak zaczynałam pracę w komisji, zakładałam, że na pewno były błędy, ale czytając te akta i słuchając świadków nie mogłam uwierzyć, że można było dopuścić takich dyletantów do zarządzania czymkolwiek. Wydawałoby się, że człowiek odpowiedzialny nie podjąłby się pewnych działań, gdyby nie miał o nich bladego pojęcia. Okazuje się jednak, że jest to możliwe. Słuchaliśmy przecież, jak jeden, drugi, piąty i siódmy oficer ABW, włącznie z szefem na czele mówili, że o współpracy syna premiera Donalda Tuska z przestępcą dowiedzieli się, gdy Michał Tusk udzielił wywiadu w gazecie.
Słabość służb?
- Nie tylko słabość służb, brak realizowania zadań przez nie czy koordynowania pracy. Tu można postawić o wiele dalej idące wnioski - uważam, że niestety część działań była absolutnie celowa. (...)