Joanna Taczkowska
Michał Jędryka: Minął bardzo bogaty w wydarzenia tydzień. Zaczął się marszem Niepodległości a zakończył aferą Komisji Nadzoru Finansowego. Bardzo bogaty i bardzo intensywny ciąg wydarzeń politycznych. To wszystko miało swoje przełożenie na relacje medialne. Czy dyktafon stał się narzędziem walki politycznej?
Joanna Taczkowska: Nie po raz pierwszy. Te sytuacje, kiedy używany był dyktafon, czy używano ukrytego nagrywania zdarzały się wcześniej i tak prawdopodobnie będzie. Czas nowych technologii, w którym żyjemy, pozwala na to, żeby każdy nagrywał każdego. Dyktafon i nagranie jest oczywiście wykorzystywane w walce politycznej i wykorzystywane również do tego, żeby służyło dowodzeniu tego, że w postępowaniach, także postępowaniach sądowych lub prowadzonych przez inne organy, określone osoby popełniły określone czyny i te czyny nie mają charakteru zgodnego z prawem. Są bezprawne lub są przestępcze. Tak rzeczywiście było. Pierwsza z sytuacji, która zapadła bardzo mocno w pamięci to sytuacja z użyciem dyktafonu przez Adama Michnika w tzw. aferze Rywina. Wtedy Adam Michnik nagrywał na dwa mikrofony, teraz jak słyszę nagrywa się na trzy mikrofony. Być może ze względów dotyczących rozwoju nowych technologii, bo musimy przyjrzeć się zmianom jakie nastąpiły i zdać sobie sprawę z tego, że każdy z nas, w każdym momencie może być nagrywany. Powiedzmy, że samo nagrywanie nie jest niezgodne z prawem. Możemy robić zdjęcia w miejscach publicznych, możemy nagrywać inne osoby. Oczywiście te osoby nie zawsze mają świadomość tego, że są fotografowane, czy są nagrywane. Zupełnie inną kwestią jest wykorzystanie tego nagrania. Wykorzystanie w określonym celu i wykorzystanie w określonym postępowaniu (…). Gdyby nagranie nie miało wartości dowodowej w postępowaniu to ono ma określoną wartość polityczną. Wywiera wpływ na stanowisko opinii publicznej. Pozwala na to, żeby jednych zakwalifikować do grupy, która np. stosuje dozwolone, bądź niedozwolone metody, czyli posługuje się prowokacją, bardzo często z użyciem ukrytego nagrywania. Mówi się wtedy, że określona osoba, która stosuje ukrytą kamerę lub mikrofon równocześnie próbowała doprowadzić do prowokacji wobec drugiej strony (…).
W tej chwili w relacjach medialnych mamy z jednej strony narrację, że jest cios nożem mikrofonowym, tak określa to portal „W Sieci”. Z drugiej strony Gazeta Wyborcza pisze o aferze porównywalnej do afery Rywina. Właściwie, czy my dziennikarze, Nasi Słuchacze, Czytelnicy jesteśmy zupełnie bezradni wobec prawdy, faktów?
Niestety trzeba powiedzieć, że system dokonywania oceny prawidłowości korzystania z wolności wypowiedzi i ustalania standardu wolności wypowiedzi w Polsce, ale także na gruncie międzynarodowym powoduje, że nasze wypowiedzi są coraz bardziej miękkie. To znaczy nasze wypowiedzi przestają być wypowiedziami o faktach, przestają być twierdzeniami. To są wypowiedzi, które mają wyłącznie charakter wartościujący, opiniujący. Dlaczego? Dlatego, że Europejski Trybunał Praw Człowieka, kiedy od 1950 roku ustalał pewien standard wolności wypowiedzi obowiązujący we wszystkich państwach Rady Europy. Ten standard pozwala dziś, w sposób niemalże dowolny wykorzystywać, czy też wypowiadać opinie. Za opinie właściwie nie ponosimy odpowiedzialności. Bardzo szybko dostrzegli to dziennikarze. To jest ta grupa zawodowa, która najszybciej i najchętniej z tego korzysta. Drugą grupą, która bardzo chętnie z takiej opcji korzysta to politycy. Korzystają oni z opinii, czyli nie wypowiadają się o faktach, nie pokazują związków logicznych pomiędzy tymi faktami. Wypowiedzi o faktach i związkach logicznych powodują obowiązek dowodzenia prawdziwości każdego z twierdzeń (…). Jeśli wypowiadam opinię, wypowiadam się miękko o tym, że ja sądzę, ja myślę, mam wrażenie, wydawało mi się. Takie wypowiedzi są kwalifikowane jako opiniujące i nie podlegają dowodzeniu pod kątem prawdziwości, bądź fałszu. One są w zasadzie wyjęte spod zasady, która często nazywana jest obowiązkiem przeprowadzenia dowodu prawdy.
Mówi pani o odpowiedzialności prawnej, a jest jeszcze odpowiedzialność polityczna i odpowiedzialność etyczna. Odpowiedzialność przed wyborcami i odpowiedzialność przed pewnym środowiskiem, w którym się poruszamy.
Tak. Żeby można było faktycznie doprowadzić do tego, aby ktoś poniósł odpowiedzialność polityczną to trzeba najpierw napiętnować jego działanie. Trzeba pozwolić na to, żeby inne osoby mogły korzystać z wolności wypowiedzi tak, by mogły mówić w sposób swobodny, także wypowiadając pewne twierdzenia o zachowaniach tych osób. Jeżeli system pozwala nam tylko opiniować, a jednocześnie jest pewna różnica w kategoryzowaniu tych wypowiedzi, jest to dążenie do tego, żeby te wypowiedzi były mniej faktyczne, a bardziej opiniujące. To sprawia, że trudno jest doprowadzić do sytuacji, kiedy ktoś rzeczywiście poniesie odpowiedzialność polityczną. Czym jest odpowiedzialność polityczna? Odpowiedzialność polityczna jest sytuacją, w której ktoś ze względu na to, że jego działanie było napiętnowane, traci pewne władztwo. Władztwo, które do tej pory zostało mu przydzielone ze względu na pełnioną przez niego funkcję. Jeżeli można byłoby mówić, że ktoś ponosi odpowiedzialność etyczną to najpierw trzeba wskazać na to, czy jest jakiś krąg osób, który może doprowadzić tę osobę do wyciągnięcia wobec niej konsekwencji ze względu na naruszenie norm etycznych. Najpierw trzeba odpowiedzieć na pytanie, czy te normy są skodyfikowane i czy jest jakiś kodeks etyki.
Chociażby sama sprawa wyciągania dyktafonu i nagrywania z ukrycia. Potocznie ocenialibyśmy to negatywnie, natomiast jakieś wyższe cele do tego upoważniają.
Mówi pan raczej o normach obyczajowych, moralnych, natomiast jeżeli mówilibyśmy o odpowiedzialności etycznej to trzeba wskazać na to, że mamy pewną normę etyczną, zawartą w kodeksie deontologii danego zawodu. Najbardziej wyrazistym przykładem są dziennikarze, którzy nie mają jednego kodeksu etyki. Mówią o etyce zawodowej, są zobowiązani do przestrzegania etyki zawodowej, ale w rzeczywistości nie ma jednego, wspólnego kodeksu etyki. Tych kodeksów etyki jest albo wiele, albo w ogóle są takie redakcje i tacy dziennikarze, którzy mogą powiedzieć „ja jestem zwolniony z obowiązku etycznego, mnie nie obowiązuje żaden kodeks etyczny”. Nie ma jednego środowiska, jednej korporacji i jednego stowarzyszenia zawodowego, które mogłoby powiedzieć „członkowie tego stowarzyszenia są zobowiązani do przestrzegania danego kodeksu”. Nie ma takiej jednej grupy, nie ma takiej jednej organizacji, nie ma jednego kodeksu, nie ma jednej normy etycznej.
Wracając do sprawy taśm związanych z KNF, mamy trochę pomieszanie poziomów odpowiedzialności. Na przykład w polemice Romana Giertycha z Rafałem Ziemkiewiczem, ten drugi mówi, że chce zobaczyć Donalda Tuska w więzieniu, a Roman Giertych, który złożył doniesienie do prokuratury odpowiada mu „jak pan się tam znajdzie to włączy pan telewizor”.
To jest przekroczenie pewnej granicy przyzwoitości. Może byłaby potrzeba dokonania oceny działania osób, które ze względu na pełnione funkcje, czy wykonywane zawody, często nie powinny w określony sposób się wypowiadać (…).
Mam raczej na myśli to, że coraz częściej grozi się więzieniem w kontekście tej odpowiedzialności politycznej. To zaczyna być chyba niebezpieczne.
Jeśli chodzi o odpowiedzialność polityczną to rzeczywiście tak. Generalnie, w sytuacji, kiedy mówimy o odpowiedzialnościach innego typu, niż odpowiedzialność prawna, czyli odpowiedzialność polityczna, czy etyczna, zawodowa, lub odpowiedzialność za swobodę wypowiedzi, powstaje pytanie, czy można ponosić odpowiedzialność karną za to, co się mówi. Jeśli tak, to jak daleko taka odpowiedzialność może sięgać. Czy to może być odpowiedzialność polegająca na skazaniu, czy zastosowaniu kary pozbawienia wolności.
A odpowiedzialność dziennikarzy i mediów, jeśli chodzi o relacje z tej pierwszej części tygodnia, czyli marszu niepodległości? Mieliśmy dwie, zupełnie różne rzeczywistości.
To jest pewna, powiedziałabym, zupełnie różna narracja, wskazująca na to, że nasze media są zupełnie spolaryzowane. Prezentują nie tylko różne światopoglądy, czy inny pogląd na te same wydarzenia, natomiast problemem staje się to, kiedy sposób relacjonowania wydarzeń staje się tak odmienny i różny, że zaczynamy, jako odbiorcy pytać, co jest prawdą? Tu, właśnie z taką sytuacją mamy do czynienia. Można odnosić wrażenie, że media nurtu liberalnego relacjonują marsz niepodległości w sposób całkowicie odmienny od tego, który pojawiał się chociażby w telewizji publicznej. Pytanie o nie tyle sposób relacjonowania, co granicę manipulowania pewnymi obrazami, z czym znów mamy coraz częściej do czynienia (…). Od bardzo wielu lat twierdzę, że nasze regulacje dotyczące obowiązków dziennikarzy, czy prawa prasowego, czy obowiązku relacjonowania prawdziwości pewnych zdarzeń, obowiązków związanych z realizacją interesu publicznego, że te regulacje wynikają z ustawy, która została uchwalona w 1984 roku, czyli jeszcze w poprzednim systemie. One wymagają zmian.
Wspomniała pani o prawie prasowym, które jest od 1984 roku. Czy uważa pani, że są jakieś proste zmiany, które można by w tej ustawie wprowadzić, żeby poprawić sytuacją?
Przede wszystkim ustalić jakie są zasady dostępu do zawodu dziennikarza. W tej chwili nie ma żadnych barier prawnych i formalnych w dostępie do zawodu. Trudno mówić o przyzwoitości samego środowiska i pewnych obowiązkach, które każda osoba wykonująca ten zawód uważa, że realizować powinna. Poza sytuacją, kiedy obawia się ryzyka ponoszenia odpowiedzialności prawnej.