Rolnicy w poniedziałek protestowali w kilku miejscach w Kujawsko-Pomorskiem, blokując drogi krajowe. Powodem rolniczych protestów jest sytuacja na rynku trzody chlewnej. Na czym polega ten kryzys? Skąd się wziął i jakie są drogi wyjścia? Rozmowa Dnia z Ryszardem Kierzkiem, prezesem Kujawsko-Pomorskiej Izby Rolniczej.
Michał Jędryka: Wczoraj wieczorem wrócił pan z rozmów w Ministerstwie Rolnictwa, a na drogach regionu rolnicy i blokady jak w czasach Andrzeja Leppera. Popiera pan protest AGROunii?
Ryszard Kierzek: Zespoły izb rolniczych rozpoczęły wczoraj rozmowy z przedstawicielami ministerstwa, pana ministra nie było, był w Brukseli. Chodzi o wypracowanie pewnych rzeczy - czego my oczekujemy... Czy popieram protest AGROunii? Nie tylko AGROUnii. Kujawsko - Pomorska Izba Rolnicza w swojej uchwale sprzed 2 miesięcy wyraźnie powiedziała, że popiera wszystkie protesty ekonomiczne. Dla mnie bardzo ważnymi i znaczącymi protestami były te, które odbyły się w Tucholi i Sępólnie Krajeńskim. To byli rolnicy, którzy protestowali dlatego, że sytuacja ekonomiczna na wsi jest beznadziejna, a niekoniecznie związywali się z kimkolwiek. Oni mają pełne poparcie Kujawsko - Pomorskiej Izby Rolniczej. Oczywiście w AGROunii też protestują rolnicy i jeżeli protestują ze względu na sytuację ekonomiczną mają również pełne poparcie Izby.
Proszę wyjaśnić tę beznadziejność sytuacji ekonomicznej, o której pan wspomniał.
Oczywiście, trzeba to bardzo precyzyjnie wytłumaczyć. Doszło do potężnego załamania rynku trzody chlewnej. Jesteśmy poważnym eksporterem trzody chlewnej w Europie. Europa zrobiła sobie z Polski tuczarnię, troszeczkę z przyzwoleniem rządu. Bardzo mocno rozwija się system nakładczy - rolnik udostępnia chlewnię i swoją pracę. Ma za to zapłacone ileś tam pieniędzy i nie ponosi żadnego ryzyka cenowego.
A kto zamawia taką usługę?
Jest dużo firm, które w ten sposób działają na rynku.
To są firmy zagraniczne?
W dużej mierze tak. Warchlaki sprowadzane są z zagranicy, są wstawiane do chlewni, tuczone i udają, niestety, polskie świnie. Od razu mówię, że nie jestem przeciwnikiem tego typu działalności. Nie dziwię się rolnikom, którzy wchodzą w nią, mając tak naprawdę ostatnią możliwość zarobienia pieniędzy. Problem polega na tym, że rząd dopuszcza oszustwa w tym projekcie - firma, która wstawia zwierzęta do rolnika, nadaje numer stada na rolnika, a powinno być to robione na firmę. Te świnie we wszystkich rejestrach w figurują jako rolnika i na końcu mają umowy przywłaszczenia i trafiają do firmy.
A dlaczego nazywa pan to oszustwem, przecież to zgodne z prawem...
Z prawem, które się tworzy. Nie jest dobrze, jeżeli coś nie jest pana, a pan to prowadzi na swoich numerach gospodarstwa. Powstało już stowarzyszenie rolników poszkodowanych przez firmy nakładcze. Bardzo łatwo jest manewrować jakością "wstawionego" warchlaka, obciążać gospodarstwa. To powinno wyglądać inaczej. Jeżeli firma wkłada do rolnika warchlaki, zamawia u niego usługę, to numer stada powinna mieć nadany na siebie, a nie na tego rolnika. Z prostej przyczyny. Wtenczas okazałoby się ile ta firma naprawdę ma świń. Po drugie - od 1 stycznia obowiązek rejestrów i planów nawozowych spoczywałby na firmie, a nie na rolniku. A po trzecie sytuacja byłaby zupełnie inna kosztowo, byłyby VAT-y, niezerowane faktury za pasze itd. Normalne, prawdziwe obiegi faktur. Niestety, moim zdaniem, albo urzędnicy ministerstwa nie chcą tego zrozumieć albo po prostu jest to jakiś określony plan pogrzebania rodzimej produkcji. Co gorsze ministerstwo dofinansowuje, pośrednio oczywiście, ten system nakładczy wielkością pół miliona złotych na budowę nowych chlewni.
A dlaczego ten system pana zdaniem niszczy rolnictwo?
Z prostej przyczyny. Jestem od wielu lat producentem trzody chlewnej. Łącznie z synem mam 200 macior w cyklu zamkniętym. To mi się maksymalnie obniża ceny żywca. W tej chwili praktycznie nie zarabiam w ogóle. Są koledzy, którzy dokładają wielkie pieniądze, a tutaj rolnik, który ma włożone świnie przez tę samą firmę, do której ja na przykład sprzedaję, jego to nic nie obchodzi. Ma 30 zł czy 40 zł za usługę zapłacone. Jak przychodzi do sprzedaży świń, to mi się przesuwa termin odbioru, a są brane własne świnie, z systemu nakładczego.
Czyli zyskują ci, którzy weszli w ten system.
To znaczy mają pracę. Nie jestem przeciwnikiem tego systemu, bo to daje ludziom możliwości, ale jestem za uczciwą konkurencją, czyli robimy to na tę właśnie firmę, właścicielem świń jest firma, bo ona jest sprowadza... Po co te sztuczki przywłaszczeniowe? Dzisiaj z PROW-u powstają tuczarnie z dofinansowaniem 500 tys. zł. 90 proc. tych tuczarni jest budowana pod system nakładczy. Rząd dofinansowuje w ten sposób system nakładczy.
Mówi pan, że rząd nie chce czegoś zrozumieć, a co rząd mógłby zrobić w tej sprawie?
Wystarczy zmienić rozporządzenie o znakowaniu i rejestracji zwierząt, nakładając obowiązek znakowania i rejestracji w agencji zwierząt na firmę, która je wprowadza - która je kupiła i wprowadziła, a nie na rolnika. Cały problem polega na tym, że weterynaria myśli, że to są świnie rolnika, w agencjach z rejestracji wynika, że to są świnie rolnika, a tak naprawdę one nigdy nie były i nie będą świniami rolnika. Dlaczego mam wątpliwości? 2 miesiące temu rząd wyraził zgodę na przyjęcie firmy Pini Polonia przez Smithfielda i dzisiaj Smithfield to są wszystkie zakłady dawnego Animeksu plus Pini. To jest zdecydowanie powyżej 60 proc. rynku ubojowego w kraju, a więc co monopolistą na rynku ubojowym. Do tego porozumienie w systemach nakładczych i już się mówi, że jak opanują 30 tys. macior to tak naprawdę rolnicy nie będą im potrzebni.
Mówimy o systemie nakładczym tak jakby to był główny problem, może jest, natomiast mówi się też w mediach, że problemem jest ASF, czyli afrykański pomór świń.
Ma pan rację. Jest to element bardzo ważny, bo nie ukrywam, że dzięki tym wszystkim zawirowaniom cena trzody chlewnej w Polsce spadła. Jeszcze pół roku temu była taka prawidłowość, że cena trzody chlewnej w Polsce była równa małej giełdzie niemieckiej lub kilka groszy mniej. To był wykładnik. Dzisiaj cena "rozjechała się" prawie o złotówkę. Co to znaczy? Sprowadzano te wszystkie tanie rzeczy do Polski i tutaj zakłady mięsne mogły sobie pozwolić i mogą sobie pozwolić na obniżenie ceny. Dzisiaj mamy chyba najtrudniejszą sytuację na rynku trzody chlewnej od wielu wielu lat. Tak trudnej sytuacji jak jest w tej chwili w całej branży i wyraźnego przejmowania branży nie było. Ale przecież rolnictwo to nie tylko trzoda chlewna i protesty to nie tylko trzoda chlewna.
Jak czytam na na rynku mleka jest całkiem nieźle...
Na rynku mleka jest bardzo dobrze. Nigdy nie jest tak, że wszyscy rynki siadają. Rynek wołowiny jest przyzwoity, ale na przykład drób, którego jesteśmy największym w Europie... Dzisiaj rozmawiam z producentami, zaniechają hodowania gęsi, bo nie ma sposobu na tym zarobić, bo drogie pasze. Producenci kaczek mówią, że jak zostaje 1,5 zł na jednej sztuce to jest dobrze...
Czy na koniec jesteśmy w stanie powiedzieć coś optymistycznego? Widzi pan jakieś rozwiązanie?
Rozpoczęły się rozmowy w ministerstwie. One nie służą zaciemnianiu, tylko wypracowaniu pewnych pewnych rozwiązań. Wysłaliśmy na nie ekspertów z izby rolniczej, sam byłem na innym spotkaniu. Prowadzi to akurat zespół trzody chlewnej, ASF i rynków Izby Wielkopolskiej. Jeżeli ministerstwo będzie chciało rozwiązać problem, ma pełne poparcie izb rolniczych. Wysłaliśmy ludzi, którzy wiedzą o czym mówią, którzy są gotowi pracować dla rozwiązania sytuacji, natomiast co z tego wyniknie? Do tanga trzeba dwojga.