Leszek Walczak
Czy szkołom grozi strajk? Na ile związkowcy są w stanie zrezygnować ze swoich postulatów? Na pytania Magdy Jasińskiej odpowiada Leszek Walczak - przewodniczący bydgoskiej Solidarności i gość "Rozmowy dnia" w Polskim Radiu PiK.
Magda Jasińska: Postulaty "Solidarności" oświatowej są trochę odmienne od postulatów dwóch innych związków, czyli ZNP i Forum Związków Zawodowych.
Leszek Walczak - Postulaty "Solidarności", które były zgłaszane już prawie półtora roku temu są cały czas niezmienne. My nie będziemy się licytować kto da więcej i kto będzie wyższą podwyżkę proponował. Najpierw trzeba zrealizować to co wcześniej było deklarowane przez stronę rządową i przez panią minister, czyli wzrost wynagrodzenia o te 15 procent. Tylko, że że pani minister rozłożyła to na kilka lat. My chcemy, żeby to było już od 1 stycznia 2019 roku i konsekwentnie o tym mówimy, konsekwentnie do tego będziemy dążyć. To jest wzrost wynagrodzenia płacy minimalnej dla wszystkich pracowników.
15 procent a 1000 złotych, to jest jednak różnica.
- No jest różnica. My akurat wyliczyliśmy, jakie są możliwości, żeby oczywiście myśleć również o innych pracownikach sfery budżetowej. Rozpoczęliśmy proces protestów w lutym 2018 roku i od tego czasu udało się doprowadzić do rozmów z rządem i deklaracji przez premiera Mateusza Morawieckiego a później panią minister Rafalską, że będzie to wzrost wynagrodzenia dla wszystkich pracowników sfery budżetowej. Udało się odmrozić kwotę bazową i również dla pozostałych pracowników sfery budżetowej wynegocjować dosyć realne podwyżki, zwłaszcza dla tych grup zawodowych i tych urzędów, w których te wynagrodzenia były najniższe. I okazało się, że po tym czasie zaczyna się jakby eskalacja tych wszystkich żądań, postulatów dla poszczególnych innych grup i tutaj rząd popełnił błąd, bo nie rozmawia ze stronami w ramach Dialogu Społecznego, tylko z poszczególnymi reprezentacjami związków zawodowych w branżach, podpisując różnego rodzaju dziwne porozumienia o podwyżkach wynagrodzeń i potem trudno mówić, żeby cały budżet się zbilansował, jeżeli się nie rozmawia z partnerami, którzy reprezentują te środowiska w ramach tego Dialogu Społecznego. 25 stycznia będzie taka poważna debata nad przyszłością naszego dialogu, bo on zaczyna być poważnie nadszarpnięty.
Mówi pan o Radzie Dialogu Społecznego w Warszawie. Czy powołanie Komitetu Potestacyjno-Strajkowego oznacza już wszczynanie sporów zbiorowych w szkołach?
- 21 stycznia będzie jakby przygotowana strategia. Mamy jeszcze ze strony ministerstwa deklaracje nad propozycjami rozwiązań, które zostały złożone przez "Solidarność", bo oprócz tego, że mówimy o tym 15-procentowym wzroście wynagrodzeń, mówimy również o rozwiązaniach systemowych, czyli żeby płaca była uzależniona od średniej krajowej w gospodarce narodowej.
Od średniej, nie od najniższej.
- Tak, od średniej. Wiadomo, że jak średnia rośnie to rosną również i płace. Jestem gorącym zwolennikiem, żeby właściwie od średniej płacy w gospodarce krajowej uzależnić wszystkie wynagrodzenia, zwłaszcza teraz kiedy mamy tę debate na temat wynagrodzeń w bankach, wynagrodzeń w spółkach skarbu państwa, prezydenta, premiera. To niech prezydent Rzeczypospolitej ma np. dziesięciokrotność średniej krajowej, premier nich ma dziewięciokrotność i.t.d. I schodzimy aż do wójta, żeby praktycznie każdemu zależało, żeby ta średnia krajowa była wyższa, to ich wynagrodzenia będą również wyższe. Czyli każdy będzie się starał, ministrowie i wiceministrowie, będzie to uczciwe i sprawiedliwe dlatego, że głowa państwa będzie miała zarobek, jeżeli mówimy o sferze publicznej (...) no ale niestety w polityce jest tak, że mają inną, swoją własną filozofie. Natomiast jeśli chodzi o wynagrodzenia pracowników sfery budżetowej, które mogłyby być uzależnione, to jak np. Komisja Krajowa "Solidarność" mówi o płacy minimalnej, która ma być połową średniej krajowej w gospodarce narodowej, więc również uzależnić takie wynagrodzenia dla pracowników.