Łukasz Schreiber
Michał Jędryka: Objął Pan nowe stanowisko 30 listopada. Historyk, autor interesującej książki o jednym z najwybitniejszych wodzów rzymskich - Lucjanie Korneliuszu Sulli, ale i doświadczony polityk, obejmuje jedno z kluczowych stanowisk w najważniejszym urzędzie RP. Historia jest nauczycielką polityki?
Łukasz Schreiber: Cyceron mówił: "Historia magistra vitae est", czyli że historia jest nauczycielką życia. Jest w tym sporo prawdy. Nową rolę, funkcję przyjmuję jako wielki zaszczyt, ale też wielkie zobowiązanie. To są ambitne zadania, które postawił przede mną pan premier Mateusz Morawiecki. Jednocześnie to jest też okazja i szansa - i tak to traktuję - wzmocnienia głosu Bydgoszczy i naszej ziemi, bo to przecież nie tylko Bydgoszcz, ale cały nasz okręg - ziemia bydgoska, Bory Tucholskie, Nakło, Krajna, Pałuki, Kujawy ze stolicą historyczną w Inowrocławiu... Jednocześnie chciałbym pracować dla całego województwa kujawsko-pomorskiego, bo uważam że to wzmocnienie jest na pewno potrzebne.
Jakie były pierwsze sprawy, które trafiły na Pana biurko w nowej pracy?
- Przede wszystkim mieliśmy nowe, kolejne posiedzenie Sejmu, a więc szereg spraw związanych z zakresem tego działania legislacyjnego, bo wśród moich zadań jest m.in. koordynacja pracy między rządem, a parlamentem i proces legislacyjny - rozmowy między ministrami o tych sprawach to są jedne z moich podstawowych obowiązków. Nie jest to funkcja, która się wiąże z jakąś możliwością brylowania, czy pokazywania w świetle jupiterów i kamer, ale ważna z uwagi na funkcjonowanie całego procesu legislacyjnego.
Poprzednikiem na tym stanowisku był Pański ojciec. To utrudnia, czy ułatwia objęcie takich obowiązków?
- Widziałem szereg różnych, także dziwnych komentarzy na ten temat. Tata był poprzednikiem w tym sensie, że pracował w Kancelarii Rady Ministrów i szereg rzeczy było podobnych. To utrudnienie na pewno dlatego, że poprzeczka jest bardzo wysoko postawiona. W tej pracy nie prowadzi się samodzielnie ustaw, nie można przeprowadzać reform, tylko czuwa się nad tymi procesami. Fakt, że ani razu w mediach nie było żadnej awantury dotyczącej ojca pracy i że nigdy nie musiał się z niczego tłumaczyć świadczy, jak dobrze to robił.
Tworzy Pan zaplecze premiera i rządu. Przejdźmy więc do spraw, którymi zajmuje sie premier i jego kancelaria. Po trzech latach rządów PiS, po roku rządów premiera Morawieckiego, mamy przegląd rządu. Są już pierwsze wnioski?
- Byłoby niestosowne, abym podejmował się za premiera oceniać kolegów z rządu. Proszę mnie zwolnić z tego pytania. Moja nominacja to decyzja premiera, także prezesa Kaczyńskiego. Skupiam się na zadaniach, jakie mi postawiono, a nie na recenzowaniu kogokolwiek.
Tę trzyletnią perspektywę zrecenzował już Jarosław Kaczyński na ostatnim spotkaniu w Jachrance. Mówił m.in. "że w możliwie krótkim czasie, potrzebne jest sprawne państwo, sprawne instytucje. To dzisiaj przyznają nawet najbardziej zaciekli liberałowie". Tymczasem kilka dni temu w Rzeczpospolitej Czesław Bielecki napisał, że "Polską rządzi ponad 700-tysięczna bezgłowa armia urzędników i każdy polityk rządowy czy samorządowy, który obejmuje władzę natychmiast zostaje poddany obróbce, której nie zna żaden szef firmy. Dostaje grafik najbliższych wizyt i palących spraw". Tak jest rzeczywiście?
- To zależy, jak kto potrafi albo nie potrafi, chce mu się albo nie chce organizować sobie pracy i to niezależnie od tego, czy zostaje prezesem Polskiego Radia czy ministrem w rządzie. Na pewno pierwsze dni wymagają determinacji, bo to jest praca po 14-15 godzin na dobę i trzeba się z tym liczyć. Spotkanie, które mieliśmy w Jachrance, wyjazdowe posiedzenie klubu parlamentarnego i diagnoza, którą postawiono - ona zresztą była później pogłębiona na zamkniętej części tego posiedzenia - wszystko to jest bardzo ważne. Możemy mówić o kilku obszarach, na które warto wskazać. Po pierwsze - rzeczywiście nie ma demokracji bez sporu, ale nie ma też przyzwolenia na nachalne kłamstwa. Po drugie - co bardzo mocno wybrzmiało - my chcemy Polski w Unii Europejskiej, ale ma to być podmiotowa jej pozycja. Prawo powinno być stanowione w polskim Sejmie, a nie - tak, jakby chciała często opozycja - by orzeczenia zabezpieczające Trybunał Sprawiedliwości stanowiły polskie prawo. Chcemy, by walutą była polska złotówka, ze względu na bezpieczeństwo przedsiębiorców, emerytów i w ogóle polskich rodzin, a nie - tak, jak proponują dziś główne siły opozycyjne - by w szaleńczym pędzie zamieniać złotówkę na euro, gdy nie ma żadnych przesłanek gospodarczych ku temu. Jest jeszcze trzecia sprawa - kwestia podejścia do praworządności.
Również do Konstytucji.
- O tym mówię. Udało się wytworzyć takie wrażenie - nie tylko opozycji, ile części mediów - że rząd, większość parlamentarna łamie Konstytucję. To jest teza skrajnie nieprawdziwa i zresztą oni nie potrafią na to podać żadnych poważnych argumentów. Jednocześnie to przecież druga strona wielokrotnie, na razie oczywiście będąc w opozycji, już teraz zachęca do łamania Konstytucji - choćby wzywając do wypowiedzenia posłuszeństwa przez wojsko czy policję. To powiedzmy, że można jeszcze traktować jako głupkowate wyskoki pojedynczych posłów, ale są systemowe sprawy. Na przykład atak na immunitet parlamentarny, w tym że posłowie mają być pociągani do odpowiedzialności za to, jak głosują - przecież to jest złamanie podstawowych zasad demokracji i trójpodziału także władzy. Ponadto atak i próba tego, co szczególnie możemy odczuć w Bydgoszczy - chęć likwidacji urzędów wojewódzkich, co by się równało degradacji Bydgoszczy do rangi miasta powiatowego i co także jest sprzeczne z Konstytucją. Albo atak na niezawisłość sędziowską, o której oni tak dużo mówią. My jednak stosujemy się do wyroków sądów. Mogą nam się nie podobać, komentujemy je i mamy do tego prawo, ale je respektujemy. Druga strona z kolei po przegranej w sądzie mówi, że nazwiska tych sędziów "zostaną zapamiętane". Tak mówi lider opozycji (...)