Kosma Złotowski
Maciej Wilkowski: Jest pan członkiem Komisji Transportu Parlamentu Europejskiego. Wczoraj komisja zajmowała się szczegółowymi przepisami dotyczącymi dyrektywy o delegowaniu pracowników i tutaj pan poseł ma dobre informacje.
Kosma Złotowski: Komisja Transportu wczoraj zajmowała się trzema raportami. Wśród nich był jeden raport, który mówił o tym, że dyrektywa o delegowaniu pracowników nie będzie stosowana wobec pracowników transportu, czyli wobec kierowców i to jest oczywiście dobra wiadomość dla naszego sektora transportu. Nasz sektor transportu to 30 proc. rynku europejskiego, więc rzeczywiście jest o co się bić. Teraz w Europie panuje moda na dzielenie Europy na wschód i zachód, na protekcjonistyczną politykę i temu daliśmy wczoraj odpór. Daliśmy, to znaczy my - posłowie głównie z Europy Wschodniej niezależnie od frakcji, w której jesteśmy (...) Musimy jednak pamiętać o tym, że to była dopiero pierwsza bitwa. Jeszcze takich bitew przed nami kilka, ale to jest bardzo przyjemnie wygrać tę pierwszą.
- Wiemy, że ostateczny kształt dyrektywy został wynegocjowany między Parlamentem Europejskim a bułgarską prezydencją. Zakłada on ograniczenie możliwości delegowania pracowników do 12 miesięcy, z możliwością przedłużenia tego okresu o 6 miesięcy, o ile przedsiębiorca złoży władzom państwa przyjmującego uzasadnioną notyfikację, dotyczącą delegowania pracownika itd. To był bardzo duży cios dla naszej branży transportowej, pan mówi o pierwszym kroku, jakie będą kolejne?
- To dotyczy pracowników delegowanych, czyli tych, którzy pracują gdzieś w jakimś miejscu na stałe. To, o czym pan teraz mówił. Natomiast spod tej dyrektywy będą wyłączeni kierowcy, co oznacza, że będą mogli poruszać się swobodnie po Europie wtedy, kiedy będą po prostu pracować, a do nich miała się tyczyć również ta dyrektywa o delegowaniu, teraz nie będzie i to jest oczywiście bardzo dobry krok. Co dalej? Wiele zależy od austriackiej prezydencji, która pewnie jest niechętna temu rozwiązaniu, w związku z tym ja się nie spodziewam, że do końca kadencji ta sprawa związana z transportem zostanie załatwiona. Jeśli nie, to w początku przyszłej kadencji, ale być może uda się to jeszcze załatwić do maja przyszłego roku.
- To jest dobra informacja jak pan powiedział dla polskiej branży transportowej, natomiast czy jest to dobra informacja dla polskich kierowców?
- Tak. Dlatego że lepiej jeździć niż nie jeździć. Jeżeli te nowe uregulowania europejskie stwarzają perspektywę dla polskich przedsiębiorstw, że będą musiały zniknęły z rynku, to oznaczałoby dla naszych kierowców również zniknięcie z rynku. Dlatego to jest dobra informacja dla polskich kierowców. Ponadto wczoraj też w tym pakiecie mówiliśmy o raporcie, i przegłosowaliśmy i przyjęliśmy ten raport, który mówi o warunkach pracy kierowców. Te warunki z całą pewnością będą lepsze.
- Zmieńmy temat. Porozmawiajmy o pomyśle ulokowania w Polsce stałej bazy amerykańskiej armii. Taka informacja pojawiła się tuż przed niedawnym posiedzeniem Zgromadzenia Parlamentarnego NATO w Warszawie. Była zaskoczeniem dla sporej części sojuszników. Polska chciałaby sfinansować stały pobyt amerykańskich wojsk na sowim terytorium oferując rządowi Stanów Zjednoczonych 2 mld dolarów. Pozytywnie o tym pomyśle wypowiedzieli się wczoraj na przykład szefowie rządów państw bałtyckich. Co pan o tym sądzi?
- Myślę, że wszyscy którzy troszczą się o bezpieczeństwo wschodniej Europy wypowiedzą się dobrze o takim pomyśle, bo jeżeli Amerykanie tutaj są, to są i jeżeli ktoś miałby nas zaatakować, to musiałby również zaatakować Amerykanów. No i to jest ten tok myślenia, który stoi za tym pomysłem. Miejmy nadzieję, że sprawy uda się sfinalizować.
- Były amerykański Dowódca Wojsk Lądowych w Europie gen. Ben Hodges uważa ten pomysł za godny rozważenia - to z jednej strony, ale z drugiej w swoim artykule w "Politico" pisze, że naruszyłoby to jedność w NATO i spowodowało niepotrzebny wzrost napięcia z Rosją.
- Jedność NATO na pewno nie zostałaby naruszona, bo niby czym? Natomiast napięcie z Rosją? To oczywiste, że obecność Amerykanów w Polsce będzie je wywoływać, dlatego że jakikolwiek wzrost polskiego bezpieczeństwa będzie denerwował Rosję. Jest to jedyne Państwo, którego my się obawiamy i jest to jedyne państwo, które miałoby powód, żeby wkroczyć właśnie do nas. Do nas, ale też na Litwę, Łotwę czy Estonię.
- 2 mld dolarów, tyle powinniśmy zapłacić Amerykanom, żeby oni tutaj u nas stacjonowali. Gdy słyszymy 2 mld dolarów w konfrontacji na przykład z ostatnim protestem osób niepełnosprawnych, to dlaczego te pieniądze mają iść na wojsko, a nie na niepełnosprawnych?
- Dlatego że jeżeli Rosjanie by tutaj wkroczyli, to wtedy nie mówilibyśmy o żadnych miliardach ani o osobach niepełnosprawnych. Musimy przede wszystkim zadbać o swoje bezpieczeństwo, a potem dbać o wszystko inne, ale to nie jest tak, że mamy wybór: albo niepełnosprawni albo własne bezpieczeństwo.
- 12,2 mln euro - takie pieniądze Komisja Europejska przekazała dla poszkodowanych przez ubiegłoroczną sierpniową nawałnice województw w Polsce. Nie wiemy ile trafi do naszego regionu, ale nie są duże pieniądze...
- To nie są duże pieniądze, ale to są spore pieniądze. Jeżeli ktoś dba o swoje bezpieczeństwo, przede wszystkim musi liczyć na siebie. Myśmy liczyli na siebie, z polskiego budżetu zostały wydane pieniądze na likwidacji skutków nawałnic, a jeżeli możemy liczyć jeszcze na jakąś pomoc z Unii Europejskiej to bardzo dobrze. Te 12 mln euro zostało przyznane i oczywiście Parlament Europejski to z całą pewnością zatwierdzi, bo zwykle zatwierdza tego rodzaju wydatki.